Filmy

Dawno nie widziałem tak dennego filmu. Recenzja Na krańcu świata od Netflix

Paweł Winiarski
Dawno nie widziałem tak dennego filmu. Recenzja Na krańcu świata od Netflix
Reklama

Grupa nastolatków musi stawić czoła kosmitom atakującym ziemię - brzmi jak lekkie, przyjemne kino dla młodszego odbiorcy, prawda? Jeśli planowaliście obejrzeć Na krańcu świata od Netflix - przeczytajcie ten tekst, oszczędzę Wam rozczarowania seansem.

Główny wątek opowieści z Na krańcu świata jest dość prosty. W USA odbywa się duży, zorganizowany letni obóz nazwany... Na krańcu świata. To dziwnie zorganizowane, leśne miasteczko, którym zarządzają dość wywrotowi i niezbyt zabawni dorośli. Wśród obozowiczów jest też rudowłosy Alex, ZhenZhen - młoda Azjatka, która marzyła o tym by dotrzeć do Ameryki i obwieszony złotem oraz diamentami czarnoskóry Dariush, dzieciak z bogatej rodziny. W pewnym momencie spotykają na swojej drodze tajemniczego rówieśnika, Gabriela.

Reklama

Ot taka tam grupka dzieciaków, niestety pokazana dość stereotypowo. Już na początku trwania obozu okazuje się, że Ziemię zaatakowali kosmici, robią niezłe zamieszanie, na niebie toczą się walki myśliwców, miasta zostają zniszczone - nikt nie wie dlaczego. Nasza dzielna ekipa znajduje kapsułę ze stacji kosmicznej, gdzie umierająca pani astronautka przekazuje dzieciakom klucz z danymi, który jest jedyną szansą na zniszczenie najeźdźców. Trzeba go jednak dostarczyć do oddalonego o 100 kilometrów od obozu ośrodka w Pasadenie.

Dzieciaki są oczywiście przestraszone i zmieszane - nigdzie nie ma dorosłych, ba - generalnie nikogo nie ma. No może poza wielkim kosmitą, który z niewiadomych przyczyn chce ich zabić. Jakimś magicznym sposobem grupie udaje się ujść z życiem i postanawiają uratować świat wykonując misję zleconą w przez naukowca. Brzmi całkiem nieźle, prawda? Myślę, że gdyby za ten film zabrał się Steven Spielberg moglibyśmy zobaczyć coś naprawdę ciekawego, fajnego i przeznaczonego do rodzinnego oglądania. Niestety tak nie jest.

Zobacz też: Najlepsze filmy przygodowe

Chciałbym zacząć od pozytywnych aspektów Na krańcu świata, jednak nie potrafię znaleźć ani jednego. Ten film jest zły na każdej płaszczyźnie i w każdym momencie pokazuje, że nawet jeśli na etapie pisania scenariusza była nadzieja na ciekawy obrazek, to zniszczono ją w produkcji.

Reklama

Film jest nudny, opiera się na tym samym schemacie - dzieciaki podróżują, napotykają jakąś przeszkodę (najczęściej jest to ten sam nieśmiertelny kosmita, który jakimś cudem znów ich nie zabija), idą lub jadą dalej. I tak w kółko. Producenci chcieli pokazać przemianę postaci, ich otwarcie się na świat lub walkę z lękami, jednak to też się nie udało. Wszystko jest okropnie naciągane, nieciekawe - na tyle kiepskie, że nawet przy napisach końcowych nie byłem w stanie choć minimalnie utożsamić się z którymkolwiek z bohaterów. No może poza wspomnianym kosmitą. Gdyby ten wykonał swoją misję szybciej, film trwałby 30, a nie godzinę i 39 minut.

To może chociaż efekty specjalne? Zawsze twierdzę, że jeśli ktoś decyduje się pokazać inwazję obcych, to ma dwie opcje. Albo zrobić tajemniczy obraz, w którym widz musi się wszystkiego domyślić uruchamiając wyobraźnię (wtedy odchodzi problem skomplikowanych efektów specjalnych) albo walnąć takie CGI, że szczęka zbierana jest z podłogi. Tu niestety zdecydowano się na drugi scenariusz z tą jednak różnicą, że efekty są bardzo słabe. Pokraczny kosmita, tandetne wybuchy, nienaturalnie trzęsąca się kamera, która ma w teorii potęgować dynamikę obrazu. Wyszło fatalnie, choć oczywiście znajdziecie tu kilka fajnych kadrów.

Reklama

Zobacz też: Najlepsze filmy familijne

No i na koniec humor. Ewidentnie widać, że to film z delikatnym przymrużeniem oka, jednak żarty muszą być zabawne. Kiedy jednak z rozmowy dzieciaków dowiedziałem się, że kosmita włożył penisa do buzi jednego z bohaterów, aż mnie zmroziło. Serio, ten poziom? Albo słabe seksistowskie żarty? Też zdarza mi się żartować w niezbyt elegancki sposób, nie jestem na to wyczulony, ale w produkcji teoretycznie przeznaczonej dla młodszego odbiorcy jakoś nie potrafię tego zaakceptować. Wyszło po prostu żenująco. I przypominam - to ten sam Netflix, który dał nam rewelacyjne Stranger Things, które również skupiało się na grupie dzieciaków. Przepaść między tymi dwoma obrazami jest tak wielka, że aż trudno ją ogarnąć wyobraźnią.

Przez pierwsze pół godziny myślałem, że po prostu tym razem nie udało mi się wczuć w bycie nastolatkiem i nie potrafię docenić, że to film dla takiej grupy odbiorców. Ale kiedy pojawiły się słabe i żenujące żarty z podtekstem seksualnym czy seksistowskie teksty czułem zwyczajne zażenowanie. W moich ulubionych Goonies czy Ucieczce Nawigatora takich akcji nie było i aż mi głupio w ogóle wspominać o tych filmach w kontekście produkcji Netfliksa. I gdyby jeszcze obraz po prostu został do usługi dodany, a potem przepadł gdzieś w katalogu między innymi nowościami - miałbym do niego trochę inny stosunek. Tymczasem jest dość mocno promowany i serwis zachęca do jego obejrzenia wypychając go na główną stronę, w największe okno. Omijajcie Na krańcu świata szerokim łukiem.

Zdjęcia: Netflix

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama