Świat

Na dachu premiera Japonii wylądował niedawno... radioaktywny dron

Maciej Sikorski
Na dachu premiera Japonii wylądował niedawno... radioaktywny dron
Reklama

Tydzień nowy, ale wrócę do wydarzenia sprzed kilku dni, a konkretnie do incydentu z Tokio - na dachu siedziby japońskiego premiera wylądował dron z ra...

Tydzień nowy, ale wrócę do wydarzenia sprzed kilku dni, a konkretnie do incydentu z Tokio - na dachu siedziby japońskiego premiera wylądował dron z radioaktywnym ładunkiem. Jak się potem okazało, nie stwarzał on większego zagrożenia, chodziło raczej o wywołanie szumu i z pewnością udało się to osiągnąć. Akurat taki szum trudno jednak uznać za pożądany przez producentów latających maszyn.

Reklama

Część z was pamięta pewnie doniesienia o dronach latających bez pozwolenia nad Paryżem, służby bezpieczeństwa postawiono wówczas na nogi, podejrzewano, że maszyny zostaną wykorzystane do przeprowadzenia ataków terrorystycznych. Podobne obawy pojawiają się w przypadku lotnisk - w ich okolicach również widywano drony, stwarzają one zagrożenie nawet jeśli operator nie ma zamiaru doprowadzać do tragedii. To komplikuje sytuację biznesu droniarskiego, zwolennicy wprowadzania regulacji w zakresie ich użytkowania zyskują argumenty, które pomogą zaostrzyć prawo, sprawić, że korzystanie z dronów nie będzie takie proste i nie ograniczy się do kupienia sprzętu.

Ostatnio dyskusję w tej sprawie nakręca wypomniany we wstępie incydent, do którego doszło w Japonii. Na dachu siedziby japońskiego premiera wylądował dron. Maszyna wyróżniała się tym, że przyczepiono do niej buteleczkę z płynem i napisem "radioactive", pojawił się też odpowiedni znaczek. Maszynę zabezpieczono, płyn zbadano, okazało się, że jest radioaktywny, ale nie stwarza zagrożenia dla człowieka. Warto dodać, że premier nie znajdował się w budynku, przebywał akurat z wizytą w innym kraju. Trudno stwierdzić, czy można to uznać za atak terrorystyczny, pewnie pojawią się różne opinie.

Rozpoczęło się oczywiście poszukiwanie sprawcy, lecz ten sam zgłosił się na policję i wyjaśnił, że jego czyn jest formą protestu przeciw planom powrotu Japonii do energii jądrowej. Powodów nie ma sensu omawiać, temat na osobny wpis albo nawet książkę. Ważny jest sam incydent, bo źle on wróży dronom w Japonii. Jeżeli na dachu pilnie strzeżonego (podobno) budynku może wylądować dron z nieszkodliwą substancją, to dlaczego nie miałby wylądować naprawdę niebezpieczny sprzęt? Sytuacja wokół elektrowni atomowych będzie się pewnie zagęszczać, ich najwięksi przeciwnicy mogą się posunąć do ostatecznych działań.

Władze zdają sobie z tego sprawę i prawdopodobnie będą chciały określić zasady korzystania z tych urządzeń, wprowadzić ograniczenia, może też kursy i egzaminy dla ich użytkowników. Problem zyska na znaczeniu, jeśli zacznie się wracać do energii jądrowej w Kraju Kwitnącej Wiśni - przecież ktoś mógłby się pokusić o lot nad elektrownią, może coś więcej niż lot. Przeciwnicy liberalnego podejścia do nowej formy rozrywki, jaką jest droniarstwo, zyskują mocne karty.

To może martwić producentów i firmy handlujące sprzętem, także te, które zajmują się szkoleniem użytkowników (niedawno w swoim mieście widziałem plakat z informacją o kursie obsługi drona). Im więcej ograniczeń i negatywnego szumu wokół maszyn, tym mniejsze zainteresowanie odbiorców. Niedługo może się okazać, że popularny i powszechnie dostępny gadżet stanie się produktem wykorzystywanym głównie przez zawodowców - wpłyną na to nowe przepisy i przede wszystkim ich egzekwowanie. Nie będzie to dotyczyć tylko Japonii.

Źródło grafiki: youtube.com

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama