Nie można odmówić, że rynek słuchawek bezprzewodowych rozwinął się od czasu, gdy po raz pierwszy przebiły się one do masowej świadomości 4 lata temu. Niestety, dla mnie to wciąż drogie zabawki, dodatkowo pozbawione tego, o czym w ich przypadku najgłośniej się mówi - wygody użytkowania.
Historia zna wiele przypadków, w których producenci sprzętu elektronicznego nie byli do końca fair w stosunku do kupujących i działali na ich niekorzyść, aby tylko napędzić konsumpcję i sprawić, by ci kupili więcej ich produktów. Z nieznanych mi powodów przoduje w tym Apple - celowe obniżanie wydajności starszych iPhonów, niechęć do USB C czy usunięcie ze smartfonów złącza minijack aby promować AirPodsy to tylko najsławniejsze przykłady tego, o czym mówię. Na tym ostatnim chciałbym się dziś zatrzymać, ponieważ takie firmy jak Samsung, Xiaomi czy Huawei mają niezdrowy nawyk dodawania do swoich telefonów dużej części rozwiązań firmy z Cupertino. Także tych złych. W taki właśnie sposób po 2016 r. z telefonów zaczęły znikać gniazda słuchawkowe, a każdy z producentów zaczął reklamować swoje "prawdziwie bezprzewodowe słuchawki" douszne i dokanałowe.
Zdziwiło mnie jednak to, jak wielu ludzi od razu dołączyło do obozu "bezprzewodowców", podnosząc głos w dyskusji, że oto nigdy nie słuchało się im muzyki tak wygodnie i nie wiedzą, jak kiedykolwiek mogli używać słuchawek po kablu. Otóż mając taką możliwość, chętnie rozprawię się z tym argumentem. Nie przetestowałem oczywiście wszystkich słuchawek bluetooth na świecie, ale te, z którymi miałem styczność i to, co się o nich dowiedziałem skutecznie utwierdza mnie w tym, że mam rację. Oto więc, dlaczego moim zdaniem słuchawki bluetooth nigdy nie będą tak wygodne, jak tradycyjne.
Po pierwsze - bateria
Tak jak telefony, czy smartzegarki, słuchawki bluetooth muszą był ładowane. I okej - producenci stają na głowie, żeby proces ten był jak najmniej inwazyjny. Problem polega na tym, że nie da się go ominąć. I tam, gdzie przewodowe słuchawki będą grały w najlepsze, bezprzewody po wyczerpaniu się ogniwa będą musiały być schowane do case'a celem naładowania. I ktoś może powiedzieć, że przecież słuchawki takie jak Airpodsy mają 5h życia na baterii, dzięki czemu można użytkować je tak, by pamiętać o naładowaniu ich zawczasu. Do tego argumentu mam dwie uwagi. Po pierwsze - w przypadku słuchawek przewodowych nie muszę w ogóle myśleć o ładowaniu (co samo z siebie jest niezaprzeczalną wygodą) a po drugie - już po pół roku wszystkie wasze wyliczenia mogą wziąć w łeb, ponieważ bateria w słuchawkach bezprzewodowych potrafi ulec bardzo szybkiej degradacji. W przypadku Airpodsów - już po dwóch latach wydajność ogniwa potrafi spaść o połowę. Wymiana baterii rozwiąże sprawę? Tak, szkoda tylko, że w Airpodsach nie da się tego zrobić. :)
Po drugie - transport
Ponarzekałem na Apple, to teraz zwrócę się w kierunku innej firmy - Sennheiser. Drugim problemem, który dobre unaocznia jej produkt, to przenoszenie słuchawek bezprzewodowych. Jeżeli spojrzymy na ich najnowsze dziecko - Momentum True Wireless 2 - to zobaczymy malutkie słuchawki, a obok nich niesamowicie duży i gruby case na nie. Jest to logiczne - mniejsze słuchawki to mniejsza bateria, dlatego trzeba nosić większe ogniwo w kieszeni by móc je częściej podładowywać. Niestety - dla mnie ma się to nijak do wygody użytkowania. Smartfony robią się coraz smuklejsze, ponieważ tego podobno chcą konsumenci. Jakim cudem ci sami konsumenci chcą nosić przy sobie coś tak wypychającego kieszeń? Nie wiem. W przypadku słuchawek przewodowych również spotkamy hard-case'y, ale jeżeli nie będziemy chcieli - nie musimy ich używać. To właśnie jest definicja wygody. Sam przez lata słuchałem muzyki przez Senheiser CX-200 (niestety wycofane z produkcji) do których dołączony był fajny, materiałowy pokrowiec. Przesiadka na słuchawki bezprzewodowe to byłby przy tym duży krok wstecz.
Po trzecie - konieczność parowania
Słuchawki bezprzewodowe muszą być sparowane przez bluetooth z konkretnym urządzeniem. W zależności od producenta, proces ten trwa dłużej lub krótcej, jednak - trwa. Mając kilka urządzeń w domu, słuchawki bezprzewodowe są po prostu lepszym rozwiązaniem. Jeżeli pracuję w nich na laptopie i muszę szybko wyjść z domu - po prostu przepinam je do telefonu i wychodzę z mieszkania. Kiedy wracam, mogę od razu podpiąć je do komputera stacjonarnego i rozpocząć na nim pracę. Szybko, łatwo i przyjemnie. Pomijam już tu fakt, że duża część komputerów stacjonarnych nie ma modułu bluetooth by w ogóle połączyć się z bezprzewodówkami. Konieczność sparowania przez bluetooth ma też jeszcze dwa inne nieprzyjemne skutki. Po pierwsze - znacznie szybciej drenuje baterie w smartfonie, a po drugie - wystawia nas na cyberatak. Po trochu opisałem to we wpisie poświęconym nowemu rządowemu pomysłowi na walkę z COVID-19. Bluetooth jako standard jest bowiem bardzo "dziurawy" pod kątem bezpieczeństwa i ataki takie jak Blueborne tylko to potwierdzają.
Oprócz tego słuchawki bluetooth to wiele mniejszych niedogodności
Jednym z najczęściej przytaczanym argumentem przeciw słuchawkom bluetooth jest to, że po jakimś czasie można zgubić jedną z nich. I o ile w moim mniemaniu jest to argument nieco na wyrost (w końcu po coś jest ten duży pojemnik na nie), to nie ukrywam, że ryzyko to jest jak najbardziej realne i nie występuje w przypadku słuchawek przewodowych. Jako, że słuchawki bezprzewodowe są z nami od niedawna, wciąż nie jest też do końca znany ich wpływ na nasze zdrowie. W tym temacie zależy kogo spytamy - dla jednych są absolutnie bezpieczne, a według innych powodują raka. Oczywiście - słuchawki bluetooth to też opóźnienia. Dla mnie - nie mają aż takiego znaczenia, jednak są osoby, dla których będzie to dealbreaker.
To co mnie jednak odrzuca od nich najbardziej, to ich cena. Jeżeli chciałbym kupić słuchawki renomowanej firmy, to wspomniane już Sennheisery oznaczałyby wydatek rzędu 1200 zł. Apple Airpods Pro - ok 1100 zł. W obu tych przypadkach na słuchawki musiałbym wydać więcej, niż na telefon, którego używałbym do odtwarzania muzyki. Troche niżej, lecz wciąż wysoko są Galaxy Buds za ok. 600 zł. Żadne z nich nie wyprodukują przy tym dźwięku 6 razy lepszego w porównaniu do SoundMagic E10 z których korzystam obecnie. Mając na uwadze wspomniane wyżej niedogodności, ich zakup wydaje mi się skrajnie nieopłacalny. I tak - są rzeczy, które słuchawki bluetooth robią dobrze, np. kontrola za pomocą panelu dotykowego i gestów. To jednak dla mnie po prostu zbyt mało, żeby usprawiedliwić taki wydatek.
Choć może się mylę. Może nie dostrzegam czegoś, co dla wieloletnich posiadaczy słuchawek bezprzewodowych jest oczywiste. Może korzystanie z nich to najlepsze doświadczenie na świecie, którego ja po prostu nie potrafię pojąć. Mam bowiem wrażenie, że słuchawek bezprzewodowych zacznę na stałe używać dopiero wtedy, gdy z rynku zniknie ostatni smartfon z gniazdem minijack.
Patrząc po trendzie, obawiam się że długo to nie potrwa.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu