Koniec z latającą puszką z farbą, kolejny prototyp Starshipa będzie już elegancką rakietą wyposażoną zarówno w nos, jak i usterzenie aerodynamiczne. To jednak nie wszystko, tym razem w środku znajdą się trzy silniki typu Raptor, a przewidziany na październik test nie będzie już podskokiem. Starship SN8 ma się wznieść na wysokość 18,2 km, a następnie wrócić przeprowadzając efektowny manewr lądowania. Dla wszystkich fanów podboju kosmosu powinno to być niesamowite wydarzenie.
SN8, czyli milowy krok
Dotychczasowe dwa podskoki zostały wykonane przy użyciu prototypów SN5 i SN6. 150 m skoki zakończyły się sukcesem, a SpaceX potwierdziło, że w drugim egzemplarzu dokonano sporo udanych poprawek i wyniki tego testu pozwalają pójść naprzód. Tym razem poziom trudności będzie znacznie wyższy, poczynając od tego, że pierwszy raz będą pracować 3 silniki Raptor naraz, po wysokość lotu i związane z tym zaawansowane kwestie kontroli lotu.
Spektakularne lądowanie
SN8 będzie już wyposażony w stateczniki i po raz pierwszy wykona próbę lądowania, które przewidzieli dla niego konstruktorzy. Rakieta będzie długi czas opadać w położeniu poziomym, naprowadzając jedynie przy pomocy stateczników rakietę na lądowisko. Następnie tuż nad ziemię mają zadziałać silniki główne oraz korekcyjne, które mają w dwu etapach postawić rakietę do pionu tuż nad lądowiskiem. Możecie to zobaczyć na załączonym poniżej renderze. Niezależnie czy się to uda, czy nie, będzie spektakularnie :)
SN8 ma być gotowy w przyszłym tygodniu, następnie przejdzie szereg testów uwieńczony testem statycznym silników. Następnie zostanie wykonany kolejny przegląd, zapewne dokonane zostaną większe lub mniejsze korekty i powtórny test statyczny. Jeśli wszystko obędzie się bez większych niespodzianek, na październik możemy szykować się na niezłe widowisko.
Kolejne prototypy
To jednak tylko część atrakcji, prace SpaceX trwają jeszcze na kilku frontach. Ich „ofiarą” ma paść w najbliższym czasie prototyp SN 7.1. Jest to kolejny zbiornik, który zostanie poddany testowi wytrzymałościowemu. W jego efekcie zostanie zniszczony, ale wszyscy mają nadzieję, że poprawi rekord poprzednika. Całość ma mieć miejsce już w przyszłym tygodniu.
W budowie są też już elementy SN9, 10 oraz 11. Na lądowisko dotarł także Raptor w wersji przeznaczonej do pracy w próżni. W coraz bardziej zaawansowanym stanie są też elementy potrzebne do wystrzelenia pierwszego członu rakiety, czyli orbitalna platforma startowa. Równocześnie z kolejnymi Starhipami budowany jest pierwszy prototyp Super Heavy i niedługo ma być testowany i przygotowywany do pierwszego skoku. Wygląda na to, że w najbliższym czasie dość szalone tempo narzucone przez Elona Muska może jeszcze przyśpieszyć.
A tymczasem konkurencja...
O rzuceniu ręcznika w kwestii rakiety OmegA przez Northrop Grumman już pisałem, ale coraz większe chmury zbierają się też nad najgłupszym programem kosmicznym w historii, czyli SLS. Charlie Boldem, szef NASA w latach 2009 - 2017 i wielki obrońca tego przedsięwzięcia powiedział w ostatnim wywiadzie, że SLS... zniknie, oraz, że może to nastąpić już w czasie najbliższej prezydentury, niezależnie czy w Waszyngtonie pozostanie Trump, czy przyjdzie Biden.
To zwrot o 180 stopni w przypadku tego wpływowego i mającego sporo zakulisowych informacji byłego urzędnika. Wcześniej dość protekcjonalnie wypowiadał się o SpaceX. Jeszcze w 2014 r. brzmiało to tak:
„Bądźmy bardzo szczerzy. Nie mamy dostępnego komercyjnej ciężkiej rakiety. Falcon 9 Heavy może kiedyś nadejść, ale teraz jest tylko teraz na desce kreślarskiej. SLS jest prawdziwy”. Przypomnę, że nawet niezależnie od kosztów całego programu, jeden start SLS w optymistycznych założeniach kosztować ma 1 mld dolarów, podczas gdy Falcon Heavy 11 razy mniej....
Tak więc kilka miliardów dolarów później okazuje się, że Falcon Heavy wykonał już trzy udane starty, a SLS dalej jest w powijakach. Co więcej, patrząc na tempo i stan prac nad Starshipem, znacznie bardziej prawdopodobne jest, że to jego zobaczymy na niebie pierwszego. Coraz więcej świadczy też o tym, że SLS być może nie wystartuje nigdy. Inna rzecz, że może wylądować, podobnie jak w przypadku Boeinga, u prokuratora.
Strach pomyśleć co by było, gdyby takie finanse trafiły do Muska. Choć z drugiej strony, w SpaceX to nie pieniądze napędzają pracę, ale pasja. I podobnie jak np. w przypadku Apple Jobsa, jeśli robisz coś dobrze i wkładasz w to serce (i rozum), to pieniądze przychodzą potem same. Byle do października...
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu