Recenzja

Na takiego NFS-a czekałem 11 lat. Recenzja Need for Speed

Paweł Winiarski
Na takiego NFS-a czekałem 11 lat. Recenzja Need for Speed

Pierwsze zwiastuny nowego Need for Speeda zachwycały. Piękną oprawa, dynamiczną rozgrywką, powrotem nocnych, nielegalnych wyścigów. Choć bez podtytułu...

Pierwsze zwiastuny nowego Need for Speeda zachwycały. Piękną oprawa, dynamiczną rozgrywką, powrotem nocnych, nielegalnych wyścigów. Choć bez podtytułu, zapowiedziano tak naprawdę Underground 3. Ale czy da się zaufać serii, która od lat próbuje i ciągle jej nie wychodzi? Ja zaufałem i nie żałuję.

Ściemniło się już? To idę jeździć

Need for Speed oddaje w nasze ręce fikcyjne, choć bazujące na Los Angeles, miasto Ventura Bay. To istna kolebka nielegalnych wyścigów, gdzie zapach palonej gumy i setki koni mechanicznych pod maską są na porządku dziennym. Nie zobaczycie tu słońca (poza końcową fazą zachodu i początkową fazą wschodu), jedynie księżyc, deszcz i noc. Dzięki temu udało się oddać ten świetny klimat znany z dwóch pierwszych części Underground. Nielegalne nocne wyścigi wracają - nowy Need for Speed poszedł drogą porzuconą jedenaście lat temu, stawiając wyłącznie na czyste wyścigi, bez EMP, helikopterów i nierealnych gadżetów, które nawymyślano przez lata.

Poznaj legendy

W nowego Need for Speeda włożono dużo pieniędzy, tu nie mam wątpliwości. Postanowiono powrócić do fabularnych przerywników filmowych, w których występują prawdziwi aktorzy. Jeśli jednak oczekujecie tandety, pomyliliście adresy. Choć wątek fabularny nie zdobędzie Oskara, wizualnie dopięto wszystko na ostatni guzik. Do współpracy zaproszono prawdziwe legendy wyścigów - pojawiają się Ken Block, Nakai San, Magnus Walker i Morohoshi San. Zbudowano wokół nich opowieść fabularną, którą można streścić w kilku słowach - każda z ikon reprezentuje jakiś styl jazdy, a naszym zadaniem jest zdobycie tak dużego uznania, by ostatecznie wzbudzić ich zainteresowanie i doprowadzić do starcia. Wątek fabularny podzielono na kilka niezależnych części, które reprezentowane są przez style jazdy. Dzięki takiemu zabiegowi weźmiecie udział w klasycznych wyścigach, sprintach, drifcie i miksach powyższych, gdzie odpowiednie ustawienie właściwości jezdnych pojazdu jest tak samo ważne jak umiejętne wchodzenie w zakręty.

Do opowieści wpleciono nas - nowicjusza, z którego oczu obserwujemy całą opowieść i zgraną ekipę, w której szeregi wchodzimy. Zobaczycie garaże, w których tuninguje się auta, imprezy, na których bawi się wyścigowe podziemie i kilka dylematów typowo ludzkich. Bawiłem się przy tym naprawdę dobrze. Świetnym pomysłem było wplecenie w filmy naszych aut. Oznacza to, że w materiałach wideo pojawią wyrenderowane samochody, które aktualnie wybraliśmy. Wizualnie nic nie odstaje, wszystko spaja się w całość. Super. Aha, skoro wyścigi są nielegalne, jest i policja. Ucieczka nie jest może tak spektakularna i fajna, jak w ostatnim GTA V, ale miło, że nie pominięto tego tematu.

Kierowca i auto

Need for Speed zawsze był i zawsze będzie zręcznościowymi wyścigami. Po nawet namiastkę symulacji odsyłam do konkurencji, tu ponownie jej nie uświadczycie. Liczy się prędkość, choć w najnowszej odsłonie oprócz pędzenia przed siebie będziecie się również musieli nauczyć kontrolowanych poślizgów. Drift autorstwa studia Ghost Games to najlepsze podejście do tematu od czasów pierwszego GRIDa. Specjalnie do tego rodzaju konkurencji kupiłem i przygotowałem sobie jedno auto, które nie nadawało się do niczego innego. Nauka poślizgu nie jest drogą przez mękę, a kiedy już załapiecie co i jak, frajda jest ogromna. Podriftujecie między kontenerami, na zwykłych ulicach i ślimakach niczym w filmie Tokyo Drift.

Model jazdy, niezależnie od tego czy pędzicie przed siebie, czy wchodzicie w zakręty poślizgiem, to kwintesencja zręcznościowych wyścigów. Jest szybko, auta są delikatnie ociężałe, nie czuć że latają nad drogą (obecny w niektórych grach efekt lewitacji). I choć między pojazdami nie ma różnic tak wyraźnych jak w symulatorach, kilkukrotnie musiałem sprzedawać zakupione auta - bo jeździło mi się nimi po prostu źle. Znowu inne były wręcz doskonałe do mojego stylu.

Zobacz też: Przypominamy historię serii gier Need for Speed

Ależ to wygląda

Need for Speed jest piękny. Na obrazkach łapanych za pomocą przycisku Share nie da się tego idealnie pokazać, ale już pierwszych kilka wyścigów da Wam przedsmak tego, co gra oferuje w kwestii oprawy wizualnej. Świetne modele, dopracowane miasto, fantastyczna gra świateł. Co jakiś czas Ventura Bay tonie w deszczu, który nie tylko wpływa na prowadzenie auta, ale upiększa okolicę. Wyobraźcie sobie miasto na horyzoncie, wielki oświetlony most i wszechobecne światła odbijające się nie tylko na Waszym aucie, ale i na wodzie, która przykrywa asfalt. Nagle wyprzedza Was rywal, zostawiając delikatną smugę światła, podczas gdy samochody jadące w przeciwnym kierunku delikatnie Was rozpraszają. Studio Ghost Games potrafi okiełznać silnik Frostbite i wykorzystać go do własnych celów. Grałem na PlayStation 4, nie zauważyłem spadków animacji. Gra działa w 30 klatkach animacji na sekundę i rozdzielczości 1080p.

Muzycznie to kompletnie nie moja bajka, ale na ścieżce dźwiękowej praktycznie każdy znajdzie coś dla siebie - ostrzegam jednak, dominuje tu energetyczna muzyka z soczystym bitem. Do udźwiękowienia aut się nie przyczepię, bo nie ma do czego. Samochody brzmią tak jak powinny, a odgłos palonych gum staje się w pewnym momencie nieodłącznym elementem zabawy.

A tu zamontuj spojler

Lista aut nie jest może przesadnie imponująca, ale ponad 50 fur w zupełności Wam wystarczy. Pojeździcie starymi klasykami typu Honda Civic czy Mazda MX-5, ale wsiądziecie również za kółka takich potworów, jak Lamborghini Aventador czy Dodge Viper. Jest kochany przez drifterów Nissan Skyline, jest BMW M3 GTR. I każde z nich można ulepszyć.

Tuning ma tu dwie odsłony - ulepszenia osiągów i modyfikacje wizualne. Za zarobione w grze pieniądze, po uprzednim odblokowaniu punktami reputacji, zamontujecie modyfikacje silnika, hamulców, stabilizatorów, zawieszenia, układu paliwowego czy komputera sterującego silnikiem. Wyciągnięcie z auta posiadającego 600 koni mechanicznych dwukrotnie większej mocy to coś, co warto zrobić. Ustawicie ponadto parametry odpowiadające za zachowanie pojazdy - dostosowując je albo do wyścigów, albo do driftu. Szczerze polecam posiadanie aut stworzonych specjalnie do konkretnych konkurencji, ułatwi i uprzyjemni Wam to zabawę.

Tuning wizualny, na który przed premierą mocno się nastawiałem już tak dobrze się niestety nie udał. Części odblokowujemy zaliczając kolejne misje i zdobywając punkty reputacji, ale przy wielu autach nic nie da się zrobić. Mimo skończenia gry, w swoim Viperze zamontowałem wyłącznie inne nadkola, w Murciélago nic, podczas gdy w Civicu mogłem zmienić wszystko, od progów, przez wydech aż do świateł i lusterek. Są do kupienia i całe bodykity, ale znów nie do każdego auta. Często mogłem bawić się wyłącznie kolorem lakieru i naklejkami. Ale odbieram to jako urealnienie gry - są pojazdy, do których znajdziecie mnóstwo wizualnych modyfikacji, są też auta, w których nikt się w to nie bawi. Niestety na ogół trafiałem na tę drugą opcję, stąd plan na zupełnie inne podejście do gry przy drugim przejściu. Ale generalnie zabawy z tuningiem jest sporo.

Nie ma róży bez kolców

Największym minusem nowego Need for Speeda jest tak zwany „always on”. Mówiąc po naszemu - nie pogracie bez podłączenia do sieci. Próbowałem odłączyć przewód od konsoli, nie dotarłem nawet do menu gry. Rozumiem, że to kolejny etap w rozwijaniu Autologa, ale nie każdy ma podłączenie do sieci 24 godziny na dobę i w razie awarii internetu płytę z grą można schować do pudełka. Dzięki podłączeniu do sieci mamy natomiast możliwość jeżdżenia ze znajomymi oraz bicia ich rekordów na poszczególnych torach, czy w różnych konkurencjach. Gra sama podpowiada ilość punktów czy wynik czasowy konieczny do pokonania znajomego. Fajna sprawa, która zachęca do zabawy. Można również zaczepiać przypadkowych graczy i rzucać im wyzwania bezpośrednio na trasie. Oczywiście nie jeździcie tu pośród dziesiątków innych graczy. Jest kameralnie, ale jednak stadnie. Przed premierą tryby sieciowe działały bez problemu, mam nadzieję, że dzięki wcześniejszej becie da się ten stan zachować również po premierze. Ale uważajcie, historia pokazała, że gry bazujące na sieci potrafią w dniu premiery uniemożliwić zabawę. Na wszelki wypadek więc ostrzegam.


Trudne życie fana serii

Pierwszego Need for Speeda poznałem w 1995 roku. Najpierw w postaci dema, później pełnej wersji. Z pierwszych dwóch odsłon znam na pamięć każdy teledysk promujący samochody, w dwójkę w wersji SE zagrywałem się miesiącami w lokalnej osiedlowej sieci. Do dziś pamiętam szok i niedowierzanie towarzyszące oprawie graficznej pierwszej odsłony. Takich emocji nie dostarczyła już żadna gra z serii. W kolejnych latach najbardziej wciągnęły mnie dwie odsłony Underground, które katowałem ze znajomymi w okresie studiów, znów miesiącami. Na Carbonie zwątpiłem totalnie i choć Shift był całkiem w porządku, seria pikowała. Ograłem każdą dużą odsłonę Need for Speeda, czasem z uśmiechem, czasem przez łzy. Z każdym kolejnym rokiem i każdą kolejną grą gasł we mnie malutki już płomień nadziei, że ktoś wreszcie wypuści wirtualne auta na odpowiedni tor. Stało się to dopiero w tym roku.

Werdykt

Zaliczenie wszystkich wątków w trybie fabularnym zajęło mi około 20 godzin, choć zdarzało mi się raz na jakiś czas je odkładać i zarabiać pieniądze powtarzając wyścigi. Dzięki temu przy trudniejszych misjach miałem pod maską wystarczającą ilość mocy, by dać radę wirtualnym przeciwnikom - polecam taki styl grania. Przed premierą EA ma wykasować recenzentom cały postęp, będę więc musiał zaczynać wszystko od zera. Nie mam z tym problemu - wręcz przeciwnie. Zamierzam zagrać jeszcze raz, wybierając inne samochody, przyjmując inną strategię rozwoju - a to chyba najlepsza rekomendacja.

Nowy Need for Speed mógłby dumnie nosić podtytuł Underground 3, zasłużył na niego. To najlepszy NFS od lat, Underground, na którego czekałem 11 lat. Jeśli w wyścigach cenicie zręcznościowe podejście i kręci Was nielegalne palenie gumy, zainteresujcie się tym tytułem. Nie jest idealny, ale potrafi wciągnąć na kilkadziesiąt godzin. To nie jest seria dla każdego, to nie jest odsłona dla każdego - doskonale pokazuje to rozstrzał ocen w zagranicznych serwisach. Ja nie mam jednak wątpliwości. Wciągnął mnie totalnie, stawiam 9 i wracam do Ventura Bay.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu