Naprawa sprzętu Apple to nie jest tania sprawa. Każdy kto choć raz przejrzał pobieżnie cenniki autoryzowanych serwisów ma jako-takie pojęcie, ile trzeba za tę przyjemność zapłacić. Ale ceny bazowe nie są największym problemem w tym temacie. Większym problemem, jak czytamy na CBC News, pozostaje jednak kwestia "naciągania" ze strony tamtejszych serwisantów. I zamiast skupieniu się na jednym problemie, wymiana... de facto: połowy urządzenia. I liczenie sobie jak za złoto.
Płacz i płać
Kilka tygodni temu pisałem o tym, że wkrótce prawdopodobnie naprawimy komputera Apple nigdzie indziej, niż w certyfikowanym serwisie. A przynajmniej najważniejszych jego elementów — wszystko przez wzgląd na bezpieczeństwo użytkowników i obawa o naruszenie zabezpieczeń. Jedyną słuszną opcją pozostaje zatem skorzystanie z pomocy Apple Store, albo innych certyfikowanych miejsc, które dysponują narzędziami od firmy (i regularnie muszą zasilać skarbonkę giganta opłatami licencyjnymi, rzecz jasna). Dla standardowych użytkowników może to jednak nie być najlepsza wiadomość. Bo bezpieczeństwo to jedno, ale często naprawa w oficjalnym serwisie jest... po prostu nieopłacalna. Przykład pierwszy z brzegu: nowy Apple Watch Series 4 z modułem GPS kosztuje 399 dolarów. Wymiana zbitego ekranu to, bagatela, 299 dolarów — czyli 3/4 ceny urządzenia. Faktem więc jest, że bardziej opłaca się kupić nowy zegarek i sprzedać stary gdzieś na aukcji, ewentualnie odczekać aż nieautoryzowane serwisy będą oferowały takie operacje za ułamek ceny certyfikowanego punktu naprawy.
Jason Koebler z Vice'a podzielił się historią o naprawie ekranu w swoim Macbooku. W autoryzowanym serwisie wyceniono tę usługę na 700 dolarów. Samodzielnie załatwił to za... 1/14 tej ceny — koszt zamknął się w 50$. Szkoda tylko, że w nowszych komputerach taka możliwość dla większości w domowym zaciszu odeszła w zapomnienie. Wszystko jest ze sobą polutowane i spasowane co do milimetra. Więc standardowy użytkownik mający jakieś podstawowe pojęcie właściwie nie ma szans ot tak otworzyć urządzenia i dokonać naprawy. Do tego dochodzi jeszcze kwestia elementów, których Apple nie naprawi, a co najwyżej wymieni całe moduły. No i późniejszy rachunek wygląda, jak wygląda:
Istnieje wiele firm trzecich naprawiających rzeczy, za które Apple się nie zabierze, ponieważ im się to na dużą skalę po prostu nie opłaca, dlatego Apple raczej je wymieniają. Jest też wiele powodów, dla których serwisy nie chcą autoryzacji Apple i pracy zasadniczo dla nich, skoro mogą... pracować dla siebie.
Czytaj dalej poniżej
CBC News pisze także o sprawie naprawy ekranu, za którą Apple Store zażyczyło sobie 1200 dolarów. Czyli niewiele mniej, niż zakup nowego komputera. Kiedy jednak udali się do "nieautoryzowanego" specjalisty, ten szybko wystawił diagnozę: to dość częsty problem z ekranem, który spowodowany jest niestykaniem jednego z pinów. Koszt takiej naprawy w jego serwisie waha się od 75 do 150 dolarów. Jemu, jak i wielu mniejszym serwisom, to się po prostu opłaca — podczas gdy Apple Store i wiele innych autoryzowanych punktów naprawy firmy woli iść na całość: korzystać z gotowych podzespołów do wymiany, które kosztują krocie.
Apple wie najlepiej
Utrudniony dostęp do części zastępczych, przyklejanie baterii klejem, korzystanie z własnego standardu narzędzi. Apple ma długą historię walki z ruchem "prawa do naprawy", czyli ludzi walczących o to, by korporacje wszelkiej maści pozwoliły na naprawę sprzętu, a nie tylko zmuszały do zakupu nowego. Ba, doszło przecież do sytuacji, kiedy autorzy schematów lub instrukcji napraw (m.in. ekipa z iFixit) otrzymali ultimatum od Apple: albo je zdejmą z sieci, albo muszą liczyć się z koniecznością zapłacenia nawet 150 tysięcy dolarów. Kosmiczna suma i kosmicznie głupia polityka. Ale Apple wie najlepiej — i choć to o nich najczęściej pisze się w kontekście utrudnionych napraw, to warto pamiętać, że nie są w tej kwestii jedyni. Coraz więcej rozmaitych producentów podąża tą samą ścieżką. Niestety.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu