Często piszemy na Antyweb o problemach kierowców Ubera i niejako w odpowiedzi na nasze publikacje, napisał do nas wczoraj taksówkarz. Postanowiliśmy opublikować jego list w całości, by pokazać Wam głos tej drugiej strony, jak to wszystko wygląda z perspektywy taksówkarzy. Nie ze wszystkim, co napisał się zgadzamy (według naszej wiedzy, kierowcy Ubera muszą płacić podatki), ale fakt, że próbuje w swoich wypowiedziach być obiektywny i dostrzega też zło w swoich szeregach, sprawił, iż uznaliśmy, że warto zapoznać się z tym, co myślą i uważają taksówkarze w całym tym konflikcie.
Treść listu:
Ostatnio, w szeroko pojętych mediach, pojawiło się sporo artykułów na temat Ubera, które rozpętały wręcz burzę nienawiści, zalały internet nieprawdziwymi informacjami, często redagowanymi pod kątem uderzenia w jedna lub druga stronę. Tym czasem temat jest bardziej złożony, niżeli nam się wydaje.
Zacznijmy od tego czym jest sam Uber i dlaczego tak dobrze sobie u nas radzi. Uber jest dostawcą aplikacji, łączącej kierowcę z pasażerem pod przykrywką tak zwanej ekonomii współdzielenia. Tak naprawdę zasada działania niczym się nie rożni od tradycyjnej firmy przewozowej, co zostało już nieraz udowodnione. Mało tego, firma jest jedną wielka bańką spekulacyjną, posiłkującą się dotacjami, a mającą jedynie na celu stworzenie globalnego monopolu. Często jest to jedyne źródło dochodu kierowców, kursy nie odbywają się przy okazji, a są na zlecenie i nikt się z tym nie kryje, wiec gdzie ta rewolucja?
Na zasadach ekonomii współdzielenia działa BlaBlaCar, a nie Uber!
Uber ma bardzo mocno sprecyzowane wymagania, co do kierowcy, wszystko po to by wytrącić argumenty swoim przeciwnikom i by odpowiednie służby nie mogły samej firmie zarzucić braku legalności. Wygląda to tak, że zależnie od rodzaju usługi, wiek samochodu musi być nie większy niż 5-10 lat, kierowca musi mieć wpis do ewidencji działalności gospodarczej (przy podpisywaniu umowy, później nikt tego nie weryfikuje) i zaświadczenie o niekaralności.
Oczywiście część kierowców nie spełnia na wstępie tych wymagań i dla nich frontem wyszły firmy posiadające odpowiednią bazę, tzw. spółdzielnie. W zamian za udział w zyskach w okolicach 20-30%, udostępniają kierowcy auto, wpis do ewidencji itp. Na dobrą sprawę zatrudniają kierowcę, choć rodzaj umowy jest dosyć zawiły. Od strony Ubera taka umowa partnerska jest w porządku, zaś suma summarum nikt nie wie ilu jest kierowców notowanych za przestępstwa.
Kierowcy według obowiązującego prawa powinni się rozliczać z fiskusem za uzyskany w ten sposób dochód, ale oczywiście tego nie robią, bo kogo było by stać oddawać, nie dość 50% obrotu dla Ubera + Spółdzielni, a do tego jeszcze podatek. Znam osobiście kilku kierowców, co przeszli się na taxi, gdyż doszli do wniosku, że z tego nie da się wyżyć i te magiczne 8 tyś miesięcznie można włożyć miedzy bajki.
Niestety zawiłość prawa jest taka, że tych firm nie da się w łatwy sposób pociągnąć do odpowiedzialności, wiec urządza się polowania na kierowców. I tutaj kolejna ciekawostka z pierwszej reki. Jeszcze żaden z złapanych w Polsce kierowców nie poniósł odpowiedzialności. ŻADEN.
Procedura jest prosta, GAP i podobne robi łapankę, wzywają ITD, ta kontroluje, wystawia wniosek o ukaranie. Automatycznie Uber zapewnia ochronę prawną takiemu kierowcy. Później w zależności od sytuacji i linii obrony, na kierowcę jest nakładana opłata administracyjna w przedziale od 1 do 3 tys. zł. Rekordzista bodajże 4,5 tys., po czym kierowca dostaje od firmy Uber zwrot za poniesione koszta. Tym sposobem dostaliśmy od Amerykanów Himere, której nie da się zabić.
Innym rodzajem działających na rynku firm przewozowych są tak zwane przewozy osób. To tak naprawdę firmy działające w oparciu o kulawe przepisy np. przewóz walizki, mobilny psycholog itp. Tutaj na fali ostatniej wrzawy kilka firm się w pewnym sensie zalegalizowało. Citydrivers, Scorpion, NRT, choć nadal jeżdżą u nich dorywczy kierowcy bez wymaganych dokumentów, to trzeba i tak te firmy pochwalić za odwagę, bo potrafiły przynajmniej cześć kierowców namówić do legalizacji.
Niechlubnym wyjątkiem jest FluoTaxi, tutaj cały czas nie mogę wyjść z podziwu jakim cudem można prowadzić działalność jawnie nielegalną, jeździć oznakowanymi samochodami i śmiać się wszystkim prosto w twarz. Pomijam już fakt, że duża część ich pojazdów jest w tak tragicznym stanie, że nie nadaje się do poruszania w ruchu, a co dopiero do wożenia pasażerów.
Dlaczego w ogóle te całe zamieszanie? Wszyscy mówią o rewolucji cyfrowej, nowoczesnej ekonomii, a guzik prawda. Chodzi tutaj tylko o to, by rynek zniszczyć, a później go przejąć i wszystkich wycyckać. Jest kilka platform na rynku, które nawet w niektórych aspektach przebijają platformę Ubera. Mowa tutaj o MyTaxi oraz polskim iTaxi. Problem w tym, że obie firmy przegrywają cenowo rywalizację, gdy bierzemy pod uwagę ceny podstawowe, bez dynamicznych mnożników itp.
Żaden kierowca nie zejdzie niżej, niż 1.8 zł za km, bo to już cena niemal dumpingowa. Jeżdżąc na taksówce muszę płacić 1200 zł ZUS-u, gdzie będąc kierowcą Ubera mam kilkadziesiąt możliwości, by płacić mały ZUS przez całą karierę albo w ogóle, jedynie daninę dla firmy. Poza tym ubezpieczenie samochodu minimum 30% droższe, czyli kolejny podatek specjalnie dla nas ;) I na deser odpowiedzcie sobie sami, czy kupilibyście samochód po taksówce?? W dowodzie mamy piękną czerwona pieczątkę TAXI, która z automatu pomniejsza cenę pojazdu minimum o te 20%.
Dużo, by pisać o tych nielegalnych firmach, ale też legalną część trapi niezły rak.
Blisko dwa lata temu zaczynałem swoje podboje jako taksówkarz, tak jak większość czytelników słyszałem legendy miejskie oraz powielane stereotypy o UBekach, złodziejach, mafii itp. Z przykrością muszę stwierdzić, że jest tym sporo prawdy. Tutaj na jednym słupie stoją byli funkcjonariusze, cinkciarze, ludzie z przeszłością, ale też spora grupa młodych ambitnych ludzi. Zresztą, nie historia człowieka sprawia jakim jest się przedsiębiorcą. W internecie powiela się ten stereotyp, tak jakby to był największy problem tego fachu, a tymczasem jest to absolutnie w niczym nieistotne. Równie dużo byłych UBeków jest w innych zawodach, tak samo jak złodziei, alimenciarzy czy innej maści znienawidzonych przez społeczeństwo ludzi, ale jakoś taksówkarzy się tylko obraża takimi epitetami.
Co do mafii, tutaj sprawa jest jeszcze ciekawsza.
Oczywiście w Polsce pojecie mafia jest przywłaszczone przez zorganizowane grupy przestępcze, a tymczasem ni jak to się ma to do prawdziwej cosanostry. W świecie Taxi zawiązało się kilka nieformalnych grup trzymających w garści dobre postoje. Nie pozwalają na to, by stawać u nich (tak formalnie przywłaszczyli sobie działki należące do miasta), bo oni muszą zarobić. A wygląda to tak, że jest paru miłych panów, którzy grzecznie mówią, by sobie pojechać i nie stać na tym czy tamtym postoju. Delikatne pobicia, przebijanie opon, odgrażanie się to norma. A to wszystko tylko po to by mieć turystów tylko dla siebie.
Montecasino w Sopocie, sławne na całe Trójmiasto, tam nawet nie można się zatrzymać. Scandic, też przemiło tam jest. PKS, Złota Brama, Galeria Bałtycka, Madison, długo by wymieniać. Policja, póki nie przyjdziesz ze złamaną ręką czy spalonym autem ma to gdzieś. Zresztą paru cwaniaków ma znajomych, czy to w policji czy to w prokuraturze, nie są to ludzie z pierwszej łapanki ;) Urząd Miasta prosto w oczy mówi, że nic nie może. ITD nie ma czasu. Raz na 3-4 miesiące pojeździ po mieście, żeby się pokazać i tyle.
Wisienką na torcie jest kwestia cen urzędowych.
Obecnie w imię wolnego rynku konkurencji i takich tam, Urząd uwolnił wydawanie licencji, a także cenniki i tym sposobem zupełnie legalnie mogę mieć 1 zł za kilometr, ale też 6-8 zł na pierwszej taryfie. Opłata początkowa też nielimitowana - 20 zł za pierwszy km, czemu nie? Jedyne wymagania, to cennik w widocznym miejscu, nr licencji i lecimy na polowanie. Urząd Miasta zasłania się niemocą w podejmowaniu decyzji, gdyż korporacje nie chcą zmian. Korporacje mówią, że z miłą chęcią, ale Urząd nie chce, a tak naprawdę ani jedni ani drudzy nie chcą zmian, patrząc na swoje interesy, bo akurat Pasażerowie tutaj ich najmniej obchodzą.
Korporacje wprowadziły jakiś czas temu taką patologię, jak rabat dla pasażera za zamówienie telefoniczne. Czyli jak jadę do pasażera specjalnie pół miasta to nagradzam go tym, że będzie miał rabat, a jak pasażer do mnie na postoju przyjdzie i ja nie muszę paliwa spalać, to on jest karany za to ceną standardową. Ciekawa sprawa, co nie? To tak jakby piekarz miał mi przywozić rano bułki za polowe ceny ;)
Druga sprawa, co jest opisane powyżej, na ulicy tak na prawdę nie wiadomo za jaką cenę się pojedzie, a z telefonu to i rabat i jakaś taka pewność, ale co by się wydarzyło, gdyby wprowadzono cenę urzędową 3 zł, tak jak to miało być głosowane w zeszłym roku. Nagle by się okazało, że różnica w cenie miedzy taksówką z ulicy, a z telefonu nie byłaby wyższa, niż 30-40% i pewnie spora część pasażerów po prostu zamiast czekać na mrozie, wybrała by taryfę stojącą pod nosem.
I tutaj, to się nie podoba korporacjom, a w zasadzie im prezesom, bo wtedy kierowców byłoby mniej, a każdy kierowca, to miesięcznie od 350 do 500 zł plus bezzwrotna danina za przyjęcie od 1500 do 5000 zł. i jak tu żyć? Wiec lobbują gdzie mogą.
I jaki jest z tego morał?
Cały sektor przewozowy trapi rak, a Państwo, które jest odpowiedzialne i władne, by w przypadkach wyższej konieczności myśleć za nas i wprowadzać odpowiednie rozwiązania, ma głęboko gdzieś to co się tutaj dzieje. Sami sobie wszyscy jesteśmy temu winni i jeszcze często dopisujemy do tego ideologię.
Photo: Corepics/Depositphotos.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu