Niedawno zakończyła się mrożąca krew w żyłach batalia między pewnym blogerem, któremu nie smakował tatar a firmą, która ów tatar wyprodukowała. Przyzn...
Niedawno zakończyła się mrożąca krew w żyłach batalia między pewnym blogerem, któremu nie smakował tatar a firmą, która ów tatar wyprodukowała. Przyznam szczerze, iż sprawa trochę mi umknęła – afera wybuchła, gdy byłem na urlopie, a po powrocie zwyczajnie nie chciałem się w to zagłębiać. I choć sam spór nadal jest mi obojętny, to zachowanie niektórych internautów krytykujących przeprosiny blogera mogę określić jedynie jednym słowem: słabe.
Do dzisiaj nie do końca wiem, co było przedmiotem słynnych już testów: jedni piszą, że tatar, inni wspominają coś o parówkach - trudno się w tym połapać. Ale jakoś nie mam takiej potrzeby, więc nie będę wnikał. Starałem się także omijać szerokim łukiem wszelkie wpisy, dyskusje, materiały filmowe (tak, pojawiły się nawet filmy) dotyczące tego tematu. Ostatecznie jednak ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem i postanowiłem wejść na facebookowy profil blogera, gdy tylko media zatrąbiły, że "krytyk Sokołowa przeprasza". Codziennie jesteśmy świadkami tego, jak się obraża, atakuje i poniża – stało się to powszechne, a co za tym idzie, mało pociągające. Co innego przyznanie się do błędu i przeprosiny.
Wszedłem na profil, przeczytałem i… spojrzałem na komentarze. A tam nie brakuje osób oburzonych. Jak to? My udzielamy ci poparcia i zapewniamy, że nie tkniemy więcej parówek podłej firmy, a ty wystawiasz nas do wiatru? Trzeba być prawdziwym cieniasem, żeby wycofać się z tej batalii właśnie teraz, gdy społeczeństwo stanęło za tobą murem. Przecież to my mamy rację. Przecież tylu się tu nas zebrało, tworzyliśmy wierszyki, kolaże, filmiki, a ty…
Krytyka ze strony osób anonimowych przestała mnie dziwić dawno temu: popsioczę na autora, rząd, firmę X, urzędników i rodaków, bo nikt nie wie, że ja to ja – nie będę z tego rozliczany. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z trochę innym przypadkiem: ludzie krytykują nie tylko anonimowo na forach, czy w komentarzach pod tekstami, ale też na Facebooku i często robią to podpisując się swoim imieniem i nazwiskiem. I dzięki temu pewnie spora część widzi w sobie niezłomnych bohaterów, walczących nawet wtedy, gdy wódz się poddał.
Pojawia się jednak pytanie: ilu z tych krytyków, wytykających blogerowi tchórzostwo albo brak zasad zaproponowało, że zrzuci się na jego prawnika, wszelkie inne koszty procesowe oraz na 150 tys. złotych, które krytyk tatara miałby wpłacić na konto fundacji Anny Dymnej w przypadku przegranej? Przecież już na samym początku całej akcji ktoś mógł rzucić hasło: słuchaj, zbieramy kasę, z której będziesz mógł korzystać "w razie W", bo uważamy, że masz rację. Jeżeli ktoś podjął taką inicjatywę, to proszę o informacje na jej temat – nie słyszałem o takowej, ale mogła po prostu umknąć mej uwadze.
Na upartego inicjatywa tego typu mogłaby się pojawić nawet po przeprosinach (w imię zasad - może jeszcze będzie potrzebna): zbieramy kasę, żebyś czuł, że masz nasze wsparcie – nie tylko w postaci lajków. Bo czymże jest lajk albo wsparcie udzielone w komentarzu? Na ten temat uwagę zwrócił już UNICEF, który poprosił o wsparcie finansowe, a nie klikanie na FB. Do niektórych osób niestety nadal nie dociera, że w sądzie argumenty w stylu: mam rację, bo Krzysiek i Misiek napisali tak na fejsie i udzielili mi poparcia raczej nie przejdą. W trakcie rozprawy znikają też tysiące fanów, którzy zapewniali, że lubią, popierają, a parówkom mówią "stanowcze nie". Nagle człowiek może zostać sam, ewentualnie z rodziną i wąską grupa znajomych oraz potężnym długiem.
W razie klęski na FB mógłby się pojawić wpis następującej treści: słuchajcie, przegrałem z firmą, którą razem krytykowaliśmy, potrzebuję 200 koła, żeby wyjść na zero… Pomożecie? Czy w odpowiedzi padłoby chóralne: pomożemy? Może tak, a może nie. Ryzyko spoczywa już na barkach blogera, który najwidoczniej wolał nie sprawdzać tego mechanizmu na swojej skórze. Być może za jakiś czas wybuchnie kolejna "afera" tego typu i ktoś stwierdzi, że zaufa swoim fanom. Jeżeli tak się stanie, a cała potyczka zakończy się wpadką, to życzę tej osobie, by internetowi fani nie okazali się jedynie numerkami przy napisie "Lubię to"…
Źródło grafiki: Zrzut ekranu z profilu Kocham Gotować na Facebooku
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu