Felietony

Prawie zostałem eurosceptykiem. Przez wyjazd do Brukseli

Maciej Sikorski
Prawie zostałem eurosceptykiem. Przez wyjazd do Brukseli
252

Jaki los czeka Unię Europejską? Ile osób, tyle odpowiedzi. Ile osób, tyle życzeń. Jedni chcą, by ten twór istniał dalej, mają nadzieję, że integracja będzie postępować, drudzy chcą by trwał, ale domagają się zachowania status quo, jeszcze inni trzymają kciuki za rozpad "Stanów Zjednoczonych Europy". I chyba tylko wróżbita Maciej wie, które z tych wizji/marzeń ziszczą się za 5-10-20 lat. Osobiście jestem zdania, że UE może, a nawet powinna przetrwać, lecz są potrzebne zmiany, które to umożliwią. Piszę to krótko po wizycie w Brukseli.

Kilka tygodni temu otrzymaliśmy zaproszenie na wyjazd do Brukseli. Zapraszała Komisja Europejska, konkretnie jej Przedstawicielstwo w Polsce. Grzegorz napisał jedź, to może być coś nowego, ciekawego. I było. Do tego stopnia, że wróciłem pod koniec ubiegłego tygodnia, a do dzisiaj "wycieczka" chodzi mi po głowie. Tekst poświęcony wyprawie chciałem opublikować jeszcze na miejscu i zapewniam, że wielu z Was przecierałoby oczy ze zdumienia "lewaki z AW krytykują Unię"! Ba, piszą, że to może runąć, jeśli nie zmieni się podejście polityków oraz urzędników, pewne mechanizmy i zachowania. Czy dzisiaj napiszę to samo?

Zacznę od celu wyjazdu i jego składu. Grupa kilkunastoosobowa, ludzie związani przede wszystkim z nowymi mediami: blogerzy, vlogerzy, jutuberzy, osoby śledzone przez tłumy na Instagramie czy Snapchacie. Ale i/jednocześnie społecznicy, przedsiębiorcy. Gimbaza z nowych mediów? Nie, zdecydowanie nie. Po co zabierać taką ekipę do Brukseli? Żeby zrozumieć. Goście mieli się dowiedzieć, jak wygląda Komisja Europejska od środka, czym się zajmuje i dlaczego, gospodarze chcieli usłyszeć opinie na temat swojej pracy i uzyskać odpowiedź na proste pytanie: dlaczego nie wychodzi im w social media? Dlaczego komunikacja ze społeczeństwem leży...

Bo prawda jest taka, że ta komunikacja leży i tu nie ma się nad czym rozpisywać. Niektórym (wielu?) urzędnikom i politykom w Brukseli czy w Strasburgu pewnie do dzisiaj wydaje się, że wystarczy założyć konto na Facebooku, YouTube i Twitterze, a reszta zrobi się sama. Miliony ludzi w każdym kraju będą to śledzić z zapartym tchem. Cóż, nie będą. A zdziwieni mogą być tylko ludzie w Brukseli, którzy powiedzą "ale dlaczego tak fajną wiadomość polubiło 12 osób"?

Zirytowały mnie te pytania, ale jeszcze gorsza jest prośba o pomoc, która na dobrą sprawę do niczego nie prowadzi. Bo uczestnicy wyjazdu stawiali sprawę jasno, mówili, jak należy działać w nowych mediach, by się przebić, proponowali konkretne rozwiązania. W odpowiedzi słyszeli jednak: tego nie możemy zrobić, tego nie załatwimy/nie przeskoczymy, mamy związane ręce, to skomplikowane, nie uda się... I tak w kółko. Po takiej serii odbijania piłeczki w człowieku gotuje się krew. Bo nagle okazuje się, że nic się nie da, ale ma być fajnie i dobrze.

Należy oczywiście spróbować zrozumieć cały proces decyzyjny. To biurokratyczny moloch, przy nim wysiadają nawet duże korporacje. Trzeba działać tak, by zadowolić blisko trzydzieści państw, nie można iść na żywioł, bo jeden wpis na Twitterze czy Facebooku może doprowadzić do kryzysu (piszę całkiem serio), komunikacja w mediach społecznościowych to złożony proces oparty o drabinkę decyzyjności. I wyobraźcie sobie teraz, że social media w Komisji Europejskiej obsługuje... 8 osób. Mowa o wszystkich platformach. Chociaż nie, nie wszystkich - ze Snapchata, a zatem z platformy dla młodszych, nie korzystają. Ta kilkuosobowa grupa musi być wyważona i nie może improwizować. Przestaje dziwić, że nie są tygrysami mediów społecznościowych. A szkoda - mogliby tym kanałem dotrzeć do młodego pokolenia, na którym zależy (ponoć) politykom i urzędnikom.

Nawet jeśli młodsi urzędnicy rozumieją potęgę Facebooka i YouTube'a, to trudno przekonać im osoby w wieku 50-60 lat, że to miejsce dobre do dialogu i przedstawiania swoich racji. W trakcie wyjazdu wzięliśmy udział w konferencji prasowej poświęconej European Solidarity Corps (zachęcam do przyjrzenia się projektowi - jest skierowany do ludzi młodych). Jak to wyglądało? Kilka osób w średnim wieku (i starszych) mówiło do grupy dziennikarzy z tradycyjnych mediów. Nierzadko starszych. Na sali byli ludzie z social media? Tak. W naszej grupie, która znalazła się tam trochę przez przypadek. Nie mieliśmy prawa głosu, ale podkreślano, że nasz przyjazd to doniosłe wydarzenie, bo wcześniej przedstawiciele nowych mediów nie trafiali do tego miejsca. Potem zdziwieni, że w social media nie wychodzi...

Komisja Europejska robi naprawdę sporo ciekawych i ważnych rzeczy, którymi warto się chwalić, które mogą nam dużo dać, ale nie potrafi tego zakomunikować. W odmętach biur znikają nie tylko projekty, ale i ludzie. Tych ostatnich brakuje, by wyjść do ludu i powiedzieć: jest tak i tak, chcemy zrobić to i to, będzie lepiej, bo... Wiem, że ci ludzie istnieją, spotkałem ich podczas wyjazdu. Nie brakuje im świetnych pomysłów, nie są jeszcze zblazowani i przemieleni przez biurokratyczną machinę (chociaż takich przypadków pewnie też nie brakuje - pogoń za karierą unosi się w powietrzu). Ci młodzi z pomysłami nie mają jednak mocy sprawczej, siły przebicia, posłuchu. Jednocześnie są zawaleni innymi obowiązkami, po prostu wykonują pracę urzędnika. Jeżeli ta grupa nie zostanie dopuszczona do działania, nie usprawni się procesu decyzyjnego i nie zrozumie rzeczywistości, to sprawy źle się mogą potoczyć. Chociaż w Brukseli mogą nie zauważyć, że coś poszło nie tak.

O wspólną Europę zdecydowanie warto walczyć, ale to się nie uda, jeśli Bruksela nie dostosuje się do panujących realiów. Dzisiaj wszystko dzieje się bardzo szybko, każdy może w prosty sposób dotrzeć do rzeszy odbiorców, a informacje nie są weryfikowane przez tłumy. Jeśli chce się w tej grze uczestniczyć, trzeba się dostosować do pewnych reguł. Nie twierdzę, że należy kłamać, Boże broń. Ale można podjąć działania, by owe kłamstwa w szybki sposób pokazywać i prostować. Trzeba po prostu wykazać się inicjatywą. Wyjazd przedstawicieli nowych mediów jest taką inicjatywą, ale podejmowaną późno. Wypada to kontynuować, zwiększać skalę i zapraszać coraz młodszych. A potem podtrzymywać współpracę, nie bać się i nie powtarzać, że się nie da.

Jestem euroentuzjastą. Po wizycie mocno zdenerwowanym i zasmuconym, ale nadal wierzę, że to ma sens.

Jeśli macie pytania i uwagi, które chcielibyście skierować do Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce (albo wyżej), to piszcie - zapewniam, że prześlę dalej. Tylko błagam, na spokojnie :)

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

Komisja Europejskahotmobile