Dowiedziałem się dzisiaj rano, że żyję w państwie, które na arenie międzynarodowej kojarzone jest z homofobią. I nie przekonywała mnie o tym żadna org...
Dowiedziałem się dzisiaj rano, że żyję w państwie, które na arenie międzynarodowej kojarzone jest z homofobią. I nie przekonywała mnie o tym żadna organizacja pozarządowa, stacja telewizyjna, czy gazeta. Tym razem w roli oskarżyciela występuje Google. Moim skromnym zdaniem, nowa akcja internetowego giganta może wywołać skutki odwrotne do zamierzonych.
Przed Euro 2012 BBC przekonywało, że Polacy i Ukraińcy to antysemici i rasiści. Wielkie święto piłki nożnej miało się zakończyć pogromami i ukazaniem prawdziwego oblicza dzikich narodów ze Wschodu. Do większych incydentów nie doszło (a jeśli już dochodziło, to zazwyczaj nie z naszej winy) i udowodniliśmy innym, a przede wszystkim samym sobie, że Polska to cywilizowany kraj z przyjaźnie nastawionymi obywatelami (zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jesteśmy lepiej usposobieni do przybyszów, niż przedstawicieli własnego narodu). Film angielskiej stacji strasznie mnie zirytował – zwłaszcza, gdy wspominałem go w ubiegły weekend, obserwując w Krakowie kilkanaście tysięcy osób bawiących się na finale Festiwalu Kultury Żydowskiej. Teraz jednak dostało się nam także od Google.
Korporacja z Mountain View zainaugurowała akcję Legalize Love, której celem jest walka z homofobią i dyskryminacją homoseksualistów. Google znane jest z obrony praw mniejszości seksualnych i od dłuższego czasu walczy o tolerancję dla gejów, lesbijek i transseksualistów. Cel bardzo szczytny i faktycznie warto promować takie inicjatywy w krajach, w których za bycie gejem można trafić do więzienia lub stracić pracę. Przykładem może tu być Singapur, od którego Google chce rozpocząć swoją akcję szerzenia tolerancji wobec związków jednopłciowych. W koszyku z Singapurem znalazło się jednak jeszcze jedno państwo – Polska.
Tekst redaktora serwisu CNET przekonuje, iż działania Google w obu krajach nie będą należały do prostych. W Polsce problem i zaporę może stanowić Kościół Katolicki, który ma duży wpływ na politykę i społeczeństwo, a jednocześnie pełni rolę adwersarza społeczności homoseksualnej. Nawet jeśli uznamy część tych argumentów za zgodne z prawdą, to czy można określić Polaków mianem homofobów? W naszym Parlamencie znalazło się miejsce dla przedstawicieli rożnych mniejszości (nie tylko seksualnych) i nie wydaje mi się, by potrzebne były odgórne akcje przekonujące nas, że postępujemy źle. Dla wielu Polaków problem nagłośniony przez Google w ogóle nie istnieje i na dobrą sprawę jest on sztucznie pompowany. Z kolei w przypadku tych, którzy faktycznie mogą mieć coś przeciw gejom i lesbijkom akcja jest na straconej pozycji, ponieważ nikt nie przekona ich do zmiany zdania. Muszą do tego dojść sami.
Jeśli korporacje i organizacje pozarządowe zaczną szerzyć hasła wzywające do porzucenia homofobii i budowania tolerancji, to wiele osób może się stać przeciwnikami ruchów gejowskich. Nawet jeśli wcześniej prezentowali całkowicie odmienne poglądy. Czy w naszym kraju liczba homofobów jest faktycznie dużo wyższa niż we Francji, USA i Hiszpanii? Nie wydaje mi się. Czy Amerykanin i Anglik muszą przekonywać, że nie są wielbłądami? Raczej nie. Dlaczego zatem mają to robić Polacy?
Na koniec apel do Google – nie róbcie ze mnie homofoba, bo mogę się nim stać. I boję się, że zaczniemy żyć w dziwnym i homofobicznym państwie.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu