Felietony

Najgorszy CEO wśród gigantów? Nie Musk, nie Zuckerberg. Oto on

Jakub Szczęsny
Najgorszy CEO wśród gigantów? Nie Musk, nie Zuckerberg. Oto on

Wiecie, mam problem z ludźmi, którzy uciekają się do jawnego fałszu. Rozumiem, że na stanowisku CEO ogromnej firmy nie da się pozostać całkowicie "fair", bo wielki biznes to nie jest zabawa we wzniosłe idee i górnolotne zasady - tylko prowadzenie korpo tak, żeby kosiło kasę. W kręgu IT co drugi jest ogółem "kulawy", ale Sundar Pichai jest już beznadziejny.

Gdyby ktoś z Was nie wiedział: Sundar Pichai to indyjsko-amerykański inżynier i manager, który jest obecnie dyrektorem generalnym Google oraz jego spółki macierzystej, Alphabet Inc. Pichai dołączył do Google w 2004 roku i zajmował wiele stanowisk, w tym w dziale rozwoju produktów, inżynierii i zarządzaniu, zanim został dyrektorem generalnym w 2015 roku. Pod jego kierownictwem Google wprowadził wiele nowych produktów i usług - dzięki niemu na świecie usłyszeliśmy o takich produktach, jak Google Chrome, Android, Dysk Google, czy Asystent Google. Pichai jest uważany za jednego z najbardziej wpływowych liderów technologicznych na świecie.

Objęcie przez Sundara Pichai stanowiska dyrektora generalnego Google nie spotkało się z dużą krytyką, a wręcz przeciwnie, było uważane za wzmocnienie dla firmy. Pichai cieszy się powszechnym uznaniem w świecie technologicznym za swoje przywództwo, umiejętności techniczne i zdolność do zarządzania dużą organizacją. Mimo wszystko, za jego "kadencji" pewne kontrowersje związane z Google, takie jak kwestie prywatności danych i antymonopolowe praktyki. Niektórzy zarzucali, że Google zbyt mocno kontroluje dostęp do informacji i wpływa na wyniki wyszukiwania w celu promowania własnych produktów. Jednak te kwestie nie były bezpośrednio związane z objęciem przez Pichaia stanowiska dyrektora generalnego, a raczej były związane z działalnością samej firmy. Więc tutaj Sundarowi można odpuścić, bo on tutaj generalnie nie zawinił.

Zły Sundar na złe czasy

Branża IT ma problem: okazało się, że widmo kryzysu jest na tyle wyraźne, że trzeba pożegnać się z niektórymi pracownikami. Również jestem zdania, że wiele osób wykonuje tzw. "kuporobotę" (celowo w tym neologizmie ugrzeczniłem pierwszy człon): taką, która wcale nie jest konieczna i którą można w ogromnym uproszczeniu poddać optymalizacji. Zwolnienia nie są więc niczym dziwnym: ci, którzy nie pasowali do klucza pozwalającego na utrzymanie się przy swoim stanowisku - po prostu muszą odejść. Trzeba oddać Google to, że zwalniani pracownicy mogą liczyć na całkiem miłe odprawy i warto podkreślić, że "Google" w CV to trampolina dla ciekawych pozycji w innych firmach. To nie jest tak, że ludzie oddelegowani z Google, teraz będą jeść gruz i zapijać go deszczówką.

Rozbawiło mnie jednak to, co Sundar napisał w liście do pracowników. Wyobraźcie sobie: zarabiacie KUPĘ kasy. Dostajecie również hojną premię, a także benefity w postaci m. in. akcji firmy, którą zarządzacie. Po okresie bycia CEO takiego Google, możecie już do końca życia nie robić nic: macie ustawione życie i jedyne wyzwania, jakie będziecie mieć: wyznaczycie sobie już sami. Ogłaszacie zwolnienia i piszecie:

I accept responsibility for the decisions that led us here.

Panie Sundar, jaką odpowiedzialność Pan za to bierze? Czy z powodu zwalnianych pracowników, pociekła Panu jakakolwiek łezka? Pewnie, że nie. Niech Pan nie udaje. Czy straci Pan premię? Czy kryzys, którego objawem są zwolnienia - jakkolwiek Pana dotknął? Ludzi, których Pan zwalnia: na pewno - nawet, jeżeli utrata pracy to tylko gorzka pigułka do przełknięcia i przed tymi ludźmi są kolejne szanse zawodowe. Osoby wytypowane do zwolnienia otwarcie naigrywają się z tej wypowiedzi i szczerze - gdybym miał ogłosić kolejną, dużą falę "wymuszonych odejść" z firmy: nic takiego bym nie powiedział. Kadra zarządzająca rzadko bierze jakąkolwiek realną odpowiedzialność za tego typu sytuacje. Dlaczego? Bo nie musi.

Bądźmy poważni. Góra nie ponosi odpowiedzialności, to zupełnie normalne. Jeżeli ktoś powiedział Ci kiedyś, że na tym świecie wszyscy są równi: to Cię okłamał. Sprawiedliwości, równości i solidarności szukaj w bajkach, a nie w życiu. Przeciwnicy Sundara (a są tacy ludzie, uwierzcie) chcieliby pewnie, by on już teraz przestał być dyrektorem generalnym Google, ale to się nie stanie do momentu, aż zaczną się kłopoty z przychodami z reklam. Alphabet ma się dobrze, pod tym kątem jest tam stabilnie. I teraz przechodzimy do istotnego punktu: Google to miejsce, w którym ludzie poszukują odpowiedzi na pytania. Wpisują tam objawy chorób, szukają tutoriali dot. przepychania zlewu i tak dalej. SERP-y, czyli po prostu strony z wynikami wyszukiwania to doskonałe miejsca do wrzucenia tam reklam. YouTube i filmy to także świetne przestrzenie reklamowe. Alphabet żywi się reklamami i dopóki Google dla ludzi stanowi miejsce, w którym ludzie mogą znaleźć odpowiedzi na niemal wszelkie pytania - jest okej. Dla Google przez lata nie było żadnej konkurencji.

Aż tu nagle wpada OpenAI i wywraca stolik

Model językowy GPT (to, co znamy w ChatGPT, to wersja 3.5, ale jest jeszcze potężniejszy GPT4...) to właściwie pierwszy tak poważny objaw erozji pozycji Google. Nikt wcześniej w tak istotny sposób nie zagroził pozycji Google nie tyle na rynku, co w umysłach ludzi. Nagle okazało się, że jest coś, co ma szansę okazać się lepsze, niż to, co mieliśmy dotychczas. Ludzie to proste ogółem maszyny: oczekują również prostych i celnych odpowiedzi na pytania. Google jest świetne w dostarczaniu miejsc, w których można znaleźć interesującą nas informację. GPT natomiast jest świetny w dostarczaniu odpowiedzi samych w sobie. Realizuje zlecone mu zadania nawet aż za dobrze. Nie jest genialny, czasami gada kompletne głupoty - ale jest lepszy od tego, co widzieliśmy dotychczas. Nie jest przytępawym asystentem, który ma być naszą "prawą ręką" w zamawianiu pizzy, czy w deklamowaniu planu dnia. Jest świetnie zorientowanym w danych zadaniowcem.

Ludzie będą się zwracać do Google, aż nie okaże się, że istnieje coś lepszego. Nawet nie musi być tak, że Google zostanie naraz zastąpione przez Binga na sterydach w postaci GPT. Wystarczy, że Microsoft dzięki temu zmniejszy jakkolwiek przychody Google z reklam dostarczanych w wyszukiwarce, nieco pokrzyżuje plany w zakresie generowania z tego biznesu pieniędzy i... Sundar ma przekichane. Rynek reklamowy dla Google jest kluczowy i jego choćby częściowa utrata będzie bolesna i jednocześnie stanie się niesamowitym sukcesem OpenAI i Microsoftu, który w tego pierwszego władował potężne pokłady gotówki. Nie bez powodu oczywiście: Microsoft doskonale sobie zdaje sprawę z tego, że może być w posiadaniu siekiery, która odrąbie przynajmniej paluszki Alphabetowi. Tam gra idzie o pieniądze, a na tym poziomie nikt nie będzie się karmił wizją wspólnego popychania świata do przodu. Brak tam sentymentów. Bard nie okazał się czymś, co może (przynajmniej na razie) godnie konkurować z OpenAI.

Google wyhodował potwora, który go pożre

Architektura Transformer to rodzaj sieci neuronowej stworzonej w 2017 roku przez Google Brain. Zrewolucjonizowała ona dziedzinę przetwarzania języka naturalnego, umożliwiając szkolenie modeli o znacznie większej pojemności i zdolnościach niż wcześniejsze modele. Transformer wykorzystuje mechanizm uwagi (attention) do selektywnego skupienia się na różnych elementach sekwencji, takich jak słowa w zdaniach lub piksele w obrazach. Uwaga pozwala sieci na dynamiczne przetwarzanie sekwencji o różnej długości, co było trudne w starszych modelach. ChatGPT, który jest dużym modelem językowym stworzonym przez OpenAI, jest oparty na architekturze Transformer. Wytrenowano go na ogromnym zbiorze tekstów, dzięki czemu potrafi generować poprawne, gramatyczne i sensowne odpowiedzi na pytania użytkowników i reagować na rozmowy w naturalny sposób.

Gdyby nie architektura Transformer, model GPT prawdopodobnie nigdy by nie powstał, bo nie byłoby takiej technicznej możliwości. Google Brain, niegdyś jeden z mocno "pompowanych" działów badawczych Google, de facto ukręcił bicz na samego siebie. Sundar Pichai nie ponosi co prawda bezpośredniej odpowiedzialności za to, co stało się po wdrożeniu architektury Transformer, ale to z nim będzie kojarzony fakt, iż to za jego "kadencji", Google przestało być liderem w dziedzinie AI. Co prawda stworzyło podstawy pod wiele modeli AI, ale niekoniecznie utrzymało się na wysokiej pozycji w zakresie dostarczania produktu. I co istotne: produkt konkurenta (w którego żyłach płynie mnóstwo pieniędzy Microsoftu) ma szansę zabrać Google spory kawał przychodów. Ja sądzę, że to wręcz nieuniknione. Czy Sundar mógł zrobić coś w tej kwestii lepiej? Niektórzy uważają, że gdyby miał jasną wizję tego, gdzie Google powinien być "za jakiś czas", to sam zainspirowałby stworzenie "konkurencji dla Google" - jaką może być model GPT.

Gdy nie ma kontroli...

"Don't be evil" to mrzonka i ta idea zawsze była nieaktualna. Dotyczy to właściwie nie tylko Google. Jednak to za Sundara tak mocno uwidoczniło się to, że Google nie ma kontroli nad niektórymi swoimi produktami. Koronny przykład: YouTube. To tak potężna platforma contentowa, że trudno ją jakkolwiek ogarnąć. Znajdziecie tam patologiczne treści, wykorzystywanie nieporadnych (będę to powtarzać do znudzenia: YouTube pozwala na używanie Krzysztofa Kononowicza w roli "zwierzątka w prywatnym terrarium" mającego zarabiać pieniądze), informacje niebezpieczne, niezgodne z aktualną wiedzą naukową / medyczną, scamy. Google Play to repozytorium, które ma ogromny problem ze złośliwymi aplikacjami: nie ma przecież miesiąca bez tego typu doniesień. Tego typu sytuacje nie rzutują bezpośrednio na kondycję finansową Google (więc Sundar za to nie odpowie), ale wskazują na postępujący rozkład pewnych zasad w firmie, która przecież angażuje się w kwestie ideologiczne.

W Google "pompuje się" kulturę iście startupową, krzewi się równość i różnorodność. Jednak dzieje się to z pewnym "przechyłem" ideologicznym. Dzień kobiet? Oooo, ważne święto, trzeba zrobić Doodle. Na dzień mężczyzny Doodle nie będzie. Bo nie, bo to nie pasuje do "naszego systemu". Może to i jest według niektórych piękne, ale przy okazji jest też zupełnie nieprawdziwe. Mega chwalę Google za krzewienie wiedzy programistycznej w ramach Google Developers Groups, ale jednocześnie kłóci się to z pewnymi objawami niekonsekwencji. Sundar ma to w poważaniu. Jest doskonałym księgowym, managerem. Mówił wielokrotnie, jak istotna jest inteligencja emocjonalna w zarządzaniu, ale ja jej - szczerze - nie widzę. Bo umówmy się, ona w sumie nie jest potrzebna.

Sundar ma więc kilka problemów jako manager: GPT może dokopać jego firmie. Styl zwolnień tylko wzmocnił grupę jego krytyków, którzy uważają, że nie ma on żadnej spójnej wizji firmy. W czasie jego przywództwa stworzono rozwiązanie, na którym wyrósł potencjalny konkurent, a spadki przychodów na rynku reklamowym zdają się być przesądzone. Jeżeli nie jutro, to za jakiś czas. Dodatkowo, coraz częściej mówi się o braku kontroli nad produktami. Nawet taki Google Chrome - choć ma pozycję lidera - wydaje się być pozostawiony sam sobie, dzieląc los innych projektów, przy których tylko odcina się kupony.

Panie Sundar, wiem, że Pan nic nie musi: bo Pan już może tylko chcieć. Wydaje mi się, że w wielu kwestiach objawia się również pozycja: "nie mogę". Zuckerberg - choć jest postrzelony - ma jakąś wizję i jej się trzyma, choć większość sądzi, że jest ona ślepym zaułkiem. Satya Nadella to doskonały księgowy, który co prawda pogrzebał mojego ukochanego Windows Phone'a - ale poprzez swoje zarządzanie, bardzo wzmocnił Binga, uczynił Microsoft gigantem chmurowym, a i znacząco usprawnił funkcjonowanie Windows: szczególnie w biznesie. Musk powinien mieć swoją kategorię: to ekscentryk i odrobinę "buc", ale nie mogę o nim powiedzieć, że jest złym CEO. Wśród tych ludzi, Pichai zdaje się być najsłabszym managerem. Google, Alphabet potrzebują kogoś silniejszego.

Kogoś z wizją.

Gov.pl, CC BY 3.0 PL, via Wikimedia Commons

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu