Sesje zdjęciowe, reklamy i współprace z markami, czyli marzenie influencera. No, chyba że influencerem jest kilkuletnie dziecko, a profity za wizerunek zgrania rodzic. Wtedy marzenie szybko może zmienić się w koszmar.
Influencerów – czyli przedstawicieli jednego z najbardziej pożądanych zawodów XXI wieku – można kochać lub nienawidzić. Dlaczego wywołują tak skrajne emocje? Cóż, kariera internetowej persony wymaga często wyjścia poza ogólnie przyjętą strefę komfortu, kojarzona jest ze sztucznością a czasem nawet z błazenadą i brakiem godności. W zamian za to oferuje duże pieniądze, rozpoznawalność i to słynne instagramowe życie jak z bajki, pełne zagranicznych podróży, drogich ubrań i kooperacji ze znanymi markami. Jedni tym gardzą, innymi nieustanie dążą do tego, aby zagarnąć swój kawałek tortu i stać się częścią ogromnej machiny, zanim na dobre zniknie z sieciowego świecznika. Niezależnie od tego, jakie mamy podejście do influencerów, trzeba uszanować fakt, że podjęcie takiej, a nie innej formy pracy było ich indywidualną decyzją, za którą zgarną zarówno profity jak i wizerunkowe konsekwencje.
Zupełnie inną kwestią jest jednak przymuszenie drugiego człowieka do wchodzenia w rolę marketingowego awatara. Zwłaszcza jeśli jest jeszcze dzieckiem, nieświadomym konsekwencji swojej obecności w Internecie. Niestety polskie matki najwyraźniej nie zdają sobie z tego sprawy, wystawiając swoje dzieci na kontakt ze światem, który jest znacznie bardziej niebezpieczny, niż im się wydaje. A może doskonale o tym wiedzą, jednak perspektywa zarobku i sławy skutecznie przysłania dobro dziecka?
Mamie nie udało się zostać modelką. Ty będziesz musiała
Wykorzystywanie dzieci do realizowania niespełnionych ambicji rodziców nie jest niczym nowym. W USA jeszcze do niedawna konkursy małej miss wspinały się na wyżyny popularności. Kilkuletnie dziewczynki z makijażem i ubiorem hollywoodzkiej gwiazdy paradowały po wybiegach w świetle fleszy i reflektorów, realizując chore wizje matek o popularności i czerwonych dywanach. Mało kto na faktyczne potrzeby wykorzystywanych dzieciaków zwracał uwagę. Wszystko było bowiem rozgrywane w przyjaznej atmosferze zabawy w małą księżniczkę, po brzegi wypchaną sztucznymi uśmiechami. Gdy po latach okazało się, że niegdysiejsze małe miss w okresie dorastania zmagają się z depresją i niską samooceną, niewygodą sprawę zamiatano pod dywan. No bo od początku chodziło przecież o ich dobro, prawda?
Gdy w maju tego roku 16-letnia Kailia Posey – była mała miss z toksycznego programu Toddlers and Tiaras – popełniła samobójstwo, świat znów przypomniał sobie o destrukcyjnym wpływie chorych ambicji rodziców na psychikę nieświadomego dziecka. Dziewczyna od najmłodszych lat funkcjonowała na obrotach, których pozazdrościłaby niejedna influencenka branży beauty. Makijaże, wybiegi, pokazy, reklamy i ogromna ekspozycja na media. A to wszystko przed ukończeniem szesnastego roku życia. Jakże groteskowe było zdziwienie i rozpacz matki na wieść o samobójstwie. Kto mógłby przypuszczać, że odebranie dziecku dzieciństwa może zakończyć się w tak fatalny sposób?
Dlaczego o tym wszystkim wspominam? Bo wydawać by się mogło, że w 2022 roku, gdy tak powszechnie mówi się o zagrożeniach związanych ze zbyt głębokim zanurzeniem w social mediach, podobne sytuacje nie będą miały miejsca. Nic bardziej mylnego. Małe miss zamieniły telewizje na Instagram. Jedno nie uległo jednak zmianie. Za sznurki wciąż pociągają nieodpowiedzialne matki.
Inluencerka od narodzin
Rynek influencerów jest przesycony. Wejście w ten świat dla początkującego użytkownika, nieposiadającego znajomości lub konkretnych predyspozycji, może być niezwykle trudne. Kolejny lifestylowe profil ma spore prawdopodobieństwo utonięcia w zalewie identycznego contentu, a dodatkowo – jeśli głównym celem jest po prostu wyłapanie jak największej ilości współprac w jak najkrótszym czasie – naraża się na hejt ze strony odbiorców.
Społeczeństwo w ostatnich latach wyczuliło się na influencerów, nie zostawiając na nich suchej nitki jeśli zaczną przesadzać z reklamowanie wszystkiego, co wpadnie im ręce. Sprytne mamy znalazły na to sposób. W roli głównego bohatera profilu stawiają swoje dziecko. Kto odważy się obrażać niewinnie wyglądającą dziewczynkę? A nawet jeśli, to osoby, które faktycznie zarządzają profilem, mają do dyspozycji armię podobnych sobie matek, gotowych zmieszać z błotem każdy racjonalny głos krytyki.
O konkretnym przykładzie donosił niedawno na Twitterze Wojtek Kardys. Opublikował zrzutu ekranu jednego z instagramowych profili, parających się oferowaniem dziecka w roli bilbordu reklamowego. Rzuciłem okiem na konto, aby sprawdzić, czy oburzenie Wojtka faktycznie jest zasadne. To, co zobaczyłem – a w Internecie widziałem już wiele – przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Pomińmy już fakt, że dziewczynka wygląda niczym wyjęta z okładki niesławnych amerykańskich programów o małej miss. Zacznijmy od tego, że niemalże każde zdjęcie zamieszone na profilu jest ukrytą kampanią reklamową. Osoba prowadząca profil nie oznacza współprac z markami, jawnie łamiąc wytyczne wprowadzone przez UoKiK, dotyczące konieczności informowania odbiorców o promowaniu danego produktu, narażając się na kary finansowe. Na zdjęciach pojawia się od czasu do czasu uśmiechnięta mama, która prowadzi profil świadomie wykorzystując nieświadome dziecko do osiągania korzyści materialnych. Dziewczynka reklamuje na zdjęciach ubrania, zabawki lub akcesoria rozmaitych marek. Profil ma w tym momencie niespełna 42 tysiące obserwujących, zatem na brak potencjalnych współprac sprytna mama zapewne narzekać nie musi.
Dziewczynka pozuje w różnych okolicznościach i strojach, ustawiana niczym manekin na sklepowej wystawie. Najgorsze jest jednak to, że cały ten przykry profil stara się emanować pozytywną i nieszkodliwą atmosferą. Czy jednak matka choć przez chwilę zastanowiła się, jak negatywny wpływ na psychikę dziecka może mieć tak mocna ekspozycja na media społecznościowe? Na codzienne sesje zdjęciowe, na budowanie wartości poprzez uroczy wygląda i designerskie kreacje? Czy choć przez chwile pomyślała o tym, jakie trudności z nawiązywaniem przyszłych relacji międzyludzkich może mieć dziecko, które było wychowywane w kulcie sztucznej rzeczywistości kreowanej na potrzeby Instagrama?
Publikowanie zdjęć dzieci bez ich zgody i świadomości konsekwencji jest już wystarczająco nieodpowiedzialnym zjawiskiem, ale budowanie marki osobistej na słodkim maluchu jest wyjątkowo podłe. Po prześledzeniu całego profilu jak na dłoni widać, że pomysł na biznes rozpoczął się właśnie po narodzeniach dziecka, które matka fotografuje w ubraniach konkretnych firm nawet podczas snu.
Chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć, że kilkuletnie dziecko nie zdaje sobie sprawy z tego, w jaki sposób jest wykorzystywane, ale co będzie za kilka lat? Czy dziewczynka nie będzie miała za złe osadzenia jej w roli reklamowego awatara? Na te fundamentalne pytania najwyraźniej nikt z osób zarządzających profilem sobie nie odpowiedział.
Uwięzione w pięknej bańce
Zerknąłem do sekcji komentarzy w nadziei na to, że pojawi się tam choćby ślad krytycznych głosów. Jedyne co znalazłem to kółko wzajemnej adoracji podobnych profili i pełne zachwytu opinie innych matek. „Piękna księżniczka”, „Cudna sukienka”, „Bajeczna modelka”. Pod każdym zdjęciem opublikowano dziesiątki podobnych komentarzy, zamieszczanych przez konta o bliźniaczym modelu biznesowym, w niektórych przypadkach z jeszcze młodszymi pociechami. Być może głosy rozsądku są przez właścicielkę na bieżąco moderowane, jednak bardziej prawdopodobnym jest fakt, że ta szkodliwa dla dziecka postawa funkcjonuje przy pełnej aprobacie obserwatorów.
Trudno się dziwić, że nikt nie chce próbować, skoro reakcja na zwrócenie uwagi spotyka się z wybuchem agresji i bluzgami. Ponownie pozwolę sobie zamieścić tweet Wojtka, który otrzymał poniższą wiadomość od jednej z troskliwych „madek”.
Ktoś mógłby pomyśleć, że dziewczynka być może nawet sama zabiega o to, aby uczestniczyć w nieoznaczanych kampaniach marketingowych. Patrząc jednak na reakcję osoby identyfikującej się jako przyjaciółka matki, dochodzę do wniosku, że dziecko nawet w przypadku odmowy może mieć niewiele do gadania. Swoją drogą wulgarne słownictwo karykaturalnie kontrastuje z sielankową atmosferą dziecięcej bajki, którą stara się kreować mama dziewczynki.
Zdecydowałem się nie wstawiać tutaj konkretnych zdjęć i nie zamieszczać odnośników do innych profili, parających się zarabianiem pieniędzy na najmłodszych. Nie chodzi bowiem o to, aby doprowadzić do linczu, a uświadomić sobie kondycję, w jakiej znajdują się media społecznościowe. Sprzedawanie swojego wizerunku w Internecie jest kwestią indywidualną i osoba pełnoletnia ma do tego prawo pod warunkiem, że jest gotowa ponieść wszelkie konsekwencje. W tym wypadku to dziecko będzie musiało mierzyć się z efektami działań matki, która niewinną dziewczynkę wykorzystuje do zbierania owoców popularności, bowiem rodzicielka zapewne nie ma sobie nic do zarzucenia. Pamiętajmy, że nie chodzi tu tylko o ten jednostkowy przypadek, a o ogół społeczności skupionej wokół tych samych, toksycznych zachowań. Jeśli odbiorcy z klapkami na oczach nie widzą w tym problemu, to my jako postronni obserwatorzy powinniśmy reagować.
Stock image form Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu