VOD

Netflix obrywa za polski serial. „Beka. Było jednak odmówić”

Patryk Koncewicz
Netflix obrywa za polski serial. „Beka. Było jednak odmówić”
Reklama

Netflix wkroczył na grząski grunt. Przekonał się, że o rapowych gustach się w Polsce nie dyskutuje.

W ubiegłym miesiącu do biblioteki Netfliksa trafił dokument Cały ten rap, opowiadający historię polskiej sceny od upadku komunizmu, aż przez koncerty na Narodowym. To miała być przekrojowa pigułka wiedzy, która trafi zarówno do laików, jak i starych wyjadaczy. Niektórym przedstawicielom branży się jednak nie spodobało.

Reklama

Środowisko tak zróżnicowane, że nie mieści się na jednym ekranie?

Polska scena rapowa i kultura hip-hop na przestrzeni ostatnich 30 lat zmieniły się nie do poznania. Od obskurnych blokowisk i przemiany ustrojowej lat 90. do autotune’a, raperów z TikToka i wielomilionowych wyświetleń. Rap stał się biznesem i drogą do dużych pieniędzy, choć ponad dwie dekady temu pierwsze ciuchy na klip trzeba było po prostu… ukraść – i to właśnie o tych zmianach opowiada serial dokumentalny Cały ten rap, przez który przetaczają się takie sławy jak Sokół, donGURALesko, Bilon, Bambi, Oki czy Żabson – a więc kompletny miszmasz starej i nowej szkoły.

Źródło: Netflix

Nad Wisłą tematyka gustów muzycznych wciąż jest dość kontrowersyjna, a za słuchanie innego wykonawcy można wciąż w internecie zebrać kilka bluzg, dlatego nie trudno było się spodziewać, że produkcja spotka się z mieszanym odbiorem. Tak słabych ocen Netflix chyba się jednak nie spodziewał – i to ze strony osób, które tworzyły podwaliny pod polską scenę rapową.

Na Cały ten rap spłynęła fala nieprzychylnych opinii i to nie tylko w serwisach recenzenckich, ale także w przestrzeni socialmediowej. Na co narzekają widzowie? Cóż, jest tego całkiem sporo.

Peja ostro o współpracy z Netflix

„Strasznie grzeczny ten Cały ten rap. Czysta miłość, wszyscy się w ***** szanują” – napisał ironicznie jeden z użytkowników X. I trzeba przyznać mu rację, bo dokument pachnie trochę ograniczeniami z gatunku family friendly. Pominięto, lub przedstawiono pobieżnie agresywność i wulgarność z początków polskiego rapu, oraz liczne konflikty wewnątrz tych struktur, zwłaszcza w czasach, gdy rap zaczynał wychodzić poza blokowiska. Poza tym krytykowana jest też chaotyczna narracja, kilkuletnie dziury na linii czasowej, pomijające wielu artystów, irytujący (bo mocno spięty) prowadzący – pod tym akurat mogę się podpisać – oraz sam dobór raperów, którzy pojawili się w dokumencie.

Źródło: Netflix

Niektórym dano rzekomo zbyt wiele czasu ekranowego, niektórym zbyt mało (np. Quebonafide czy Taco Hemingwaya, do których należały przecież lata 2016/17/18) – a w tej sprawie wypowiedział się nawet sam Peja.

35 lat w kulturze, ponad 30 na scenie. Pewnie z 3h rozmowy na potrzeby tego dokumentu. Finalnie wchodzą 3 minuty w 3 odcinkach. Wychodzi na to, że do rapu wniosłem kult przemocy i kradzież własności intelektualnej. Niby przywykłem do marginalizacji mojej postaci, ale żeby w tak niby dużej rzeczy? Beka. Było jednak odmówić – przekazał raper w wypowiedzi na Facebooku

Swoje poparcie wyrazili w komentarzach Poszwix, Glaca czy profil grupy Patokalipsa – a także liczni fani rapera. Tworzy się nam więc obraz dokumentu stworzonego naprędce, nieco chaotycznego, wybiórczego i nie do końca przemyślanego, choć z drugiej strony dobrze, że takie produkcje powstają. Środowisko raperskie jest dziś tak zróżnicowane, barwne i rozległe, że dla obserwatora niezainteresowanego tematem może wydawać się trudne do zrozumienia – to pewnie tym osobom serial był dedykowany, choć w praktyce stał się workiem do bicia dla osób, które tę historię dobrze już znają.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama