Dwa lata temu w serwisie Netflix pojawił się zestaw 18 animacji Miłość, śmierć i roboty. Odcinki zachwycały oprawą, pomysłem i różnorodnością, dlatego chyba wszyscy czekaliśmy na drugi sezon. Ten jest, niestety, dużo gorszy od pierwszego.
Miał być zachwyt, jest rozczarowanie. Miłość, śmierć i roboty - recenzja 2. sezonu animacji Netflix
Pierwsze zaskoczenie jakie pojawia się przy drugim sezonie Miłość, śmierć i roboty to długość seansu. Tym razem zamiast 18 krótkich animacji, dostajemy ich jedynie 8. Od razu zacząłem się obawiać, że ucierpi na tym różnorodność historii i formy - niestety, miałem rację.
Automatyczna obsługa klienta była kiepskim pomysłem na rozpoczęcie sezonu. To opowieść o leciwej, samotnej mieszkance nowoczesnego domu sprzątanego przez robota. Zastanawialiście się kiedyś, co będzie jeśli automatyczny odkurzacz się zbuntuje? Pomysł na historię niezbyt oryginalny, podobnie jak poprowadzenie tej krótkiej historyjki. I kiedy opowieść nabiera rumieńców, całość się rozpędza, pojawiają się napisy końcowe. Do tego wizualnie jest bardzo przeciętnie, co raczej zniechęca niż zachęca do obejrzenia kolejnych odcinków.
Nieco lepiej wypada Lód, który prezentuje zdecydowanie ciekawszą wizualnie formę i to bez wątpienia jego najlepszy element. To historia dwóch braci, z których jeden nie posiada żadnych ulepszeń, co w otaczającym go świecie jest rzadkością. Fajny pomysł na pokazanie, że mimo swoich ograniczeń, człowiek może nadrobić niedoskonałości siłą woli i samozaparciem. Lód pozostawia jednak spory niedosyt, ale nie na tyle duży, bym chciał oglądać go jako pełnoprawny serial.
Przeczytaj też: Co w czerwcu na Netfliksie? Wstępna lista premier filmów i seriali
Ciekawie zapowiadała się również Wysoka trawa, w której jeden z pasażerów mknącego bezdrożami pociągu postanawia podczas postoju wejść na chwilę do tytułowej wysokiej trawy. Kompletnie jednak nie znalazłem w tej historii sensu i morału, nie wiem co miała przekazać - sztampowa nuda, która nabiera trochę sensu w ostatnich minutach, ale wtedy właśnie pojawiają się napisy końcowe.
Ale nie tak słaba jak Straszny dom pokazujący w dość niecodzienny sposób...Świętego Mikołaja. Nudna w każdej minucie animacja o niczym, do tego bardzo krótka i nie mam zielonego pojęcia jak w ogóle znalazła się w tym zestawieniu.
Bez większego sensu, za to z wizualnym rozmachem może pochwalić się Life Hutch. To bardzo nijaka opowieść o rannym pilocie gwiezdnego statku, który po rozbiciu się na planecie dociera do schronu, w którym...jest jeszcze bardziej niebezpiecznie niż na zewnątrz. Warto rzucić okiem, ale jedynie dla aspektu wizualnego.
Zachwyca natomiast ostatni z odcinków. Na zwyczajnej plaży pojawia się totalnie niezwykły... Olbrzym, który utonął i wzbudza niemałe zainteresowanie lokalnej społeczności. W trwającej nieco ponad 10 minut animacji, twórcom udało się poruszyć temat człowieczeństwa, upływającego czasu, przemijania, sensu życia. Jest tego naprawdę sporo, w dodatku forma opowieści zachwyca, lektor rozwodzący się nad sensem istnienia pasuje do tych trudnych rozmyślań idealnie. Jednocześnie przez cały seans zastanawiałem się nad pochodzeniem olbrzyma, bo choć wywołał duże poruszenie, to jednak wydawał się jednocześnie widokiem dość naturalnym. Czyżby świat dzielił się na liliputów i ludzi, czy może odebrałem to zbyt dosłownie i chodziło wyłącznie o symbol? Intrygująca, zmuszająca do przemyśleń historia ze świetną, klimatyczną oprawą.
Drugi sezon Miłość, śmierć i roboty nieco mnie rozczarował
Gdyby Miłość, śmierć i roboty debiutowały tym sezonem, napisałbym - "fajne, krótkie animacje, warto obejrzeć. Może w drugim sezonie będzie jeszcze lepiej, bo czuć potencjał na tę formę". Tymczasem pierwszy sezon był rewelacyjny, zachwycał, straszył, bawił się formą i na przestrzeni osiemnastu odcinków wgniatał w ziemię. Nie wszystkie były tak samo świetne, ale sezon - jako całość - jest jedną z najlepszych rzeczy, jaką można obejrzeć na Netflix. Można więc śmiało powiedzieć, że zawiesił poprzeczkę bardzo wysoko. I niestety, drugi zestaw animacji jest w każdym aspekcie gorszy. Od świeżości, przez jakość wizualną, aż do opowiadanych historii. Dostajemy raptem 8 krótkich odcinków, z których świetne są raptem dwa, jeden bardzo dobry z plusem, jeden w ogóle nie powinien się tu znaleźć, a pozostałe cztery trzyma tylko dobry poziom. Przeciętny, jeśli spojrzeć na pierwszy sezon.
Może za dużo sobie obiecałem po drugim sezonie Miłość, śmierć i roboty, ale po tym dość krótkim seansie nie mogę wyzbyć się uczucia rozczarowania. Do trzech odcinków (Regularor, Śmieg na pustyni i Olbrzym, który utonął) na pewno jeszcze wrócę, o pozostałych raczej szybko zapomnę. Szkoda, że po tak dobrym debiucie nie udało się utrzymać drugiemu sezonowi równie wysokiego poziomu.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu