Social Media

Kononowicz a polskie prawo – przepisy chroniące ludzi muszą wejść w życie

Tomasz Szwast
Kononowicz a polskie prawo – przepisy chroniące ludzi muszą wejść w życie
3

Krzysztof Kononowicz, choć może nie do końca zdaje sobie z tego sprawę, stał się ofiarą bardzo szkodliwego społecznie procederu. Szkodliwego zarówno dla niego samego, jak i osób, często nieletnich, którym prezentowane są treści na kanale Mleczny Człowiek. Jak temu przeciwdziałać?

Muszę szczerze przyznać, że kiedy pierwszy raz czytałem tekst redakcyjnego kolegi, Jakuba Szczęsnego, o tym, z czym mierzy się Krzysztof Kononowicz, nie dowierzałem. Raz po raz łapałem się za głowę i sprawdzałem, czy to na pewno prawda. Jak to możliwe, że na platformie YouTube istnieje kanał, który zarabia na ludzkiej krzywdzie? Jak do tego doszło, że do zysków dołączyło prestiżowe wyróżnienie? Czemu szkodliwe treści wciąż są dostępne? Najprawdopodobniej wina leży po stronie polskiego prawa, a konkretnie braku wymaganych regulacji. Dlaczego tak duża firma jak Google nabrała wody w usta, wydając przy tym milczącą zgodę na promowanie patologii? Być może właśnie dlatego, że nie istnieje instancja, która mogłaby zmusić ją do błyskawicznej reakcji. I właśnie to trzeba zmienić.

Już na wstępie pragnę zaznaczyć, że niniejszy materiał nie jest wyrazem poparcia dla jakiejkolwiek spośród działających w Polsce partii politycznych. To, że wielokrotnie będę powoływał się na jeden z projektów ustawy nie oznacza poparcia dla jego autorów ani brzmienia w całej rozciągłości. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę na to, że znajdują się tam przepisy, które w sprawie Kononowicza i wielu podobnych mogłyby pomóc.

Podobnie jak w przypadku materiału Jakuba najbardziej zależy mi na tym, by zwrócić uwagę na los osób krzywdzonych za pośrednictwem internetu. Kononowicz, choć również cierpi, jest tutaj pewnym symbolem, ponieważ w jego sprawie nie wydarzyło się nic konkretnego. To samo dotyczy jednak wszystkich patostreamerów i twórców, którzy z ludzkiej krzywdy uczynili sobie źródło zarobków.

Nie można zamykać oczu na ludzką krzywdę

Kononowicz (znów) stał się medialny, a YouTube jak milczał, tak milczy

Co tak właściwie wydarzyło się w sprawie Kononowicza i kanału Mleczny Człowiek po publikacji na łamach Antywebu? Temat został podchwycony przez kolejne media w Polsce, co skłoniło do reakcji również organy państwa. O losie byłego kandydata na urząd Prezydenta Miasta Białegostoku napisały, między innymi, Głos Wielkopolski, Newsweek, Onet i Wirtualna Polska. Sytuacja Krzysztofa Kononowicza stała się również tematem jednego z odcinków Sprawy dla reportera, wyemitowanego na antenie Telewizji Polskiej.

Jako że sprawa kanału Mleczny Człowiek – Krzysztof Kononowicz stała się medialna, spotkała się również z zainteresowaniem polityków, w tym osób piastujących jedne z najwyższych funkcji w państwie. Treściami publikowanymi na kanale Mleczny Człowiek zajął się Rzecznik Praw Obywatelskich oraz przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Mając na uwadze taki obrót sprawy, można byłoby przypuszczać, że Mleczny Człowiek to już historia, po której na platformie YouTube zostało już tylko wspomnienie. Czy tak stało się w istocie? W żadnym wypadku. Kanał jak był dostępny, tak dostępny jest nadal, a 145 tysięcy subskrybentów wciąż może oglądać, co dzieje się w drewnianym domku w Białymstoku.

Choć naprawdę trudno w to uwierzyć, do dnia przygotowania niniejszego materiału nie doczekaliśmy się żadnej konkretnej reakcji ze strony Google. Znane jest jedynie stanowisko firmy, które ciężko nazwać inaczej, jak tylko kompromitacją i absolutnym brakiem zrozumienia tematu. Zgodnie z opinią firmy, z którą zapoznał się Jakub Szczęsny, Google na kanale Mleczny Człowiek nie dostrzega żadnych naruszeń. Dokładnie takie samo stanowisko usłyszeli autorzy Sprawy dla reportera.

Czy można nazwać to inaczej, niż tylko głębokim absurdem? Na usta cisną się znacznie bardziej dosadne słowa, lecz z wiadomych względów nie wypada używać ich publicznie.

Trudne przypadki z mediów społecznościowych wymagają wyjaśnienia

Kto odpowiada za moderację na YouTube?

Z nieoficjalnych, kuluarowych rozmów można było się dowiedzieć, że Polacy związani z firmą Google dosłownie łapią się za głowy na wieść o tym, co dzieje się w sprawie Kononowicza. Załamują ręce w geście kompletnego braku zrozumienia dla decyzji moderacji, która jak wszystko na to wskazuje, została podjęta bez choćby najmniejszej znajomości kontekstu treści publikowanych na kanale. W opinii ludzi, z którymi sprawa była nieoficjalnie konsultowana, szczytem absurdu było nie tyle niestwierdzenie naruszeń na kanale, co wręcz przyznanie mu nagrody. Niestety, twórca Mlecznego Człowieka może pochwalić się, że w swoim dorobku artystycznym ma słynny srebrny przycisk, czyli nagrodę dla twórców przyznawaną za przekroczenie liczby 100 tysięcy subskrypcji.

W obliczu tak niezrozumiałej i kompletnie nieżyciowej decyzji moderacji YouTube wypada wprost zadać pytanie o to, kto tak właściwie zajmuje się rozstrzyganiem tego, czy dane treści należy uznać za szkodliwe i sprzeczne z regulaminem, czy nie. Czy robi to Sztuczna Inteligencja? A może pracownicy Google, jednak bez znajomości języka polskiego na wystarczającym poziomie? To właśnie druga opcja wydaje się być tą najbardziej prawdopodobną. Co możemy z tym zrobić? Na ten moment czekamy na skutki pisma autorstwa przewodniczącego KRRiT. Maciej Świrski postanowił zainterweniować u irlandzkiego regulatora rynku medialnego (tam zarejestrowany jest europejski oddział Google). Domaga się, między innymi, usunięcia materiałów wideo udostępnionych przez użytkowników kanału. Czy interwencja przyniesie odpowiedni skutek? Na dalszy rozwój wydarzeń musimy jeszcze poczekać.

Nie musielibyśmy jednak czekać na nic, gdyby w Polsce wdrożono regulacje nakładające na media społecznościowe szereg zobowiązań. Dotyczą one, między innymi, odpowiedzialności za publikowane treści. O które konkretnie przepisy chodzi?

Rozwiązanie czeka w rządowej zamrażarce

Wśród projektów zmian przepisów, jakimi zajmuje się Rada Ministrów, znajduje się również interesująca nas ustawa. Mam tu na myśli Projekt ustawy z dnia 15 stycznia 2021 roku o ochronie wolności słowa w internetowych serwisach społecznościowych. Znalazło się w nim szereg zapisów, które z pewnością pomogłyby znacząco przyspieszyć interwencję w sprawie Kononowicza i wielu innych. O których konkretnie przepisach mowa? Rzućmy okiem chociażby na art. 16.

Usługodawca ma obowiązek ustanowić co najmniej jednego, nie więcej jednak niż trzech przedstawicieli w kraju. (...) Do zadań przedstawiciela w kraju należy w szczególności: (...) udzielanie odpowiedzi i wszelkich informacji instytucjom i organom w związku z prowadzonymi postępowaniami.

Co to oznacza w praktyce? Firma nie mogłaby się zasłonić za anonimową moderacją. Wskazana osoba do kontaktu musiałaby udzielić właściwym organom konkretnych odpowiedzi i informacji, co mogłoby znacząco przyśpieszyć sprawę. Co więcej, dane przedstawiciela byłyby powszechnie znane:

Usługodawca ma obowiązek opublikowania w internetowym serwisie społecznościowym w sposób wyraźnie widoczny, bezpośrednio i stale dostępny (...) pełnych danych przedstawiciela w kraju, w tym adresu elektronicznego oraz adresu do doręczeń, a w przypadku gdy przedstawicielem w kraju jest osoba prawna, również dane osób fizycznych uprawnionych do wykonywania czynności w imieniu tej osoby prawnej.

Kononowicz i inni oczekują na sprawiedliwość

Co jeśli nie?

Jeszcze bardziej interesujące jest to, co mogłoby się stać, gdyby firma pozostała bierna wobec zgłoszeń użytkowników. Projekt ustawy nakłada bowiem na właścicieli mediów społecznościowych bardzo konkretne wymagania. Tak stanowi art. 19:

Usługodawca jest obowiązany ustanowić w języku polskim skuteczne i zrozumiałe wewnętrzne postępowanie kontrolne w sprawach, których przedmiotem są reklamacje użytkowników w zakresie (...) rozpowszechniania treści o charakterze bezprawnym.

W przypadku uznania reklamacji, szkodliwe treści, co oczywiste, zostałyby usunięte. Co jednak, gdyby moderacja uznała, że wszystko jest w porządku?

W przypadku nieuwzględnienia reklamacji (...) usługodawca informuje użytkownika o możliwości dochodzenia roszczeń na drodze postępowania cywilnego oraz możliwości zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa.

Co lepsze, na rozpatrzenie reklamacji dana firma ma tylko 48 godzin, a nad wewnętrznym postępowaniem kontrolnym nadzór sprawuje Prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Gdyby jednak firma nie kwapiła się z rozpatrywaniem reklamacji, groziłaby jej kara. I to drakońska kara. Od 50 tysięcy złotych do nawet 50 milionów złotych.

Media społecznościowe bez możliwości odwołania do organów państwa? Dłużej tak się nie da

Naturalnie, opisane powyżej regulacje prawne to tylko projekt ustawy. Czy kiedykolwiek doczeka się uchwalenia, bądź chociaż trafi do Sejmu? Tego, na dzień dzisiejszy, nie wie nikt. Opisując te założenia w kontekście sprawy Kononowicza miałem konkretną intencję. Bardzo zależało mi na tym by zwrócić uwagę na problem samowolki mediów społecznościowych. Obecnie, o pozostawieniu bądź usunięciu danej treści, decyduje anonimowa moderacja. Kto odpowiada za jej decyzję? Jak widać po sprawie Kononowicza, nikt konkretny. Google nie kwapi się nawet do tego, by porządnie przeanalizować sprawę.

Odejdźmy na chwilę od treści szkodliwych i kontrowersyjnych. Wyobraźmy sobie, że prowadzimy niewielką działalność, która utrzymuje się z handlu bądź usług świadczonych za pomocą mediów społecznościowych. Pewnego dnia moderacja, czy to w formie Sztucznej Inteligencji, czy człowieka, postanawia zamknąć nasz biznes. Z dnia na dzień zostajemy bez źródła utrzymania. Co możemy z tym zrobić? Złożyć odwołanie, które najprawdopodobniej zostanie odrzucone. Stanie się to podobnie automatycznie, jak decyzja o ograniczeniu naszych zasięgów czy wręcz zamknięciu działalności.

Czekamy na moment, gdy w tym miejscu zapadną konkretne decyzje

Obecnie, w obliczu takiej decyzji, nie mielibyśmy właściwie żadnego pola do popisu. Gdyby jednak funkcjonowały opisane wyżej przepisy, prowadzący dany serwis społecznościowy miałby 48 godzin na to, by przyjść nam z pomocą. Nie udało się? Istnieje szybka ścieżka odwołania do organu państwowego, który stwierdzi, kto ma rację.

Kononowicz i inni czekają na pomoc

Krzysztof Kononowicz i jego losy to przykład na to, że uregulowanie mediów społecznościowych to nie jest ograniczanie wolności słowa. To coś, co musi wydarzyć się jak najszybciej,  by móc skutecznie chronić poszkodowane osoby. Nie twierdzę, że proponowane rozwiązanie jest doskonałe. Chciałbym jedynie debaty oraz pilnych i skutecznych rozwiązań, które istotnie pomogą krzywdzonym. Kononowicz cierpi, choć może wcale o tym nie wie. My z kolei widzimy, jak bardzo trudno jest mu pomóc, w obliczu dziur w polskim prawie.

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że stosowne regulacje pojawią się jak najszybciej. Są nam, jako użytkownikom internetu, potrzebne i to na wczoraj. Pora skutecznie ograniczyć rozprzestrzenianie się internetowej patologii.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu