Felietony

Microsoft zrobił coś, czego nie potrafiło ani Google, ani Apple

Tomasz Popielarczyk

Jestem dziennikarzem z wykształcenia, pasji i powo...

Reklama

Umarł PC, niech żyje PC. To pierwsze, co mi przychodzi do głowy po obejrzeniu konferencji Microsoftu. Zobaczyliśmy na niej nie tylko urządzenia, ale t...

Umarł PC, niech żyje PC. To pierwsze, co mi przychodzi do głowy po obejrzeniu konferencji Microsoftu. Zobaczyliśmy na niej nie tylko urządzenia, ale też przyświecającą im ideę. Firma z Redmond już drugi raz w tym roku, po fantastycznym evencie w lutym, pokazała, że potrafi zaskakiwać. Innowacyjność w jej wydaniu ma jednak zupełnie inny wymiar, bo choć zobaczyliśmy tutaj dziesiątki parametrów i specyfikacji, to przez cały czas dało się odczuć ducha nadchodzących zmian.

Reklama

Choć może zabrzmieć to banalnie, Microsoft na swojej dzisiejszej konferencji pokazał nowego peceta. Już wcześniej dało się odczuć, że definicja słowa PC nabiera szerszego znaczenia. Dziś ostatecznie zobaczyliśmy, co to tak naprawdę oznacza. Nowy PC Microsoftu jest wszystkim, albo odwrotnie - wszystko jest pecetem. Jeszcze nigdy dotąd nikt nie nadał temu słowu tak szerokiego znaczenia. W rezultacie otrzymaliśmy nową-starą kategorię urządzeń, do której możemy zaliczyć już nie tylko laptopa, desktopa czy hybrydę. PC stało się niezwykle pojemnym określeniem.

Nowe Lumie są pecetami. HoloLens jest (będzie) pecetem. Nawet konsola Xbox One wraz z dostępem do Windows Store i setek tysięcy aplikacji staje się urządzeniem klasy komputera osobistego. Przy czym ów pecet  w wydaniu firmy z Redmond wiąże się z nowym, kompletnym i świeżym doświadczeniem. Patrząc na dotychczasowe urządzenia mobilne, trudno było w nich znaleźć coś więcej. Ot dotykowy ekran, na którym otrzymujemy treści z dziesiątek aplikacji. Tymczasem nowe Lumie możemy bez trudu uczynić pełnowartościowym urządzeniem o możliwościach porównywalnych z desktopem.


Oczywiście, patrząc na to chłodnym okiem, zaczynamy się zastanawiać: ile ta Lumia podłączona do dużego ekranu wytrzyma na baterii, jak poradzi sobie z bardziej wymagającymi scenariuszami. Niektórzy pewnie już oczyma wyobraźni zobaczyli człowieka, który w jednej kieszeni nosi smartfona, a w drugiej mysz, klawiaturę i docka niezbędnego do połączenia tych wszystkich urządzeń (a na plecach monitor). Trudno się sprzeczać, że wizja smartfona-peceta ma pewne niedoskonałości. Jest jednak pierwszym, tak innowacyjnym i mocno wybiegającym w przód rozwiązaniem, którego nie zaoferował nam póki co nikt inny.

A Surface? Teoretycznie dostajemy urządzenie identyczne, jak poprzednie. Na pierwszy rzut oka trudno tutaj doszukiwać się zmian. Im jednak dłużej patrzymy, tym większe wrażenie robi na nas duży gładzik pełnowymiarowa klawiatura, mocowany na magnes rysik "z gumką" czy nawet najgrubsza na świecie powłoka Gorilla Glass. Microsoft zresztą nie potrzebował tutaj rewolucji, skoro mógł pochwalić się tym, że 98 proc. użytkowników Surface'a Pro 3 poleca to urządzenie innym.

Rewolucja przyszła z innej strony. Surface Book niewątpliwie był najmocniejszym punktem tej konferencji. Przepiękny laptop o wyjątkowej konstrukcji, wyposażony z procesor graficzny GeForce chwilę później okazał się... hybrydą. I znów - hybrydą, jakich teoretycznie na rynku mamy całą masę, a jednak różniącą się od nich imponującą konstrukcją, nietuzinkowym zawiasem, a nawet wielokrotnie zachwalaną klawiaturą. Detale? Diabeł tkwi w szczegółach, które w tym wypadku stanowią o wyjątkowości tego urządzenia.


Reklama

Satya Nadella w swoim podsumowaniu konferencji powiedział, że każda odnosząca sukcesy firma ma swoją duszę. Tę duszę dało się dziś zdecydowanie odczuć - obok każdego slajdu z parametrami. Microsoft zrobił to, czego nie potrafiły Google i Apple. Zrobił na mnie wrażenie. Zdaję sobie sprawę, że z boku może to brzmieć jak banialuki człowieka omotanego przez duże ilości papki marketingowej. Nawet jednak jeżeli tak jest w istocie, to czemu podobne uczucie nie towarzyszyło mi po poprzednich konferencjach? Dlaczego oglądając Nexusy Google'a ziewałem, a patrząc na nowe iPhone'y kiwałem jedynie głową z uznaniem?

Do dzisiejszego wydarzenia podchodziłem sceptycznie z myślą "potowarzyszę Kubie, dorzucę trochę krytyki i drwin". Okienko przeglądarki zamykałem natomiast, mając w głowie: "Świetnie to zrobili. Chcę te urządzenia". Oczywiście nie dowodzi to niczemu poza charyzmą i świetnym przygotowaniem prowadzących. Czy jednak sama charyzma jest w stanie uratować słaby event i słabe produkty? Nie wydaje mi się.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama