Czy warto kupować winyle, ponieważ brzmią "lepiej niż CD"? W kwestii współczesnych albumów - absolutnie nie.
Kupno tego winyla nie miało sensu. Dlatego opowiem Wam, dlaczego to zrobiłem
"Winyle wracają" - to stwierdzenie można usłyszeć dziś praktycznie w każdym artykule poświęconym temu, w jaki sposób słuchamy muzyki. I jest to prawda. Słupki sprzedaży, masowe targi winyli i grupy na Facebooku poświęcone temu medium nie kłamią — ludzie częściej słuchają dziś muzyki na winylach niż 10 czy 20 lat temu.
I nie ma w tym nic złego. Sam, konstruując swój zestaw audio, kupiłem odtwarzacz winyli i mam ich całkiem sporą kolekcję. Ba, sam ostatnio kupiłem nową płytę zespołu Judas Priest - Invincible Shield - kiedy tylko wyszła, właśnie na winylu. Byłbym więc hipokrytą, mówiąc, że słuchanie muzyki z czarnego krążka nie ma swojego uroku. Wielokrotnie z resztą pisałem o tym, że sam fakt "celebrowania" muzyki - dbania o winyle, przyglądania się detalom okładki czy temu co jest zawarte w opakowaniu - to duża część kultury słuchania, która zaginęła w erze streamingu.
Polecamy na Geekweek: Biedronka wprowadzi kody kreskowe 2D. Co to takiego?
Jednocześnie jednak, daleko mi do osoby, która w komentarzach będzie wyzywała się z innymi, twierdząc, że tylko winyl daje prawdziwe wrażenie ze słuchania. Powód tego jest jeden - dla mnie po prostu tak nie jest. A przynajmniej, nie w przypadku współczesnych nagrań. I dziś postaram się wam wytłumaczyć, dlaczego tak uważam.
Dlaczego współczesne winyle (w większości) są dla mnie bez sensu?
To, co trzeba zrozumieć odnośnie winyli, to to, że nie stanowią one nagrań samych w sobie. Są one metodą zapisu tego, co zostanie zmiksowane i zmasterowane w studiu nagraniowym. Dokładnie na takiej samej zasadzie działają kasety czy płyty CD. Różnica jest jednak taka, co na takim nośniku się znajduje - płyty CD przyjmują i odtwarzają sygnał cyfrowy, który potem jest konwertowany na analogony w naszych słuchawkach, natomiast winyle przyjmują i produkują sygnał analogowy. Muzykę z nich da się usłyszeć nawet bez wzmacniacza, przysłuchując się temu, jak igła porusza się w rowkach płyty, wprawiając powietrze w drgania.
Jednocześnie jednak nie tylko ja zauważam, że pomimo, iż technologia produkcji samych winyli nie uległa zmianie, to współczesne krążki i te, które powstały 40 lat temu, różnią się od siebie znacznie pod kątem brzmienia, dynamiki i innych aspektów. Dlaczego tak się dzieje? Cóż, tutaj "winę" ponosi rozwój technologiczny, zarówno w kwestii produkcji, jak i dystrybucji muzyki. Zacznijmy od tego, że sam proces miksowania i masteringu od dziesięcioleci nie jest już procesem analogowym. Nikt nie nagrywa na szpulach i nie miksuje na stołach analogowych. Dziś cała muzyka już w momencie nagrania konwertowana jest na format cyfrowy (często nawet robiony jest re-amping, gdzie nagrywany jest czysty sygnał, a jego brzmienie generowane jest cyfrowo w programie).
Taka muzyka jest miksowana pod współczesnego słuchacza (kwestia loudness war jest zapewne tematem na inny felieton) i tutaj dochodzimy do drugiej kwestii, a mianowicie - medium, w którym dana muzyka ma zostać udostępniona. Dziś głównym sposobem słuchania muzyki nie jest ani winyl, ani CD. Jest nim streaming. Wpływa to na wszystko — muzyka ma przede wszystkim dobrze brzmieć na małych słuchawkach, a kwestie takie jak długość albumu czy ułożenie numerów na albumie są drugorzędne, ponieważ ludzie i tak wrzucą wybrane kawałki w swoje playlisty. I o ile tak zmiksowaną muzykę można wrzucić na CD i wszystko będzie "git", to w przypadku winyla nie jest już tak różowo.
Winyl to bowiem medium, które ma swoje mocne i słabe strony. Tymczasem współcześnie duża część (i to nie jest tylko moje zdanie) winyli brzmi 1:1 jak nagranie ze Spotify, albo nawet - minimalnie gorzej. Dlatego, że ten sam mastering trafia też na winyle, będąc do nich zupełnie niedopasowanym. Słychać to świetnie, kiedy puści się po sobie (na dobrej jakości sprzęcie) nagrania z lat 80'tych i współczesne. Współczesne krążki będą wypadać "płasko", bez dynamiki i jakiejkolwiek głębi. Powodów tego jest kilka.
Po pierwsze - jak już wspomniałem - winny jest tu miks cyfrowy, więc od początku nagranie na winylu jest po prostu konwersją z zer i jedynek. Jeżeli więc w sygnale cyfrowym czegoś brakuje (a czego brakuje można usłyszeć słuchając różnicy pomiędzy starymi winylami i stworzonymi na ich podstawie płytami CD), to winyl sam z siebie tego nie doda. Po drugie, winyl ma swoje mocne i słabe strony i np. relatywnie słabiej radzi sobie z niższymi częstotliwościami, więc jeżeli nie zostanie to zaznaczone na etapie miksu, to płyta będzie brzmiała po prostu słabo. Finalnie - jeżeli popatrzycie na stare albumy, to zauważycie, że najlepsze i najbardziej "przebojowe" numery są umieszczone na początku i w środku, a do tego - zazwyczaj nie przekraczają długością 40 minut.
Dzieje się tak dlatego, że były układane "pod winyl", aby te najlepsze numery z największą dynamiką znajdowały się jako pierwsze na obu stronach winyla, a album trwał dokładnie tyle, ile trwa długość grania jednej płyty winylowej. Powodem takiego ułożenia była po prostu fizyka winyla, gdzie im bliżej środka, tym ścieżki musiały być bardziej skompresowane. Tymczasem dziś na streamingu nie ma takiego ograniczenia, więc nie raz, nie dwa przy współczesnych, wielopłytowych wydaniach (bo albumy są dłuższe) najlepsze numery wypadają blisko środka, przez co brzmią po prostu słabo (albo - słabiej niż by mogły).
Podsumowując — kupno współczesnych nagrań na winylu nie ma sensu, ponieważ duża część z nich to po prostu zapis cyfrowy przeniesiony na płytę analogową, na której ma potencjał w najlepszym razie brzmieć tak samo (a często gorzej) niż np. na płycie CD. Wiadomo, nie dotyczy to wszystkich wydawnictw, ale mówimy o generalnym trendzie w branży.
Dlaczego więc kupiłem ten winyl i dlaczego pewnie będę to robił?
Tak, jak już wspomniałem, słuchanie muzyki to coś więcej, niż odpalenie numeru na Spotify. Powody, dla których zdecydowałem się na wydanie pieniędzy na album Priestów, nie mają nic wspólnego z tym, że ten krążek będzie lepiej brzmiał w takiej, a nie innej formie. Dla mnie jest to raczej możliwość nabycia czegoś, co zostanie ze mną (mam nadzieje) przez lata. Fizycznej kopii, do której po latach będę mógł wrócić, a może i komuś przekazać, pokazując, jak wyglądała muzyka kiedyś, na długo po tym, jak Prieści przestaną grać.
Poza tym - bardzo lubię "kulturę" winyli, choć ta dziś niestety większości kojarzy się z hipsterami, którzy gramofon najchętniej zabraliby ze sobą do tramwaju. Ja przez większość czasu słucham muzyki ze streamingu, ale jest coś naprawdę fajnego w tym, kiedy odwiedza cię znajomy z torbą winyli, które znalazł w lokalnym sklepie i siadacie razem, żeby ich posłuchać. Jest to coś, czego wysłanie linka do nagrania w Spotify nigdy nie zastąpi.
I tak jak mówię — w przypadku starych nagrań różnica pomiędzy winylem a CD/streamingiem jest zauważalna nawet dla kogoś, kto nigdy nie interesował się tematem muzyki. Dlatego też w mojej kolekcji winyli znajdują się prawie same "starocie". Kupno nowego wydawnictwa to bardziej moja forma podziękowania zespołowi, ponieważ nawet jeżeli wiem, że tylko mały procent z kupna winyla pójdzie na konto samego bandu, to i tak będzie to znacznie więcej, niż w przypadku streamingu.
A Wy? Dlaczego kupujecie winyle?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu