Abonamenty rządzą się swoimi prawami. Regularna rotacja treści to standard, ale szczerze? Nie widzę w tym nic złego.
Nie rozumiem narzekania na znikające treści z abonamentów. O co ta awantura?
Usługi abonamentowe mają ogromną paletę plusów, której raczej nikt im nie odmówi. Za stosunkowo niewielkie pieniądze wszyscy zainteresowani otrzymują dostęp do ogromnej bazy filmów / gier / muzyki / e-booków czy na co tam jeszcze ten abonament wybierzemy. Coraz częściej mówi się jednak o tym, że daleko im do ideału. Bo to co jeszcze dziś mamy na wyciągnięcie ręki, jutro może zniknąć bezpowrotnie. To prawda, ale jakoś... nie potrafię tego traktować w kategorii problemu. Takie są zasady tej gry.
Dzisiaj są, jutro ich nie ma. Treści znikają nie tylko z Netflixa, ale też z wielu innych abonamentów
Każdorazowo przy okazji publikacji list treści które w nadchodzących tygodniach opuszczą biblioteki abonamentów toczy się ta sama dyskusja. O tym jakie abonamenty są złe, zgubne, okropne i że właściwie nie ma się z czego cieszyć. Bo co z tego że wybitny i uwielbiany tytuł X, Y, Z pojawia się w ofercie, skoro za miesiąc, dwa czy czternaście może z niej zniknąć? Moja odpowiedź zawsze jest taka sama: niech znika. To nie jest tak, że dzieje się to bez ostrzeżenia — najczęściej jednak każdy z nich trochę już pobył w ofercie. I jeżeli abonentom zależało na tym, by się z nimi zapoznać — już dawno to zrobili, albo mają szansę zrobić to nim nadejdzie dzień zero, nierzadko też udostępniana jest opcja zakupu produktu w specjalnej cenie przed zniknięciem z platformy. Jeżeli ktoś ma zwyczajną potrzebę posiadania, to nie są usługi dla niego. Wtedy najlepiej po prostu kupić dany film, album czy grę — najbezpieczniej w wersji fizycznej. Bo mimo że sam jeszcze nie straciłem dostępu do żadnych zakupionych przez siebie treści, to zamknięcie eShopu i problemy z dostępem do PlayStation Store na starszych platformach pokazują, że jednak jest czego się obawiać.
Maszyna musi działać. Lepiej tak, niż stałe płacenie przez producentów za te same treści i zastój
Żadna z tych usług nie zbudowała swojej potęgi na katalogu gier niezależnych, niszowych filmów czy swoich własnych seriali. Każda startowała z solidną paczką rozpoznawalnych treści, którym udało się przyciągnąć większe grono użytkowników. Ale nie jest tajemnicą, że takie licencje kosztują — więc to nie jest tak, że treści które zostaną tam raz dodane, zostaną w ofercie na zawsze. Aby wszystko się kalkulowało i móc sobie pozwolić na dalszy rozwój i serwowanie regularnie nowych treści, operatorzy stawiają na ich rotację. Po czasie, gdy umowa wygasa, treści zwyczajnie znikają z abonamentu i zastępują je inne treści. Lepsze czy gorsze? To już kwestia sporna, bo jak wiadomo — wszystko rozbija się o gusta. A dyskusja na ich temat potrafi być trudna i niewygodna, więc zostawmy ją na inną okazję. Bo inną ścieżką wydaje się już tylko wyższa kwota abonamentu, ale to rozwiązanie które raczej też nie znajdzie zbyt wielu faworytów. Bo abonamenty są dobre dlatego, że są dobre i tanie. Albo co najmniej przystępne cenowo.
A prawda jest taka, że kto ma obejrzeć i zagrać — ten obejrzy i zagra. Kolekcjonerzy i tak muszą je wszystkie kupić. Cyfrowe treści mają zerową wartość kolekcjonerską... no, przynajmniej takie ;-).
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu