Osobiście jestem zdania, że najważniejszy podczas korzystania z zasobów internetu jest zdrowy rozsądek. Taka idea przyświecała mi odkąd aktywnie zacząłem korzystać z sieci. Efekt był taki, że nie walczyłem z problemami, które często dotykają osoby, które bardzo swobodnie podchodzą do kwestii bezpieczeństwa w internecie. Ba, od dobrych kilku lat nie korzystam z pakietu antywirusowego. Najbardziej wierzę sobie.
Fałszywe konkursy i "żebrolajki" - potrzebna jest edukacja w zakresie bezpieczeństwa w Sieci
Problem nie jest nowy, aczkolwiek w ostatnim czasie narosło sporo kontrowersji wokół fałszywych konkursów, a nawet "żebrolajków" - akcji, wedle których rzucający wyzwanie profilowi użytkownik chce uzyskać jaką korzyść w zamian za określoną liczbę aktywności w sieci społecznościowej. O ile to drugie aż tak szkodliwe nie jest (na pewno jest irytujące), tak to pierwsze wodzi na pokuszenie tych, którzy z bezpieczeństwem są na bakier. A to przecież nie jedyne elementy niefrasobliwości internautów. Cały czas aktualne jest bezrefleksyjne przeklikiwanie się przez instalatory (a potem płacz: "skąd te toolbary?!"), uruchamianie czego popadnie, łapanie się na złośliwe clickbaity.
Należy sobie zadać jedno, bardzo proste pytanie. Jestem pewien, że większość czytelników Antyweba to osoby świadome swojej aktywności w sieci i pewnych rzeczy się wystrzegają. Ale to, co dla nas jest oczywiste, dla reszty użytkowników internetu takie może już nie być. Do meritum: dlaczego w dalszym ciągu takie akcje się pojawiają? Bo jest na nie "popyt", a ten ujawnia się w słabej świadomości zagrożeń wśród użytkowników sieci.
Spójrzcie, ilu Waszych znajomych łapie się na takie rzeczy
Przy okazji ostatniej tego typu akcji w polskiej części Facebooka, ze zgrozą oglądałem, jak moi znajomi - całkiem ogarnięci ludzie poza internetem wypisywali w komentarzach imię Kuby Wojewódzkiego i udostępniali fałszywy post dalej, oczekując, że odda im w posiadanie Lamborghini. Pierwszy odruch, kiedy widzę takie akcje? Rechot połączony z politowaniem. Dalej jednak nie jest mi już do śmiechu, staram się znaleźć przyczynę takiego stanu rzeczy. Kiedyś zasugerowano mi, że to normalne zjawisko - internet nie jest już elitarny i brzydko mówiąc, stał się na tyle powszechnym medium, że dobrała się do niego również mniej rozgarnięta część społeczeństwa, której nie interesują kwestie związane z bezpieczeństwem. Co za tym idzie - tego typu akcje niestety muszą być elementem sieciowej codzienności.
Nie jestem uprawniony do sprawdzania prawdziwości tej tezy - pozostaje mi tylko wziąć ją pod uwagę w ewentualnych rozważaniach na temat nawyków użytkowników w internecie. Idąc tym tokiem rozumowania - jeżeli społeczeństwo, które sporo swojej aktywności przenosi do sieci właśnie wykazuje braki w dobrych nawykach korzystania z internetu, powinno się zadbać o jego odpowiednią edukację. A ta, mimo ekspansji dostępu do sieci w Polsce m. in. właściwie nie istnieje.
Uwaga, nie da się wyedukować nagle całego społeczeństwa
Mógłbym Wam zaproponować kompleksowe rozwiązanie problemu. Ale to, co chciałbym, by zostało wprowadzone w dużej mierze mija się z celem. Nie będzie dało się wypełnić luk, które tworzyły się przez lata w krótkim czasie. Zresztą, przekrój wiekowy użytkowników internetu jest zbyt duży, by móc w jakikolwiek sposób przystąpić do masowej "pracy u podstaw" w kwestii dobrych nawyków. Owszem, można prowadzić kampanie społeczne. Aktywizować cyfrowo seniorów. Ale czy to będzie miało pożądanie szeroki skutek? Śmiem wątpić. Odniosę się jednak do tego, jak wygląda nauczanie informatyki w szkołach.
Za moich czasów, model nauczania tego przedmiotu mógł mieć jeszcze jakiś sens. Wtedy internet nie był jeszcze tak powszechnym medium - można było dzieciaki wdrażać do "tajników" Worda, podstaw poruszania się po stronach internetowych, czy nawet proponować młodym przydatne programy. Ale dzisiaj taki model już jest nieaktualny, a mimo to funkcjonuje i co gorsza - ma się dobrze. Dochodzi do takich absurdów, że zmusza się młodych do pisania notatek w zeszytach zamiast przeznaczać czas na praktyczne ćwiczenia, czy wykłady. Brakuje wykwalifikowanej do tego kadry. Rozumiem - to jest trudność dla przeżywającego pewien kryzys systemu edukacji. I co więcej - nie winię za to samych nauczycieli. Ale to da się zrobić, o ile "na górze" jest ku temu dobra wola.
Młodzi, którzy mieliby szansę poznać internetowe zagrożenia, mogliby być bardziej świadomymi konsumentami treści w przyszłości. Dużo dzisiaj mówi się o tym, że brakuje w nas podstawowych zdolności weryfikacji prawdziwości informacji. A przecież można się tego nauczyć. Podobnie można by było zrobić z fałszywymi akcjami na Facebooku, czy innymi zagrożeniami. Z tym, że dzisiaj do obsługi internetu wystarczy wiedzieć, jak wpisuje się adres do odpowiedniego pola i jak obsługuje się telefon komórkowy. Inne kompetencje nie są wymagane.
Jak wykazałem powyżej - martwi mnie co innego. Nie tylko młodzi ludzie są targetem autorów akcji w stylu "konkurs na Lamborghini od Kuby Wojewódzkiego", ale także i znacznie starsi użytkownicy. Co ich łączy? Rzecz jasna bardzo słabe rozeznanie w metodach działania oszustów. I o ile walczyć z tym "tu i teraz" nie ma jak, można zadbać, by w dobie postępującej ewolucji internetu, jego użytkownicy w przyszłości byli bardziej "rozgarnięci". Edukacja? Jestem za. Ale niech to będzie edukacja mądra.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu