Google

Kolejna afera pracownicza w Google, ale tym razem to koncern ma rację

Krzysztof Kurdyła
Kolejna afera pracownicza w Google, ale tym razem to koncern ma rację
1

To, że z pracą w korporacjach jest, delikatnie mówiąc, różnie, wiedzą wszyscy mający w CV takie doświadczenie. Jedni kochają, inni nienawidzą, ale patologie są tam widoczne właściwie na każdym szczeblu. Przez lata Google pod tym względem pozytywnie się z tej masy wyróżniało, będąc nazywane nawet najszczęśliwszą firmą świata. Procesy kostnienia korporacyjnego są jednak bezwzględne i od pewnego czasu konflikty na linii pracodawca - pracownicy pojawiają się i tam. Dzisiejszy przykład jest jednak o tyle nietypowy, że pomimo narracji piętnującej koncern, stroną zachowującą się nie fair są raczej byli pracownicy. Przynajmniej w świetle tego, co na dziś ujawniono.

Google nas szpieguje

Nie, nie chodzi o to, że szpieguje nas wszystkich, to jest akurat oczywiste i sami się na to zgodziliśmy. Chodzi o to, że zwolnieni przez Google pracownicy uznali, że to wydarzenie nastąpiło z naruszeniem przepisów, ponieważ, według ich narracji, Google szpiegowało ich działalność związaną z organizowaniem pracowniczych protestów.

Na pierwszy rzut oka sprawa jakich wiele na całym świecie, zła korporacja nie chce dopuścić do powstania związków i pozbywa się aktywistów ze swoich szeregów. Jednak po wczytaniu się głębiej już tak czarno-biało nie jest, a wręcz można powiedzieć, że zwolnieni pracownicy nie zgrzeszyli ani zdrowym rozsądkiem ani odpowiedzialnością.

Bunt przeciw... konsultacjom

Laurence Berland i Kathryn Spiers nie zostali zwolnieni, ponieważ chcieli założyć Ogólnoamerykański Związek Zawodowy Pracowników Google, ale dla tego, że wykorzystali wewnętrzne systemy komunikacyjne, w tym systemy bezpieczeństwa oraz kalendarze innych pracowników firm, do organizacji protestów przeciw współpracy Google z firmą IRI Consultants.

IRI Consultants jest firmą doradczą, która pomaga zarządom firm w takim ułożeniu stosunków pracowniczych, żeby nie dopuścić do zwiększenia roli związków zawodowych, które dodajmy, podobnie jak i korporacje, mają swoją dobrą, jak i patologiczną stronę.

Wygląda na to, że zwolnieni pracownicy wraz ze wspierającą ich organizacją National Labor Relations Board uznali, że nadzór nad wewnętrznymi systemami firmy jest formą ich inwigilacji. Cóż, moim zdaniem sprawa nie wystawia dobrego świadectwa zwolnionym, którzy zamiast umówić się na swoją akcję prywatnymi kanałami, wykorzystali infrastrukturę firmy (np. Spiers stworzyła algorytm wyświetlający pop-upa każdemu pracownikowi Google, który odwiedzał stronę IRI), łamiąc procedury bezpieczeństwa, których zobowiązali się przestrzegać.

Na tym stanowisku stoi też Google, które ustami rzecznika wyraźnie wskazało, co było podstawą do zwolnienia tych osób. „Jesteśmy dumni z naszej kultury i jesteśmy zobowiązani do jej obrony przed próbami jej umyślnego podważania - w tym przez naruszanie zasad bezpieczeństwa i wykorzystanie systemów wewnętrznych.”

Poglądy a firma

Ta sprawa dotyka jeszcze jednej kwestii, z którą coraz częściej spotykamy się także w Polsce, czyli konfliktu poglądów indywidualnych ze stanowiskiem pracodawcy. Działa to w obie strony, są firmy, które otwarcie deklarują jakąś grupę poglądów i czasem pozbywają się pracowników wyznających przeciwne wartości, a czasem to pracownicy próbują wciągnąć unikającą takich ruchów markę w jakieś oddolnie organizowane akcje.

Największym problem jest chyba jednak to, że większość tak firm, jak i pracowników angażujących się społeczno-politycznie robi to w sposób, który trudno nazwać inaczej niż hipokryzją. Doskonale widać to na przykładzie Google, które kreując swój bardzo liberalny (w amerykańskim znaczeniu) wizerunek, weszło we współpracę z Departamentem Obrony w ramach projektu Maven, w którym Google odpowiada za zaprojektowanie algorytmów sztucznej inteligencji dla ofensywnych dronów bojowych. To wywołało oczywiście furię sporej części pracowników, dotychczas identyfikujących się z firmą i było jednym z tych wydarzeń, które zakończyły etap lukrowanego wizerunku Google jako pracodawcy. Podobne akcje odbywało się także w innych korporacjach...

Z drugiej strony mamy czas social mediów, gdzie wizerunek, jaki kreujemy w sieci, mając jednocześnie wpisane miejsce pracy obok zdjęcia, rzutuje na wizerunek firmy, a ludzie próbują coraz częściej wywierać na firmy presję usuwania osób o poglądach, z którymi się nie zgadzają. Kiedyś utrzymanie zasady „Co w pracy to w pracy, co prywatnie to prywatne” było znacznie prostsze...

Wydaje się, że w najbliższym czasie będzie szybko rosła liczba konfliktów tego typu, choćby ze względu na to, że społeczeństwa coraz bardziej się polaryzują. To, co kiedyś było okazją do pójścia po pracy na piwo i żywiołowego przedyskutowania, dziś potrafi skłócić współpracowników, przyjaciół, a nawet rodziny. Ludzie pracujący w jednym biurze ostentacyjnie wywalający się ze znajomych w socialach to coraz częstszy widok. Dokąd nas to zaprowadzi? Nie wiem, ale mam wrażenie, że twórcy serialu „Czarne lustro” będą mieli kiedyś status Nostradamusa...

Źródła: [1], [2], [3]

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu