Miało być pięknie: nowa przeglądarka, wsparcie dla rozszerzeń, obsługa nowych technologii webowych. Edge miał zostawić w tyle to wszystko, co się ciągnęło za Internet Explorerem. I zostawił, ale co z tego?
Statystyki nie przemawiają na korzyść Edge'a. Kiedy popularność Internet Explorera z miesiąca na miesiąc spada, w to miejsce Microsoftowi nic nie rośnie. A przynajmniej nie widać tego na wykresach StatCounter czy MarketShare. Nowa przeglądarka jest niemal całkowicie niewidoczna, a jedynym produktem, który na tym korzysta, jest Google Chrome.
Nie żeby Edge był programem złym, bo tak nie jest. Korzystałem chwilę. Wrażenie zrobiła na mnie szybkość działania, a także kilka błyskotliwych rozwiązań. Potem szybko wróciłem do Chrome'a i po Edge'u zapomniałem. Jak widzę, nie tylko ja. Tymczasem w sieci od dobrych kilku miesięcy widzę tylko nieustanne obietnice i zapowiedzi. Edge będzie miał to, Edge tamto. Efektów póki co nie widać.
Na swoim blogu Microsoft opublikował artykuł zestawiający priorytety w rozwoju przeglądarki, jakie firma ustaliła sobie na rok 2016. Listę tę otwierają rozszerzenia, o których mówiło się już od bardzo dawna. Początkowo Edge miał być kompatybilny z dodatkami dla Chrome - ostatecznie jednak wiadomo, że rozszerzenia dla programu Microsoftu będą budowane w oparciu o zbliżone technologie. Wskazywano też na końcówkę ubiegłego roku jako termin ich wdrożenia. Teraz Microsoft mówi o wprowadzeniu dodatków do sklepu Windows Store, który byłby swoistym odpowiednikiem Chrome Web Store dla przeglądarki Google'a. "Wstępne przykłady" mamy poznać już niebawem. MS udostępni je jednak wyłącznie osobom należącym do programu Windows Insider. Nie napawa to optymizmem. W tym tempie pierwsze dodatki zaczną się pojawiać najwcześniej w drugiej połowie roku. I to, moim zdaniem, bardzo optymistyczny scenariusz.
Oczywiście nie jest to jedyna płaszczyzna, na której Edge ma być rozwijany. Na liście twórców znajdują się też ułatwienia dostępu. Zawierają się w tym nowości i rozwiązania dedykowane przede wszystkim osobom niepełnosprawnym, ale również ogólne uczynienie interfejsu bardziej przystępnym i intuicyjnym. Nie zabraknie tez kolejnych działań mających na celu poprawę wydajności i szybkości działania. Wszystko to dopełni też praca nad lepszą kompatybilnością z nowymi technologiami webowymi, jak ES2016, Fetch API, Web Notifications (które mają być zintegrowane z systemem powiadomień Windowsa 10), Beacon API, a także Push API. Lista z tymi standardami jest o wiele dłuższa - jeżeli Was ciekawi, zajrzyjcie do materiału źródłowego.
Czy to wystarczy? Oczywiście, że nie. A przynajmniej ja w to nie wierzę. Dziś użytkownik przeglądarki internetowej nie korzysta z niej tylko na desktopie i to podstawowy argument, który przemawia za rozwiązaniami konkurencji. Najpopularniejszymi platformami mobilnymi na świecie są Android i iOS. Edge'a nie ma na żadnej z nich - w przeciwieństwie do Chrome czy Firefoksa. Ja nie potrafię sobie dziś wyobrazić braku synchronizacji między przeglądarką na komputerze, tablecie i smartfonie. Na każdym urządzeniu mam zapamiętane te same hasła, te same podpowiedzi w pasku adresu i dostęp do tych samych zakładek. To niesamowicie wygodne.
A nawet jeżeli Edge trafi na iOS i Androida to skłonienie użytkowników do rezygnacji z dotychczasowych rozwiązań również nie będzie łatwe. Przesiadka z programu A na program B, moim zdaniem, jest dużym wyzwaniem. Chociażby ze względu na rozszerzenia, do których się przyzwyczailiśmy. A przecież to nie wszystko. Ludzie posiadający domyślnie instalowanego na Androidzie Chrome będą korzystali z Chrome na desktopie i musieliby mieć konkretny powód, aby postępować inaczej (widać po statystykach, że nie mają). Edge, według mnie, takim powodem na pewno nie będzie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu