Wczoraj trafiłem na artykuł The Wall Street Journal, w którym autor pisał o dzisiejszych relacjach między Google i Samsungiem. Trudnych relacjach. Czy...
Wczoraj trafiłem na artykuł The Wall Street Journal, w którym autor pisał o dzisiejszych relacjach między Google i Samsungiem. Trudnych relacjach. Czytając tekst zdałem sobie sprawę z tego, że korporacja z Mountain View znalazła się w sytuacji, której trudno pozazdrościć. Każde wyjście, na jakie się zdecydują, może wpłynąć negatywnie na ich biznes mobilny i rozwój platformy Android. Sukces sojuszu z Koreańczykami ma jednak swoją ciemną stronę i najwyraźniej zaczyna ona przerastać internetowego giganta.
Android to dzisiaj niekwestionowany lider na rynku platform mobilnych. System iOS już wyraźnie odstaje od niego pod względem rynkowych udziałów, a reszta OS stanowi tło (i to bardzo ubogie) dla rywalizacji systemów Apple i Google. Ostatnie dwa lata to prawdziwy rajd zielonego robota, ale też firmy, która w dużej mierze przyczyniła się do jego sukcesu – Samsunga. Gdybyśmy rozpoczęli dyskusję pod tytułem: kto zyskał więcej na współpracy Samsung-Google, to moglibyśmy jej nie skończyć. Obu korporacjom bardzo się ona przysłużyła i wyniosła na wyżyny amerykańsko-koreański duet. Firmy zbliżyła do siebie chęć zysku oraz (co było warunkiem zarabiania kokosów) konieczność pokonania wspólnego przeciwnika, czyli Apple. Powiedzenie, iż wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, znów zostało potwierdzone.
Historia uczy jednak, że takie sojusze nie są wieczne. Gdy wspólny wróg zostanie wyeliminowany, to zazwyczaj stosunki między partnerami zaczynają się psuć i pojawia się konflikt, z którego może wyjść tylko jeden zwycięzca (niekoniecznie z tej dwójki – czasem pojawia się trzeci gracz i wykorzystuje nieuwagę i walkę gigantów). Wystarczy otworzyć podręcznik historii, by dowiedzieć się, że takie scenariusze towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Dzisiejsze konflikty nie wymagają co prawda mobilizowania armii (zazwyczaj), ale cele są te same: pieniądze i wpływy.
Plotka głosi, że Andy Rubin, czyli osoba odpowiedzialna w Google za Androida, jakiś czas temu wyraził swoje uznanie dla osiągnięć Samsunga w sektorze mobilnym, ale jednoczenie podzielił się obawami, iż Koreańczycy stali się zbyt potężni i mogą zacząć zagrażać korporacji z Mountain View (słowa te zostały oczywiście wypowiedziane w towarzystwie zaufanych osób, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto przekaże je dalej. Może zresztą taki był zamysł Google). Czy korporacja sterowana przez Larry’ego Page’a faktycznie ma się czego bać? Oj ma.
Co jakiś czas Samsung informuje o swoich rekordach sprzedaży albo jej prognozach sprawiających, że konkurencji, analitykom i dziennikarzom nierzadko opadają szczęki. Seria Galaxy S podbiła rynek i pociągnęła za sobą całą linię Galaxy (i nie tylko), ostatni flagowiec SGS III tak długo cieszył się powodzeniem, że zaskoczył nawet koreańską korporację. Jego następca ma przebić te wyniki i "pokonać system". Wystarczy spojrzeć na wykresy przedstawiające rynkowe udziały poszczególnych producentów smartfonów (tabletów też) współpracujących z Androidem, by szybko zrozumieć, że Samsung zdominował ten segment.
Jeszcze stosunkowo niedawno wydawało się, że przeciwwagą dla koreańskiej korporacji jest HTC. Dzisiaj firma walczy o przetrwanie i trudno powiedzieć, czy ta sztuka im się uda. LG potrafi w jednym tygodniu zaskoczyć zapowiedzią świetnego sprzętu i wpadką przerastającą to osiągniecie. Sony ewidentnie próbuje coś zmienić i namieszać w branży, ale firma jest w trakcie restrukturyzacji i nie wiadomo, gdzie ich to przywiedzie (podobnie sprawa ma się z pozostałymi japońskimi korporacjami). Rosną wpływy chińskich producentów, ale to dopiero poczatek ich drogi – póki co zapowiadają więcej niż są w stanie osiągnąć. Zresztą, nie wiadomo, czy firmy z Państwa Środka to partnerzy, o których marzy Google. Wiele wskazuje na to, że w roku 2013 Android nadal będzie zyskiwał na znaczeniu, ale wraz z nim będzie rosła pozycja Samsunga spychającego konkurencję do narożnika. Dlaczego miałoby to przeszkadzać korporacji z Mountain View?
We wspomnianym tekście z WSJ prezentowany jest m.in. scenariusz, który można uznać za ostateczność: Samsung idzie w ślady Amazona i zaczyna korzystać z Androida bez bliższej współpracy z Google. Na potwierdzenie tej teorii wystarczy spojrzeć na pozycję rynkową przywoływanej już dzisiaj marki Galaxy. Celowo użyłem tu słowa "marka". Dla przeciętnego klienta Galaxy i Android to synonimy. Jeżeli spyta się go, gdzie jeszcze pojawia się zielony robot, to może mieć problem z odpowiedzią. Na dzień dzisiejszy Galaxy stanowi prawdziwe wunderwaffe Samsunga i Koreańczycy świetnie zdają sobie z tego sprawę. Wizja całkowitego wystawienia do wiatru Google jest mało prawdopodobna, ale nie niemożliwa. Nie trzeba jednak posuwać się do skrajności – są przecież mniej radykalne rozwiązania, które i tak uderzą w kasę amerykańskiej korporacji.
Samsung może np. zażądać większych udziałów w zyskach generowanych przez Androida. Skoro ich udziały w tym sektorze wynoszą kilkadziesiąt procent, to dlaczego nie mieliby chcieć adekwatnego kawałka tortu na swoim talerzu? Pieniądze to jednak nie wszystko. Koreańczycy mogą też uzyskać poważny wpływ na decyzje Google dotyczące rozwoju Androida oraz tego, jaki dostęp do najnowszych wersji platformy będą miały inne korporacje. Byłoby to po prostu podporządkowanie sobie tego podwórka i sterowanie nim przy pomocy obecnego sojusznika. I znowu: taki scenariusz trudno sobie obecnie wyobrazić, ale wiele osób jeszcze kilka lat temu pewnie nie spodziewało się szybkiej ekspansji Samsunga i do dzisiaj zadaje sobie pytanie, jak do tego doszło?
Wiemy już, że Koreańczycy są mocni i mogą się połasić na większy kawałek tortu niż otrzymują obecnie. Pojawia się jednak ważna kwestia: przecież Google może przeciwdziałać zakusom Samsunga i zrobić porządek na rynku. Porządek oznacza w tym przypadku ochronę własnych interesów. Przykładem działań tego typu jest np. współtworzenie urządzeń z serii Nexus z różnymi korporacjami. Dzięki temu nikt nie może powiedzieć, ze jakaś firma jest faworyzowana, a Google pilnuje równowagi na rynku. Ich problem polega na tym, że marka Nexus przegrywa z Galaxy w przedbiegach i stanowi bardziej ozdobę, a nie narządzie, którym można coś zdziałać. Do tego współpraca z LG pokazała, że ten system ma spore wady.
Google może w większym stopniu wspierać konkurencję Samsunga i pomagać im w promocji swoich produktów, ale nie ma pewności, że te firmy odpowiednio wykorzystają ową pomoc. Ta opcja ma zresztą wiele „ale”. Po pierwsze, otwarte wspieranie innych firm pewnie rozsierdziłoby Samsunga, a tego internetowa korporacja raczej sobie nie życzy. Po drugie, jeżeli mieliby udzielić wsparcia, to musieliby zdecydować komu i jak pomóc. Pomaganie wszystkim, to pomaganie nikomu. Wybranie dwóch-trzech firm oznacza gorsze relacje z pozostałymi. Jest jeszcze jedno rozwiązanie, ale to już "ryzyko przez duże R".
Niektórzy zdążyli już o tym zapomnieć, ale Google przejęło Motorolę. Jedni twierdzą, że tylko dla patentów, ale są i tacy, którzy doszukują się w tym czegoś więcej – planów budowy ekosystemu opartego o jednego producenta. To chyba zbyt daleko posunięte wizje, ale można się zgodzić z określeniem, jakie ostatnio przylgnęło do Motoroli: ubezpieczenie. Legendarny producent sprzętu mobilnego może być asem w rękawie. Asem, który zostanie rzucony na stół, gdy sytuacja zrobi się nieciekawa.
Od jakiegoś czasu wspomina się w branży o modelu Motorola X Phone, który miałby pełnić właśnie rolę straszaka dla Samsunga. Smartfon klasy premium przebijający urządzenia konkurencji. Stać ich na stworzenie czegoś takiego? Można przypuszczać, że inżynierowie Google i Motoroli są w stanie dostarczyć marketingowcom produkt, z którego ci ostatni uczynią hit sprzedaży. Amerykanie kontrolowaliby cały proces realizacji tego projektu i nie byliby uzależnieni od wpadek, niedociągnięć i dąsów innych firm. Przy zakrojonej na szeroką skalę promocji i wsparciu firmy, Motorola X Phone pokazałaby Samsungowi, że z Google należy się liczyć, bo mogą zacząć bawić się sami – moja piaskownica, moje zabawki.
Na nieszczęście Google mogłoby się okazać, że ów as z rękawa to piąty as na stole. A takie rzeczy zazwyczaj wywołują niezadowolenie innych graczy. Należy pamiętać, że w chwili przejmowania Motoroli, szefowie Google przekonywali, iż nie zamierzają faworyzować tej firmy. To kolejny scenariusz, w którym stosunki z Samsungiem uległyby pogorszeniu. W tym przypadku na Google patrzyliby z wyrzutem także inni producenci. Tłumaczenia w stylu: "to dla waszego dobra" raczej nie odniosłyby skutku – LG, HTC i Sony (a co dopiero chińskie koncerny) zaczęłyby się zastanawiać, czy przypadkiem nie zostaną na lodzie.
Ograniczanie wpływów Samsunga może być równoznaczne z wyhamowaniem ekspansji Androida. To z kolei oznacza cios dla własnego portfela. Szukanie przeciwwagi dla koreańskiej korporacji albo rozwiązanie tego problemu na własną rękę może przywieść firmę do poważnych problemów. Z drugiej strony, brak jakichkolwiek działań i przyglądanie się rozwojowi Samsunga nie jest najlepszym pomysłem. Jak już wspominałem – w tym przypadku Google może mieć problem ze znalezieniem rozwiązania, które nie uderzy w ich interesy.
Swoistym potwierdzeniem tego, że w branży coś zaczyna się dziać jest decyzja Samsunga o uśmierceniu bady i zastąpieniu jej platformą Tizen. Platformą, która w opinii top menedżera koreańskiej korporacji stanowi bardziej nowoczesne rozwiązanie. Google ma swoje ubezpieczenie, ale Koreańczycy pokazują, że nie są gorsi i mają plan B. Być może to zwykły blef, ale zapewne spędza on sen z powiek wielu pracowników internetowego giganta. Tizen nie zniszczy Androida, jest też mało prawdopodobne, by na przestrzeni najbliższych lat stał się poważną alternatywą dla zielonego robota. Google zyska jednak konkurenta, z którym będzie musiało się liczyć i walczyć o pieniądze. Bardzo mocnego konkurenta.
Źródła grafik: samsunggalaxynews.co.uk, dailymobile.pl, en-maktoob.news.yahoo.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu