Felietony

To moja ulubiona usługa Google na wakacje. Szkoda, że firma nie traktuje jej poważnie

Kamil Świtalski
To moja ulubiona usługa Google na wakacje. Szkoda, że firma nie traktuje jej poważnie
Reklama

Mimo że Google Trips było tylko jedną z platform które wykorzystywałem przy planowaniu moich podróży, będzie mi brakować tej niepozornej aplikacji, która w mig pozwalała stworzyć szlak, którym warto poznawać nowe miejsca. Jednak podczas przygotowywania do podróży moim ulubionym narzędziem od lat pozostają Moje Mapy Google. Platforma pozwalająca nanosić własne warstwy z punktami jest dla mnie narzędziem, bez którego nie wyobrażam sobie już żadnych wakacji. Przykro mi, że gigant nie traktuje tej funkcji specjalnie poważnie.


Reklama

Moje Mapy Google: banalnie proste tworzenie map, z których... korzysta się dość topornie

Atutem Moich Map Google niewątpliwie pozostaje prostota obsługi i... ogromne możliwości. Na moim Dysku Google mam folder, w którym regularnie lądują tworzone z myślą o kolejnych wyprawach pliki, a każda z nich to... co najmniej dwie warstwy. Te związane z miejscami które chcę zobaczyć, a także miejscami, w których smakołyków muszę spróbować. Coraz częściej jednak dochodzą kolejne: ot, jak chociażby te z dobrą kawą. Każde z nich dostaje ode mnie inny znacznik, dzięki czemu patrząc później na mapkę w oddaleniu — mam lepszy ogląd na całość i dużo łatwiej planuje mi się dzień — a rzeczy takie jak kolorki pinezek odróżniające atrakcje pod gołym niebem od tych wewnątrz budynków to kolejne ułatwienie. Lata praktyki nauczyły mnie jednak, że najwygodniej wszystko to zaplanować jeszcze z poziomu komputera — bo na smartfonach... działa, owszem, ale ile się człowiek nairytuje, to jego.

To prawda, że dostęp do stworzonych w ten sposób map możliwy jest nie tylko z poziomu przeglądarki, ale też bezpośrednio w Mapach Google (Twoje miejsca -> Mapy). Każdy jednak kto miał okazję z nich skorzystać prawdopodobnie zgodzi się z tym, ze działa to po prostu topornie. Interfejs jest kłopotliwy, kolejne odznaczanie czy zaznaczanie warstw mało ma wspólnego z intuicyjnością. Sama aplikacja Moje Mapy Google (dostępna wyłącznie na Androida) doczekała się pierwszej aktualizacji po... trzech latach. Co w niej?

  • Dodawanie i edytowanie linii
  • Uprawnienia na żądanie (Android 6.0 lub nowszy)
  • Poprawki błędów i lepsze działanie aplikacji

Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że to żadne rewolucje. A powiedzenie, że gigant podchodzi do tematu po macoszemu to... dość delikatne stwierdzenie.


Listy w Mapach Google nie dorastają jej do pięt, mimo że korzysta się z nich odrobinę lepiej

Tworzenie list w Mapach Google to przydatna funkcja, z której — nie ukrywajmy — w aplikacji korzysta się znacznie wygodniej. Ale ze względu na ich specyfikę, pod względem funkcjonalności daleko im do wspomnianej wyżej funkcji. Nie mamy tam żadnej większej kontroli, a wszystkie zapisane punkty — niezależnie od nazwy listy — zlewają się w jedną całość. Możemy co najwyżej się przez nie przeklikać i w ten sposób stworzyć plan działania. Brakuje jednak ikonek czy większych opcji dostosowania do własnego widzimisię. Może i korzystanie z nich w telefonie jest odrobinę łatwiejsze, ale do ideału brakuje daleko. A biorąc pod uwagę ograniczenia z porównaniem do pełnych map przez siebie stworzonych — zdecydowanie jest nad czym pracować. I nawet zeszłotygodniowa aktualizacja która usprawniła kilka tamtejszych elementów — tak naprawdę niewiele zmienia.

Bo nadal nie możemy z funkcji tych korzystać w trybie offline — co byłoby bardzo miłą odmianą. Mało tego — Mapom zdarza się... po dłuższej chwili zapomnieć, co oglądaliśmy — i bez dostępu do sieci nic nie zrobimy. O wyznaczaniu trasy nawet nie wspomnę. Jest wiele elementów, które można byłoby w tych usługach poprawić — ale patrząc na działania Google mam wrażenie, że... po prostu im na tym nie zależy. Szkoda.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama