Co znajdziemy na Netflix? Spoglądając na listy nowości prezentowane każdego miesiąca, trudno byłoby dziś z głowy wymienić każdy rodzaj treści, jaki trafia na Netfliksa. A spora część, wręcz przeważająca już, to przecież materiały niedostępne nigdzie indziej, czyli Netflix Original. Łatwiej więc chyba zapytać czego tam brakuje i ja już nam odpowiedź na to pytanie.
Czego mi brakuje na Netflix? To dziwne, że gigant jeszcze nie wszedł w ten biznes
Na co dzień raczej o tej kategorii niewiele się mówi. Nie pojawia się tych produkcji tak dużo, szczególnie gdy pod uwagę weźmiemy tytuły powiązane z ulubionymi wykonawcami. Nie decydujemy się raczej na obejrzenie pełnego lub urywku koncertu artysty, którego nie znamy lub nie darzymy sympatią. Nie debiutuje ich każdej jesieni i wiosny kilkadziesiąt podpisanych jednym szyldem. To nie serial ani film, a jednak Netflix byłby dla nich idealnym miejscem.
Oczywiście punktem wyjścia jest dla mnie jakość obrazu i dźwięku oferowana przez Netflix. Płyty Blu-Ray, do których powrócę, mogą przewyższać możliwości techniczne serwisu online pod kilkoma względami, ale trudno Netfliksowi cokolwiek zarzucić, biorąc pod uwagę sprzęt posiadany przez jego użytkowników. Nieco lepsza niż przyzwoita rozdzielczość 4K oraz dźwięk przestrzenny (także Dolby Atmos) już są, więc będzie tylko lepiej. A o tym jak świetnie wygląda koncert, nawet kameralny, w takiej oprawie mogłem przekonać się oglądając występ Norah Jones w klubie Ronnie Scott's w Londynie zarejestrowany właśnie w 4K.
Po premierze na Canal+ 4K Ultra HD coś we mnie drgnęło - przecież ten sam koncert mam też na nośniku DVD i nosiłem się z zamiarem zakupu Blu-Ray'a. Dla kolekcjonera, człowieka który lubi zbierać i posiadać, takie wydawnictwa są bardzo istotne. Chętnych na oglądanie koncertów może być mnóstwo, ale grupa gotowych na zakup płyty jest niewielka - wygrywają subskrypcje i wygoda dostępu na każdym urządzeniu. Skoro serwis streamingowy tak świetnie radzi sobie z dostarczaniem seriali i filmów, to czemu w ofercie takiego Netfliksa znajdziemy tak niewiele koncertów?
Gigant już dawno pokazał, jak bardzo zainteresowany jest rynkiem przemysłu rozrywkowego, tworząc własne programy typu talk-show, reality show, food show czy stand-upy. Tych ostatnich, oznaczonych etykietką Netflix Original jest całe mnóstwo. Podobnie mogłoby być przecież z koncertami - wśród użytkowników serwisu na pewno nie brakuje fanów największych zespołów i najbardziej znanych artystów, więc pojawienie się występów The Beatles, Led Zeppelin, Metalliki i innych byłoby nie lada kąskiem. A że muzyki można słuchać w kółko, szczególnie tej którą lubimy, to takie nagrania cieszyłyby się nie małą oglądalnością.
Przemierzając alejki sklepów z multimediami na pewno zauważyliście regały z płytami DVD i Blu-Ray, nad którymi wisiał szyld "muzyczne". To najczęściej skrawek całej oferty, co potwierdza moje wcześniejsze słowa. To też pokazuje, jak wiele Netflix mógłby zyskać - również wizerunkowo - gdyby któregoś dnia katalog zasiliły koncerty. Dziwię się dystrybutorom, którzy (najwyraźniej?) na to nie nalegają. Tworzenie nowej usługi dedykowanej takim treściom nie byłoby łatwym zadaniem, a o tym jak globalny zasięg ma ogromne znaczenie przekonaliśmy się po raz kolejny właśnie dzisiaj, gdy ogłoszono debiut serialu "Tytani" na Netflix, który powstał z myślą o usłudze VOD DC Universe i jest w tym momencie jej flagowym produktem. Ale na rynku amerykańskim i kilku innych - w pozostałych częściach świata widzowie nieświadomie będą przypisywać zasługi Netfliksowi, który sprawił, że nowe odcinki serii oglądają bez dodatkowego kombinowania.
Lubię wydania DVD czy Blu-Ray, ponieważ zazwyczaj oferują znacznie więcej, niż tylko sam występ na wideo - są to dodatkowe płyty CD, książeczki, plakaty i inne gadżety. To także gwarancja najlepszej jakości dźwięku niesplamionej znaczną kompresją, które podlegają treści umieszczane w sieci. Ale czy nie byłoby fajniej, gdyby po uruchomieniu Netfliksa można było także zobaczyć te najpopularniejsze, te wręcz legendarne występy takich marek jak Queen? Dziś wieczorem z chęcią wybrałbym się na przykład do Montrealu w 1981 roku. Albo do Nowego Jorku z 1973, by ponownie przekonać się, czy piosenka pozostała taka sama w wykonaniu Led Zeppelin.
P.S. Ci ostatni prawdopodobnie uruchomią własny serwis The Led Zeppelin Experience, co wcale nie jest chyba takim złym pomysłem.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu