Recenzje gier

Master Detective Archives: RAIN CODE - recenzja. Grajcie, bo naprawdę warto!

Kamil Świtalski
Master Detective Archives: RAIN CODE - recenzja. Grajcie, bo naprawdę warto!
Reklama

Najważniejsze zdanie niniejszego tekstu to: Master Detective Archives: RAIN CODE jest najnowszą grą twórcy Danganronpy, Kazutaki Kodaki i jego przyjaciela Kotary Uchikoshiego, odpowiedzialnego za Zero Escape Trilogy. Dodatkowo, w trakcie gdy ten tekst powstaje, wiadomo, że RAIN CODE wylądowało na szczycie listy sprzedaży w Japonii. Dobra wiadomość.

Dlaczego było to najważniejsze zdanie? Osoby zaznajomione z powyższymi nazwiskami, wiedzą już wszystko i z gry będą zadowolone. Natomiast każdego, kto dopiero odkryje styl tych dwóch panów, czeka intrygujące doświadczenie, przyjemne lub odpychające. Na pewno niespodziewane. Zatem, LET’S GO!, jak niewątpliwie, któryś z bohaterów, by w tej sytuacji zakrzyknął.

Reklama

Do gry wprowadza bóstwo, które będzie partnerem głównego bohatera. Już w tym miejscu zaserwowany zostaje specyficzny humor Kodaki. Bóstwo przedstawia się jako Bóg Śmierci, czyli Shinigami po japońsku. Mówi jednak, że woli być nazywane Shinigami, bo Bóg Śmierci brzmi gorzej. Następnie pozwala wybrać poziom trudności, który nie ma tradycyjnych nazw, lecz: pobłażliwy, wredny, kłopotliwy i uroczy… Można się drapać po głowie, co to w ogóle znaczy? Cóż, bóstwo oznajmia, że nie ma sensu wybierać, bo każda cecha go dotyczy. Cała sytuacja bardzo skutecznie nastraja oczekiwania wobec postaci i rytmu gry.

Główny bohater ma amnezję, budzi się w magazynie rzeczy znalezionych na stacji kolejowej. Poznaje swoje imię, Yuma Kokohead, i tak naprawdę nie ma wiele czasu na namysł, bo musi spieszyć na odjeżdżający pociąg, w którym musi się znaleźć, aby dotrzeć do Kanai Ward. Tak rozpoczyna się rozdział 0, Massacre on the Amaterasu Express. Pomimo swojej makabrycznej nazwy, jeszcze pozytywniej wpływa na odbiór, bo miło widzieć takie odniesienie do klasyków, literatury kryminalnej.

Trzeba przyznać, że pod tym względem zadanie domowe zostało odrobione bezbłędnie, a w połączeniu z talentem Kodaki (czego monumentem jest niesłabnąca popularność postaci z Danganronpy), wchodzi na inny poziom. Każda postać jest skonstruowana z dużą troską i dbałością o jej detale. Nie tylko w sposobie ubioru, ale właściwie na wszystkich poziomach. Mimika, kultura, mowa, zdolności. Oczywiście, spotka się archetypy, lecz to co na nich zbudowano, sprawia, że nawet poboczna postać zapada w pamięć i wprowadza niepewność na ścieżce do rozwiązania zagadki. Dokładnie tak, jak powinno to w kryminale wyglądać.

Po opuszczeniu pociągu, następuje wyczekiwana chwila. Kanai Ward, miasto nieustającego deszczu, który zagęszcza atmosferę i każdemu morderstwu dodaje kolejną warstwę tajemniczości i mroku. Oprawa graficzna jest bardzo kolorowa i nasycona, ale właśnie w połączeniu z tym deszczem, czyli takim ogólnie przygnębiającym otoczeniem, sprawia, że myślami się odbiega do klasyków typu Blade Runner. Oczywiście dzielnicy pełnej neonów nie mogło zabraknąć. Całość prezentuje się naprawdę wciągająco i chociaż nie jest to duży teren do eksploracji to jego poznawanie sprawia wiele przyjemności. Nie mówiąc już o tym jak odkrywa się kolejne, niespodziewane detale wzmacniające ekscentryczność gry (np. zamiast HOTEL, jest gdzieniegdzie HOтел). Fani japońskich gier, mogą szczególnie szybko się zakochać. Szkoda tylko, że gracze preferujący Switcha Lite’a lub granie nie na TV, muszą się pogodzić z mniejszą ostrością obrazu. Wszystko wygląda jakby obiektyw był lekko potraktowany wazeliną.

Po co to wszystko? Każdy rozdział jest związany z jakąś tajemnicą do rozwikłania, bo zadaniem każdego detektywa jest nie pozostawić, żadnej tajemnicy bez rozwiązania. Poprzez interakcję z istotami i obiektami, zdobywa się wskazówki w postaci kluczy, które są niezbędne do pokonania przeciwności i fałszywych zeznań. Dosłownie pokonania, dosłownie.

Nim jednak o rzeczach, które w RAIN CODE zawiodły, warto nadmienić, że muzyka jest doskonała i prezentuje zwariowanie szeroki zakres różnorodności. Od szarpnięć basu w stylu Persony 4-5, po potężne wokale rodem Nier:Automata, o ostrych riffach nie zapominając. Szczególnie fani Shin Megami Tensei mogą liczyć na to, że muzyka przywoła aurę apokaliptycznych wizji. Brzmi trochę przerażająco, ale naprawdę ekscytująco! Jakość nie jest dziełem przypadku, kompozytor to Masafumi Takada, który nie stroni od zabawy z przeróżnymi gatunkami i maczał palce przy takich klasykach jak God Hand, No More Heroes czy właśnie Danganronpa.

Przerażające z jakim trudem przychodzi przejście do newralgicznego elementu rozgrywki, rzec by można, najważniejszego. Niestety, rozwiązywanie zagadek nie jest… Wieje nudą i prowadzeniem za rękę, a czasem irytuje wymuszaniem kolejnych elementów rozgrywki. Jest taki moment, morderstwo w wieży. Pod nią się dostaje informację A, po czym jest ona już w samej wieży przypominana dwukrotnie w przedziale minuty? Miło by było mieć chociaż chwilę na zapomnienie o tej rozmowie. I gwoździem do trumny jest odpowiedź: czemu się patrzysz na tę skrzynię, nie ma związku ze sprawą. Ech, na pewno nie ma, na pewno! Jasnym punktem badań miejsc zbrodni są interakcje z wielobarwnymi postaciami, światem oraz umiejętnościami innych detektywów – którzy nie są tak zaangażowani jakby się tego chciało.

Reklama

Te działania przyczyniają się do utworzenia labiryntu tajemnicy.

Yuma jest tam wprowadzany dzięki mocy towarzyszącego bóstwa, Shinigamiego, który w spektakularnej scence rodem mahou shoujo, zmienia się w idolkę głodną trudnych spraw kryminalnych, morderstw i ciętego humoru, nierzadko z podtekstem seksualnym.

Zaskakująco, jak na labirynt, nie jest to labirynt. Twórcy albo nie mieli funduszy na ten element (który wygląda jak prototyp pałaców z Persony 5) albo odnoszą się do mieszaniny zeznań, z których trzeba teraz dojść do odpowiedzi między wieloma, ślepymi uliczkami. Ma sens, lecz troszkę zbyt naciągane. W każdym razie, po wejściu idzie się po prostu… Przed siebie. W tym momencie rodzi się jakiś dialog z Shinigami, aby po chwili przerwała go walka z przeciwnikiem.

Reklama

Materializuje się on jako prawdopodobnie główny podejrzany lub największy strażnik rozwiązania. Wraz z Yumą spadają na – uwaga – arenę wrestlingową! Dochodzi do zapasów prawdy z kłamstwem. Przeciwnik wykrzykuje przekłamania, które należy przezwyciężyć przy pomocy wcześniej zdobytych wskazówek. Niestety gra przygotowuje za nas wąską pulę, z której łatwo się domyślić właściwej. Zatem po wybraniu tej, która najbardziej pasuje do atakujących (w postaci ściany krótkiego tekstu) Yumę kłamstw, wystarczy ją wsadzić do dziurki na klucz w rękojeści miecza głównego bohatera, przy pomocy którego, dosłownie przetnie je na pół.

Innym razem zapada się podłoga i gracz ląduje na szynach w szybie kopalni i jadąc należy szybko odpowiadać, przesiewając informacje. Jedne prowadzą do śmierci, inne do rozwiązania.

Jest jeszcze szansa, żeby się lepiej nakierować. W tym celu Shinigami zabiera Yumę na plażę, gdzie ona sama jest w, oczywiście, bikini i schowana w beczce, która wiruje. Na jej ściankach są literki, które w określonym czasie trzeba zbić we właściwej kolejności, aby poznać wskazówkę. Litery zbija się nożem, który robi dziurę w beczce i trochę widać co się w środku dzieje. Po zdobyciu słowa, bóstwo wystrzela z beczki, naturalnie robi seksowną pozę i strzela laserem emitującym serca, które niszczy przeszkodę.

I bynajmniej nie jest to ostatnie wariactwo. Przez co pisze się naprawdę ze smutkiem, że przesadzono z długością tych etapów, które prędko stają się koszmarnie nudne i męczące. O ironio, rozgrywka pokonująca przeszkody, sama staje się problemem na drodze do powrotu poznawania historii i innych postaci, niezmiennie będących najlepszym elementem RAIN CODE.

Pomimo tego, wracając do wstępu, sukces sprzedaży w Japonii jest bardzo pocieszającym sygnałem! Master Detective Archives: RAIN CODE jest grą solidną, widać że stworzoną z troską i bardzo dobry wstępem do ciekawego świata. Mam nadzieję, że wydawca jest również z tego zadowolony i da światło na kontynuację, bo ten kryształ wymaga tylko szlifów. Baza jest solidna i ciekawa. Wystarczy dopracować labirynty i ograniczyć libido.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama