Zdobywca Oscara wraca z nowym filmem, który może być idealną rozrywką nie tylko na ten weekend.

Szał na produkcje tego reżysera sprawił, że Joon-ho Bong najprawdopodobniej mógł w swoim nowym projekcie zrealizować wszystkie swoje zachcianki. Otrzymał ogromny budżet, zatrudnił prawdziwe gwiazdy, a efekty specjalne już w zwiastunie robiły niemałe wrażenie. Wokół "Mickey'ego 17" powstało sporo szumu, bo wydawało się, że to będzie najlepszy film koreańskiego twórcy, ale kilka ostatnie tygodnie prowadzące nas do polskiej premiery tytułu były pełne doniesień, że produkcja nie radzi sobie w kinach na zachodzie i zarabia zdecydowanie za mało względem oczekiwań. Czy to powinno sugerować, że macie nie iść do kina? Absolutnie nie.
Mickey 17 - recenzja filmu. Ma wszystko, żeby Was zachwycić
Fabuła skupia się na Mickey'em Barnes'ie (Robert Pattinson), który decyduje się na podróż w nieznane, ale w nietypowej roli. Jedyną szansą, by trafić na statek zmierzający ku nieznanej planecie, było podpisanie cyrografu na bycie "wymienialnym". Kontrakt zobowiązuje go do wypełniania swoich obowiązków, wśród których znajduje się regularne... uśmiercanie go. Dzięki zaawansowanej technologii Mickey jest przywracany do życia, a właściwie drukowany, zaś pamięć wczytywana do jego nowej głowy jak save'y w grach. Prawo zakazało takich praktyk na Ziemi, ale na nowej kolonii taka fucha może okazać się bardzo przydatna, więc szefujący statkiem Marshall (Mark Rufallo) jest wniebowzięty z możliwości wykorzystania takiego pracownika. Grana przez Rufallo postać to polityk po dwóch solidnych porażkach w wyborach, ale z odpowiednim zapleczem finansowym, by móc wyruszyć w galaktykę celem zbudowania własnego, nowego państwa.
Pattinson bryluje, oprawa błyszczy
"Mickey 17" ma wszystko, czego potrzebuje film, by być świetną rozrywką. Na pierwszy plan wysuwa się znakomita obsada, na czele której stanął wyśmienity w swojej zwielokrotniej roli Robert Pattinson, a oprócz niego są tu przecież Mark Rufallo, Toni Collette, Steven Yeun, Naomi Ackie i Anamaria Vartolomei. Sama historia, z której niestety sporo zdradzono w zwiastunach, potrafi zaciekawić, zaangażować, choć sposób jej opowiadania (skoki w czasie) mógłby być mniej chaotyczny, ale rozumiem zamiary autora scenariusza, który nie chciał od razu wykładać wszystkich kart na stół. Film jest dynamiczny, ma dobre tempo i do połowy czas mija niesamowicie szybko - zanim się obejrzycie minie godzina seansu.
Wynika to z tego, że historia Mickey'ego - choć oparta na wielu schematach - jest interesująca i po prostu wciąga. To połączenie kunsztu aktorskiego Pattinsona i całej otoczki, aniżeli pomysłu na fabułę, ale dopóki całość toczy się tym wytyczonym na początku filmu torem, to "Mickey 17" zachwyca. Jest tu na czym zawiesić oko, wielokrotnie można się uśmiechnąć lub zaśmiać, a i muzyka jest dobrze skomponowana i wkomponowana w to, co się dzieje na ekranie. Delikatne problemy zaczynają się w drugiej połowie filmu, gdzie sytuacja zaczyna się zagęszczać, problemy narastają, ale w odróżnieniu od "Okji" czy "Parasite", tutaj wkrada się sporo chaosu, niepotrzebnych scen i sztucznego przeciągania.
Joon-ho Bong chciał pokazać niektóre rzeczy zbyt dosadnie i dosłownie, co odbiera urok i sznyt całości. Naprawdę takie wbijanie młotkiem do głowy widza części przesłań nie było potrzebne, można to było załatwić o wiele szybciej i skuteczniej. Być może skrócenie filmu do 2 godzin albo poniżej tego czasu sprawiłoby, że końcówka by się tak nie ciągnęła. Spotkałem się jednak z opiniami, że to właśnie druga część filmu jest lepsza i ciekawsza, więc może ostatecznie dla Was "Mickey 17" będzie idealnie zbalansowany.
Mickey 17 - czy warto do iść do kina?
To jednak nie zmienia faktu, że Joon-ho Bong cały czas z chirurgiczną wręcz precyzją jest w stanie komentować, a nawet i osądzać dzisiejsze realia. Punktuje kapitalizm, palcem wskazuje głębokie rozwarstwienia społeczeństwa i nie ma żadnych zahamowań, by parodiować wręcz znane na całym globie persony. Chwilami udaje mu się nawet uzasadnić istnienie takiego projektu, jak drukarka 3D dla ciał, bo bez żadnych ofiar śmiertelnych nowoprzybyli ludzie na obcej planecie wynajdują szczepionkę na zabójczego wirusa, a Mickey "rodzi się" za każdym razem cały i zdrowy. Jest to więc pewna lekcja dla każdego, ale przedstawiona w niezwykle przyjemnej formie. "Mickey 17" nie jest filmem idealnym i moim skromnym zdaniem nie dorównuje "Parasite", ale jako rozrywka z drugim dnem sprawdza się jak należy.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu