Jest chłodne, listopadowe popołudnie. Słońce przebija się zza rozsianych po niebie obłoków, co jest rzadkością o tej porze roku w deszczowych zwykle H...
Jest chłodne, listopadowe popołudnie. Słońce przebija się zza rozsianych po niebie obłoków, co jest rzadkością o tej porze roku w deszczowych zwykle Helsinkach. Przechadzam się ulicami stolicy Finlandii i czuję jakbym przeniósł się do świata GTA, a ktoś bez uprzedzenia „wyłączył” mi beztroskich przechodniów… Gdzie się podziali Ci wszyscy ludzie? Odpowiedź jest prosta – zakładają start-upy!
Finlandia jest krajem diametralnie różnym od Polski. Pogoda nie nastraja tu optymistycznie do życia, a mimo, to kraje skandynawskie zawsze znajdują się w czołówkach rankingów na najszczęśliwszych ludzi pod Słońcem – mimo, że tego Słońca nie ma tu zbyt dużo…
Podobno Finowie są też nieśmiali, do tego stopnia, że z wynalezieniem smsa wiąże się historia jakoby te krótkie wiadomości powstały właśnie, aby chłopaki mogli przełamać pierwsze lody w kontaktach z dziewczynami jeszcze przed spotkaniem twarzą w twarz, które w przeciwnym razie mogło się zakończyć oblaniem się kompromitującym rumieńcem.
To jednak tylko legenda, co potwierdził zapytany kierowca taksówki, odwożący mnie do hotelu. Sam zresztą rozpoczął rozmowę i od razu skierował ją na tematy technologiczne. Nie zdziwiłem się temu w ogóle. W końcu w kraju, który utożsamiał się kiedyś z gigantem technologicznym, każdy musi mieć w sercu choć cząsteczkę krzemowego sentymentu.
Znad oczu wpatrzonych w tablet (w czasie jazdy) zapytał co sprowadziło mnie na mroźną północ Europy. Odpowiedziałem, że na zaproszenie F-Secure, będę gościł na największej fińskiej konferencji start-upowej Slush. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że choć temperatura poza klimatyzowanym wnętrzem taksówki sugeruje owinięcie się w koc termiczny, to metafizyczny klimat jest nieustannie podgrzewany przez gorące pomysły młodych Finów, rządnych zaistnienia w technologicznym świecie.
Miejsce
Aby tworzyć niesamowite, nowatorskie rzeczy trzeba mieć najpierw środowisko, w którym pomysły trafiają na urodzajną glebę, a potem są podlewane radami doświadczonych specjalistów. Miejsce, gdzie mieszają się wszystkie te czynniki jest Cable Factory, na przedmieściach Helsinek. Budynek, swoją nazwę zawdzięcza, jak nietrudno się domyśleć, ogromnej linii produkcyjnej wszelkiej maści kabli i przewodów, która funkcjonowała tam jeszcze do 1991 roku.
Potem Fabrykę Kabli przekształcono zgodnie z panującymi obecnie trendami w urbanistyce miejskiej w nowoczesne centrum kulturalno-wystawowe, które rocznie gości, ok. 200 tys. ludzi. Fabryka świetnie sprawdziła się zwłaszcza przy okazji Slusha, tworząc nieco ascetyczny, ale jednocześnie inspirujący klimat rodzącego się pomysłu, który jeszcze nie przynosi zysków, ale w przyszłości może rozbić fundamenty utrzymujące technologiczny świat.
Slush
Co to w ogóle znaczy? Jakoże angielski jest w Finlandii niemalże językiem urzędowym (każdy zna przynajmniej podstawy), to i ta nazwa pochodzi z języka Szekspira, a jak mi wyjaśnili organizatorzy:
Oznacza typową jesienną pluchę, jaka otrzymuje się u nas praktycznie od września. W naszym slangu mówimy też tak o „brudnym pomyśle”, który można oszlifować jak diament. A poza tym „Slush” brzmi epicko!
To już piąta edycja tej imprezy, która narodziła się zupełne spontanicznie. Ot, kilku zapaleńców chciało się wspólnie spotkać w strefie darmowego WiFi i pogadać o własnych pomysłach. Przez te lata impreza urosła do rangi najważniejszego technologicznie wydarzenia w Finlandii, ściągając nie tylko telewizję i prasę, ale też premiera, który na scenie pojawił się w… bluzie z kapturem. Mówił o tym, że mimo klęski Nokii:
Finlandia nowoczesnymi technologiami stoi
Ale skąd w ogóle w tym kraju wzięło się takie zamiłowanie do tego typu biznesów? Odpowiedź przyszła w czasie lunchu. Po odebraniu swojej porcji postanowiłem usadowić się przy najbliższym stoliku, który zajmował wpatrzony w ekran smartfona mężczyzna. Zaczęło się od typowego small talk, w czasie którego dowiedziałem się, że Timo pracuje dla fińskiego rządu, a na Slushu wyszukuje pomysły idealne do zainwestowania publicznych pieniędzy (sektor rzędowy wykłada grube pieniądze na obiecujące innowacje).
Nie mamy wielu zasobów naturalnych, jak nasi sąsiedzi, Norwegia czy Rosja, więc nie możemy szukać swojej drogi w przemyśle. Chyba, ze jest to przemysł high-tech, gdzie największe znaczenie odgrywają utalentowane zasoby ludzie. A tych mamy pod dostatkiem.
System edukacji w Finlandii oceniany jest jako jeden z najlepszych w Europie. Do szkół idą tam dopiero siedmiolatki, które od samego początku są uczone, że jeśli chcesz coś osiągnąć to musisz myśleć globalnie. 5,4 mln krajowego rynku to zbyt mało, aby stworzyć konkurencyjny globalnie produkt, który miałby jeszcze przynieść zyski.
Dlatego wszystkie fińskie start-upy nastawione są ekspansje globalną. Taki tez przykład dała im Nokia, która za najlepszych lat odpowiadała za 1/3 eksportu.
"Nie płaczemy po Nokii"
O tego giganta, będącego już teraz własnością Microsoftu, pytałem wielu ludzi. Spodziewałem się, że z ich odpowiedzi przebijał będzie smutek związany z utratą narodowego symbolu. Rzeczywistość zaskoczyła mnie po raz kolejny.
Była Nokia – było dobrze. Nie ma Nokii – trzeba żyć dalej i pracować, aby jej miejsce zajęły inne firmy.
Taka myśl przebijała z większości odpowiedzi. Nie było rwania włosów z głowy, ani użalania się. Nokia stworzyła kawał pięknej historii, ale to już przeszłość, a Finowie w odróżnieniu np. od Polaków żyją tylko tym, co przyniesie jutro.
Uważam, że po części jest to spowodowane tym, ze degrengolada Nokii tak naprawdę rozciągała się przez kilka lat. Kiedy, na początku uważano jeszcze, że iPhone to tylko chwilowa fanaberia, a potem próbowano gonić uciekające udziały rynkowe (abstrahuję tu zupełnie od obecnej, coraz lepszej kondycji firmy, pod auspicjami Microsoftu).
Nokia dała ogromnego kopa fińskiej myśli technologicznej, kształcąc tysiące inżynierów i programistów. Procentuje to do dziś. Kiedy we wrześniu 2010 roku jej CEO stał się Stephen Elop i zarządził drastyczną restrukturyzację, wielu z nich zwyczajnie wylądowała na bruku. Mieli dwa wyjścia, albo zostają tu gdzie są, albo podniosą rękawicę i ruszają do boju z realizacją pomysłów na własną rękę.
Ten właśnie rok okazał się przełomowy dla dwóch fińskich firm, które obecnie rozwijają się zawrotnym tempie – Rovio i Supercell. Pierwsza, po wypuszczeniu w grudniu 2009 roku Angry Birds, wypłynęła na wody Wszechoceanu na fali ogromnej popularności iPhone’a, a druga została właśnie wtedy założona, a obecne jest warta ponad $3 mld.
Nokia dała przykład
Nokia była dla nas zbyt duża. Jesteśmy małym krajem i w pewnym momencie okazało się jak bardzo nasz wspólny los zależy od kondycji jednej firmy. To było bardzo niebezpieczne. Teraz jest lepiej, bo działamy bardziej zdywersyfikowanie.
Nokia pokazała jaka moc drzemie w Finach, ale jednocześnie jej powolny upadek uwolnił ogromny potencjał, który nie bał się stawić czoła zagranicznym rywalom. Jeśli jeszcze mało Wam przykładów, to spójrzcie tylko, co na smartfonowym rynku wyprawia Jolla. Premiera ich telefonów już tuż, tuż, a pokazują one to, co w Finach tak podziwiam – zupełnie nieszablonowe myślenie, w którym kreatywność miesza się z ciężką pracą i uporem w dążeniu do celu.
Żeby nie było jednak, że Finlandia to taki raj na Ziemi (choć nie tak dużo im brakuje ;) ), to i w tej beczce miodu znalazła się łyżka dziegciu. Finowie dość mocno ucierpieli w wyniku światowego kryzysu finansowego – w najgorszym okresie ich gospodarka skurczyła się aż o 7 %. Dotknęło to zwłaszcza przemysł drzewny będący jedną z wizytówek ojczyzny Świętego Mikołaja. I tu najlepiej oddam głos Timo:
Wielu ludzi straciło pracę związaną z produkcją drewna. A zatrudnionych tam było kilkaset tysięcy osób, które często nie mają kwalifikacji do podjęcia innej pracy. Mówi się, że sam high-tech pociągnie naszą gospodarkę, ale jestem pełen obaw, bo jak na razie to tylko kilka tysięcy osób w ryzykownym biznesie i niepewnych czasach.
Zdjęcia pochodzą z profilu Slush na Facebooku
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu