W sierpniu sieć obiegła informacja o tym, że z okazji 500 milionów sprzedanych PlayStation, Sony wypuszcza limitowaną, półprzezroczystą, jubileuszową edycję PS4 Pro. Na promocyjnych zdjęciach wyglądała świetnie, a jak prezentuje się na żywo? Sami zobaczcie.
Jest piękna, it's beautiful...To najładniejsza konsola PlayStation 4 jaką widziałem
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Pół miliarda sprzedanych PlayStation to nie w kij dmuchał, nie dziwi mnie więc, że firma postanowiła w jakiś sposób uczcić ten kamień milowy dla rozwoju swojej growej marki. Jubileuszowa edycja jest limitowana do 50 000 sztuk i choć to na dobrą sprawę po prostu PlayStation 4 Pro z dyskiem o pojemności 2TB, to podobnie jak edycja na 20. urodziny PSX, różni się od klasycznej wersji wyglądem. Czy jest ładniejsza od PS4 w edycji “szarak”? Tak, szczególnie, że każdy mógł upodobnić swój sprzęt do tamtej jubileuszowej konsoli kupując po prostu szarą naklejkę.
Podzespoły zamknięto w półprzezroczystym, błyszczącym, granatowym plastiku. W zależności od tego jak światło pada na obudowę, widać je bardziej lub mniej.
Dodatkowym akcentem jest miedziane logo PS4 oraz płytka w tym samym kolorze - umieszczono na niej unikalny numer urządzenia.
Jak widzicie zrezygnowano z matowego plastiku, co w zamyśle ma ułatwić oglądanie podzespołów - natomiast na pewno odbije się na czasie, który trzeba będzie poświęcić na utrzymanie urządzenia w czystości. Tak jak widzicie, limitowana granatowa PS4 Pro nie była najwdzięczniejszą modelką, z którą do tej pory pracowałem. Dosłownie chwilę po wyciągnięciu z pudełka już zaprzyjaźniła się z kurzem. A potem z odciskami palców. Audi w modelu A8 dodaje specjalną ściereczkę do przecierania ekranów dotykowych na kokpicie, bo te po prostu uwielbiają kurz - szkoda, że PlayStation nie zrobiło podobnie.
Ale jak to mówią, coś za coś.
Generalnie ta półprzezroczystość PS4 Pro to dość ciekawa sprawa, bo wszystko zależy od tego, jak pada na konsolę światło. Patrząc pod jednym kątem, dojrzycie podzespoły, podczas gdy przyglądając się urządzeniu pod innym, zobaczycie po prostu “zwyczajne” błyszczące, ciemnoniebieskie (momentami zachodzące w czerń) pudełko.
Mega fajnym bajerem jest niebieskie (a czasem białe) podświetlenie, które dzięki półprzezroczystej obudowie dużo bardziej niż w normalnej wersji sprzętu daje o sobie znać. Nie jest to żadna nowość, ale efekt osiągnięty półprzezroczystą obudową - w przypadku standardowego PS4 Pro też je dojrzycie, jednak nie będzie dawało o sobie aż tak bardzo znać. Mi akurat przypadło do gustu, nie jest festyniarskie i nachalne. No chyba, że nie lubicie światełek, wtedy współczuję.
W pudełku, poza konsolą, znalazło się miejsce dla dopasowanego kolorystycznie zestawu akcesoriów.
Mamy tu granatowy półprzezroczysty, bezprzewodowy kontroler DualShock 4. Kolorystyka napisów jest tożsama z tym, co znalazło się na obudowie konsoli - sprawne oko wyłapie też część podzespołów, które zastosowano w kontrolerze. W tym silniczki do wibracji.
Granatową kamerę PlayStation Camera drugiej generacji. Co ciekawe, to jedyne urządzenie w zestawie, które posiada matowe wykończenie. Mimo to pasuje do konsoli kolorystycznie i dobrze współgra z pozostałymi elementami zestawu.
Podstawkę do stawiania konsoli w pozycji pionowej, oczywiście w kolorze konsoli.
Oraz mały, przewodowy zestaw słuchawkowy. Choć chyba bardziej trafne byłoby określenie monosłuchawkę z mikrofonem, czyli dokładnie ten sam gadżet, który znajdziecie w podstawowych wersjach PS4 - z tą różnicą, że zamiast smutnej czerni, dostajemy pasujący do zestawu granat.
“Winiar, zostaw tego Grzyba i kup wreszcie PSX-a”
Markę PlayStation poznałem niejako przypadkiem, rok po europejskiej premierze sprzętu. Była późna jesień 1996 roku, ja niedawno zacząłem pierwszą klasę szkoły średniej i byłem zatwardziałym PC-towcem. Tak zatwardziałym, że podkręcając komputer spaliłem swojego pierwszego 3Dfx-a. Ale miało być o pierwszym PlayStation…
Od tamtego piątku minęło 22 lata, więc pamięć może szwankować - ale Polacy dostali konsolę Sony trochę później niż reszta Europy. Niestety to nie moi rodzice przyszli z kartonowym pudełkiem i to nie mój egzemplarz urządzenia był pierwszym PSX-em, z którym miałem styczność. Doskonale pamiętam natomiast, że tamtego dnia opuściłem mieszkanie mojego kolegi w zdecydowanie późniejszej godzinie niż na ogół, bo w okolicach północy. Męczyliśmy płytę z demami do utraty tchu, na jakimś starym kineskopowym telewizorze. Ten ostatecznie wyzionął ducha, więc kilka miesięcy później, kiedy tylko zaczęły się ferie, ten sam znajomy przychodził do mnie codziennie z konsolą i łupaliśmy do nieprzytomności w Soul Edge, którego intro po dziś dzień jest moim ulubionym openingiem znanym z gry.
Transcending history and the world, a tale of souls and swords, eternally retold...
Swoją drogą historia pierwszego PlayStation jest bardzo ciekawa, bo sprzęt powstał niejako z przypadku. Początkowo Sony nie planowało stworzenia własnej konsoli do gier. Firma na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku dogadała się z Nintendo i miała dostarczyć czytniki CD-ROM do Super Famicona oraz pomóc przy tworzeniu architektury nowego systemu. Były niestety spięcia dotyczące podziału zysków ze sprzedaży przyszłego urządzenia i ostatecznie ze współpracy nic nie wyszło.
Nintendo zerwało umowę i poszło do konkurencji, czyli do Philipsa. A Sony? No cóż, firma stwierdziła najwidoczniej, że szkoda wyrzucać pomysł do kosza i z tego całego nieporozumienia powstał PSX. Tu warto dodać, że Nintendo jeszcze przez kilka kolejnych lat nie dojrzało do czytników CD, które pierwsza PS-ka miała już na starcie, a to na pewno przyczyniło się do jej popularności. Warto też dodać, że “szarak” bardzo dobrze sprawdzał się w odtwarzacz płyt CD - jeden z moich znajomych, siedzący mocno w ciężkiej muzyce podłączył kilka lat temu PSX-a do zestawu audio i bardzo sobie to rozwiązanie chwali. Na forach muzycznych pojawiają się podobne przypadki, czytałem też, że sprzęt jest chętnie modyfikowany właśnie pod kątem jeszcze lepszego odtwarzania płyt Audio CD. Generalnie konsole Sony zawsze dobrze sprawdzały się w innych rolach niż maszynka do grania - co też po części tłumaczyło popularność drugiej odsłony urządzenia, które ludzie chętnie kupowali również po to, by mieć w domu odtwarzacz płyt DVD.
Zarówno PlayStation 2, jak i PlayStation Portable poznałem w jeszcze dziwniejszych, czy jak wolicie ciekawszych okolicznościach. Jednym z moich przyjaciół, naszej trzyosobowej paczki, która często spotykała się przy wspomnianym wyżej PSX-ie, był Qoora, późniejszy redaktor magazynu Neo/Neo Plus (zabijcie mnie, ale nie pamiętam jak i kiedy zmieniała się nazwa). A to oznaczało, że miał u siebie redakcyjne PS2 zanim jeszcze urządzenie trafiło do polskiej dystrybucji. Kolejna PS-ka zapisała się więc w mojej pamięci jako gadżet, przy którym najlepiej bawić się ze znajomymi. Kilka lat później w identycznych okolicznościach pierwszy raz złapałem w dłonie PlayStation Portable, które na nowo rozkochało mnie w przenośnych urządzeniach do grania. I tu bez jakiejkolwiek ściemy - przy pierwszym kontakcie z PSP byłem w szoku. No bo jak w takim małym pudełeczku można zamknąć podzespoły, które poradzą sobie z GTA III - może i mniejszym, mniej dopracowanym i dopieszczonym, ale jednak z wielkim, żyjącym miastem. Podobny szok przeżyłem gdy na własnym sprzęcie pierwszy raz uruchomiłem mobilne wersje God of War. Kochałem ten sprzęt, dlatego Vitę kupiłem w dzień jej polskiej premiery - choć nie ukrywam, że nie brałem kota w worku. Przedpremierową wersję sprzętu ogrywałem przez dwa wcześniejsze tygodnie.
Z PlayStation 3 miałem dość burzliwą relację i ostatecznie w moim domu najczęściej lądowała wersja debug oraz (dopiero) PS3 Slim. Zapytacie co to ten cały debug - otóż na takich urządzeniach ogrywało się kiedyś przedpremierowo gry do recenzji - egzemplarze konsol były ściśle limitowane na dany kraj, posiadało je tylko kilka redakcji, a gier z płyt nie można było uruchomić na normalnych konsolach. Zaliczyłem jednak (czasem po kilka razy) w ten sposób wszystkie gry na wyłączność dla PS3 i moim zdaniem kiedy za produkcje brali się magicy tylko od tej konsoli, efekty były niesamowite.
PlayStation 4 trafiła do mnie jeszcze przed premierą, razem z pokaźnym zestawem premierowych produkcji - nie było więc mowy o kupowaniu kota w worku. Kiedy tylko redakcyjna konsola opuszczała moje lokum, od razu pobiegłem po swój egzemplarz, ominąłem Slima i w dzień premiery PS4 Pro przesiadłem się od razu na mocniejszy sprzęt. Ostatecznie mam w domu dwie “peesczwórki”, druga podłączona w sypialni wciąż jest ogrywana, częściej służy natomiast jako odtwarzacz multimedialny. Wiecie, dziecko, bajki na DVD/BD i Netflix - ostatnio nawet rozważałem zakup ChromeCasta, ale ostatecznie stwierdziłem, że taki zestaw sprawdza się na tyle dobrze, że nie chcę go zmieniać. Szczególnie, że mój syn poszedł z graniem w moje ślady i ma swój zestaw ulubionych produkcji, do których regularnie wraca.
Limitowana edycja konsoli PlayStation 4 Pro, której zdjęcia możecie zobaczyć w tym felietonie to sprzęt wydany z okazji 500 milionów sprzedanych urządzeń PlayStation. 24 lata konsolowej historii, równo 2/3 mojego życia. W 1996-1997 roku trudno było wierzyć w sukces PSX-a, bo choć sprzęt miał masę świetnych gier, to światem konsol rządziło Nintendo, a przeciętny Polak grał wtedy na PC. Sam cieszyłem się swoim świeżutkim P166MMX z akceleratorem grafiki Diamond Monster 3D (3Dfx). Widziałem jak rozrastały się działy konsolowe w magazynach o grach, pamiętam słowa Gulasha, który twierdził, że warto rozbudować swój PC o konsolę. Fajnie było obserwować, jak Sony z producenta telewizorów czy walkmanów staje się powoli potentatem na rynku gier. Równie fajnie było dołożyć swoje kilka sztuk do tych 500 milionów sprzedanych PlayStation, choć kupowałem też konsole Microsoftu, Segi i Nintendo. A ulubiona konsola Sony? Pewnie Was zaskoczę, ale to...PlayStation Portable.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu