Felietony

Netflix usuwa filmy, więc weekend spędzam na kanapie - będę oglądał "na zapas"

Maciej Sikorski
Netflix usuwa filmy, więc weekend spędzam na kanapie - będę oglądał "na zapas"
11

Jak spędzić sierpniowy weekend? Można wykorzystać fakt, że to wciąż lato i wybrać się w plener, zwiedzić jakiś zamek, starą fabrykę czy nawet całe miasto. Można się udać na łono natury albo przynajmniej zasmakować życia działkowca - opcji jest sporo. A jedną z nich stanowi... kilkadziesiąt godzin spędzonych na kanapie. Przed monitorem lub telewizorem. Wszystko po to, by nadrobić zaległości. Albo obejrzeć kolejny raz tytuł, który zna się na pamięć.

Netflix regularnie dodaje do serwisu nowe pozycje i... usuwa część tytułów. Zazwyczaj wynika to z kwestii licencyjnych. Platforma nie jest na tym polu odosobniona, ten "problem" dotyczy wszystkich serwisów VOD. I chociaż sytuacja nie jest nowa, powinniśmy być do niej przyzwyczajeni, to znikające obrazy nadal wywołują spore emocje - wystarczy spojrzeć na komentarze pod tekstem, w którym Konrad wymieniał filmy opuszczające w sierpniu Netflix. Nie zamierzam narzekać na amerykański serwis, pisać, że nie wiem, za co płacę i stwierdzać, że to zbrodnia. Ale muszę dodać, że człowiek dziwnie się zachowuje, gdy dowiaduje się, że starocie lub gnioty opuszczają platformę...

Weekend spędziłem poza domem, wyjazd był wcześniej zaplanowany, więc tych dwóch dni nie przesiedziałem na kanapie z VOD. Ale przyznam, że nie wiem, jak bym się zachował, gdybym został w mieszkaniu. W piątek sprawdzałem listę usuwanych tytułów i co kilka pozycji na twarzy pojawiał się grymas: cholera, szkoda, że to usuwają. Zabiorą Gladiatora, Bękarty wojny, Psychozę, Szczęki, Big Lebowski - zbrodnia! Nagle zapragnąłem jeszcze raz obejrzeć te filmy. A przecież każdy z nich widziałem przynajmniej raz. Niektóre pewnie 3-4 razy. Po co mi one? To nie ma sensu, może nawet lepiej, że zabierają bo jeszcze postanowiłbym poświęcić kolejny raz dwie godziny na seans. I nie twierdzę, że szkoda na nie czasu - po prostu jest mnóstwo pozycji, których jeszcze nie widziałem, a na to zasługują.

Człowieka nachodzi dziwne uczucie, gdy dowiaduje się, że coś mu zabierają. Nagle odczuwa do tego przywiązanie. Filmy leżały odłogiem przez całe kwartały, a teraz, na kilka dni przed usunięciem, stają się tak ważne. Tak ich szkoda. No nic, trzeba znaleźć te dwie godzinki, by "na zapas" obejrzeć Gladiatora. A nuż zakończy się inaczej. Może w Powrotach do przyszłości znajdę coś nowego? Ewentualnie przypomnę sobie, jak w Notting Hill wyglądał Hugh Grant. Bez informacji, że te filmy znikają, pewnie omijałbym je szerokim łukiem. Ba, nie zauważyłbym, że już ich nie ma. Gdyby były emitowane w telewizji stwierdziłbym, że znowu serwują odgrzewane kotlety. Tymczasem stały się tak istotne. W myśl zasady, ze najlepiej jest tam, gdzie nas nie ma, a najbardziej smakuje to, co akurat jest niedostępne.

Jednocześnie w tym czyszczeniu widzę spory plus: sprawdzę tytuły, które znikają - mam na myśli te mniej znane. Bez tego "czasowego bata" pewnie bym tego nie zrobił. A tak przejrzę nieznane pozycje i może trafię na coś ciekawego. Coś, na co nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie informacja o usunięciu. Pełna mobilizacja. Spodziewam się, że 90% to będą filmy nie do przejścia: albo komedie z żenującym humorem, albo egzotyczne pozycje, na które zrzuciła się prawdopodobnie grupa znajomych, która fal zabay chciała zrobić kino, albo przedziwne filmy z USA. W tym wszystkim można jednak trafić na jakiś diament. I porządki zarządzone przez platformę Netflix zmuszą mnie do jego znalezienia. No chyba, że bardzej skusi coś absurdalnego - film o krwiożerczych pączkach sam się nie obejrzy...

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu