Felietony

Przez smartfony zniknęły z codziennego życia, ale czemu nic ich nie zastąpiło?

Bartosz Gabiś
Przez smartfony zniknęły z codziennego życia, ale czemu nic ich nie zastąpiło?
Reklama

Kiedyś były w każdym domu i pewnie wciąż się kryją w ich zakamarkach albo nawet zawsze gotowe pod ręką. Dzisiaj są już całkowicie zepchnięte na drugi plan i w najlepszym razie zastąpione przez... Fotoksiążki. Łatwo się już więc domyślić, co przeszło w niepamięć w cyfrowej erze.

Każdy, kto wychowywał się w erze fotografii analogowej lub ma z nią wciąż do czynienia, na pewno docenia erę cyfrową. Łatwość w robieniu zdjęć jest nieoceniona i można ich dosłownie robić setki w ciągu kilku minut bez obaw o rosnące koszty kolejnej kliszy. Przede wszystkim są dostępne od razu i tutaj jest problem.

Reklama

Przez smartfony albumy zniknęły z codziennego życia, ale czemu nie ma wersji cyfrowej?

Wszystko dlatego, że z powodu łatwości wykonywania kolejnych zdjeć, ich ilość rośnie gubiąc się wśród dosłownie tysięcy innych. Można wręcz powiedzieć, że ich wartość staje się coraz mniejsza, niezależnie od tego jak śliczne są, jak ważny był moment kiedy je wykonano lub kto na nich został uwieczniony. Po prostu stają się mozaiką cyfrowych albumów uwięzionych w pamięci telefonów i chmur, w najlepszym razie mogą liczyć na galerię Instagrama.

Markus Spiske; Unsplash

I chociaż jestem ostatni to powiedzenia "kiedyś to było", to z czasem zacząłem po prostu się irytować na to, że nie ma wygodniejszego sposobu niż te wszystkie cyfrowe zdjęcia... Wydrukować. Dzięki temu można się nimi podzielić z osobami, które chcemy, żeby je posiadały i stworzyć więź zupełnie inną od kolejnej fotki puszczonej na wspólnej grupie na jakimś komunikatorze, w której obecnie pewnie jeszcze będzie przemielona przez jakiś model AI.

I nie wiem, jak wy, ale już nie raz miałem okazję być w sytuacji, w której nagle ktoś wyciąga albumy i ogromną siatę pełną zdjęć, aby usiąść i jak przy każdej imprezie zacząć przeglądać te same fotografie, omawiać te same historie i znów tłumacząc, kto jest kim. Chociaż najczęściej początkowo wywołuje to reakcję z gatunku "znoooowu?" to i tak po chwili człowiek się ponownie wkręca w cały ten rytuał. Przychodzi mi czasami taka myśl: a ile razy tak się robi z telefonem? Pewnie, po wycieczce wielu podłącza się pod smart TV i pokazuje zdjęcie za zdjęciem, lecz kiedy się wraca w grupie najbliższych do tych zdjęć?

Kristyna Squared One; Unsplash

Te myśli skłoniły mnie do tego, aby samemu spróbować ożywić to, co dawniej było przeciętną, wtórną czynnością, lecz dzisiaj jest wyjątkową. Wybrałem się do różnych sklepów pooglądać, jakie mają dostępne albumy – coś niecoś wiedziałem, ze względu na przeszłość zawodową – bo to też było ważne, aby nie robić tego przy pomocy internetu tylko właśnie "dotknąć trawy" i poczuć fizyczny obiekt, sprawdzić czy podoba mi się tekstura okładki, wykończenie stron i tak dalej. Od deski do deski to miało być doświadczenie.

Pozwoliło mi to na nowo poznać frajdę z obcowania ze zdjęciami. Zastanawiałem się w jakiej kolejności je ułożyć, które mi bardziej pasują do siebie kolorystycznie albo tematycznie. Postawiłem też na coś więcej niż zwyczajnie wsadzenie fotografii do kieszonki, bo skoro już się bawić to na całego, a sklepy papiernicze oferują świetne ozdoby. Kuszące są oczywiście ceny z Actiona czy Tediego, ale doświadczenie z inną retro czynnością, do której wróciłem (pisanie w dzienniku przy użyciu pióra), pokazało mi, że lepiej dopłacić parę złoty i cieszyć się wysoką jakością wykonania, trwałości i mocy kleju washitape'ów czy naklejek.

Frelo Design; Unsplash

I tak robiąc to wszystko, zastanawiałem się czemu nie ma jeszcze jakiejś turbopopularnej opcji elektronicznej? Są oczywiście fotoksiążki, których w mojej rodzinie i wśród znajomych nie brakuje, lecz nie ma czegoś na wzór lekkiego tabletu. Naturalnie przyczyny można się doszukiwać w formacie fotografii – jak przewidzieć czy to będzie 4:3, a może 16:9? Może jeszcze panorama? Do wszystkiego dochodzą praktyczne aspekty jak problem ładowania, ciężaru i materiału. Wszystko brzmi bardzo prawdopodobnie.

Jednak ja bym postawił na tę najprostszą odpowiedź: nie ma w tym frajdy. Jesteśmy już obtoczeni przez technologię tak ciasno, że powroty do albumów ze zdjęciami i najprostszych aparatów analogowych stają się furtką do wyciszenia i postawienia na emocje zamiast wysoką rozdzielczość.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama