Amazon

"Kindlephone" nadchodzi, ale nie taki jaki bym sobie życzył

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

Reklama

Coraz większej liczbie osób każdego dnia towarzyszą dwa smartfony. Czasem sytuacja ta podyktowana jest ich codziennymi obowiązkami, czasem zaś jest to...

Coraz większej liczbie osób każdego dnia towarzyszą dwa smartfony. Czasem sytuacja ta podyktowana jest ich codziennymi obowiązkami, czasem zaś jest to ich osobista decyzja. Niezależnie od pobudek liczba takich użytkowników rośnie, co jest zauważalne w naszym otoczeniu. W moich kieszeniach również goszczą dwa takie urządzenia i choć odróżnia je producent, system operacyjny i inne detale techniczne, to z chęcią wymieniłbym jeden z nich na tak zwany „Kindlephone” od Amazonu. Dlaczego?

Reklama

Niezwykle cenię sobie wszechstronność urządzenia jakim jest smartfon. W przeciągu chwili, za sprawą odpowiedniej aplikacji, może stać się konsolą do gier, solidnym aparatem czy kamerą, fitness-trackerem, urządzeniem nawigacyjnym i tak dalej. W wielu sytuacjach taka wszechstronność odbywa się jednak kosztem, z którym musimy się po prostu pogodzić. Przede wszystkim chodzi tu o czas pracy na baterii, który co prawda można nieco wydłużyć stosując przeróżne „zabiegi”, lecz nadal pozostaje jedną z najpoważniejszych wad „mądrego telefonu”. W pierwszej kolejności odpowiedzialna jest za to łączność z siecią 3G czy LTE i ciągła wymiana danych. Dopiero, gdy zdecydujemy się na dezaktywację tej funkcji zorientujemy się jak bardzo jest ona energochłonna. Drugą pozycją na tej liście jest ekran, który w ciągu dnia „pracuje” przez wiele godzin, a jego podświetlenie w jasnym otoczeniu „zabija” baterię.

Po zakupie czytnika Kindle przypomniały mi się czasy, gdy telefon komórkowy „unieruchamialiśmy” na dłuższą chwilę podłączając do gniazdka jedynie co kilka dni. W przypadku Kindle’a Paperwhite sytuacja jest jeszcze bardziej komfortowa, bo tak naprawdę nie musze martwić się o zapas energii częściej niż raz w miesiącu. A przecież mowa tu o modelu, który dysponuje już specjalnym podświetleniem (a właściwie oświetleniem) ekranu. To samo rozwiązanie można by przenieść do smartfona. Dotykowy ekran e-ink dostępny jest już w kilku modelach smartfonów. Te z miejsca nie stały się jednak hitami, czego co po niektórzy być może się spodziewali. I nic w tym dziwnego – są to urządzenia, o których istnieniu wiedzą nieliczni i najczęściej są to osoby „z branży”, które po prostu śledzą nowinki okołotechnologiczne. Zostało to już jednak osiągnięte i jest na wyciągnięcie ręki, jeżeli faktycznie bylibyśmy tym zainteresowani.

E-ink, e-ink i jeszcze raz e-ink


Oprócz dłuższego czasu pracy na baterii, e-ink oferuje nam również nieporównywalnie większy komfort podczas dłuższego wpatrywania się w ekran i jest to niezwykle istotne, gdy czytamy naprawdę sporo. Smartfon towarzyszy nam już niemal wszędzie, dlatego sięgnięcie po niego w wolnej chwili to odruch, którego wiele osób już nie kontroluje. Szybkie zerknięcie na otrzymane powiadomienia to pierwsza wykonana czynność, zaś w dalszej kolejności może być nawet mowa o zapoznaniu się z jakimś artykułem, który właśnie został opublikowany. Dzięki takim aplikacjom jak Pocket, Instapaper czy Kindle możliwe jest błyskawiczne powrócenie do artykułów, które zapisaliśmy do przeczytania później czy książek, których nie wzięliśmy ze sobą. Faktycznie wielkość ekranu wielu smartfonów/phabletów pozwala na jeszcze wygodniejsze czytanie, lecz nadal nie potrafię przekonać się do właśnie takiego sposobu konsumowania treści. Znacznie dłuższe teksty (o książkach nie wspominając) wysyłam po prostu na Kindle’a.

Należy jednak pamiętać o zabraniu go ze sobą i jest to przecież kolejny gadżet, który musimy zmieścić w torbie czy większej kieszeni kurtki, spodni. Gdyby dostępne było urządzenie, które połączy w sobie cechy świetnego czytnika oraz smartfona, to byłbym jednym z pierwszych, którzy ustawilby się po niego w kolejce. Spełnione muszą być jednak również inne warunki.

Jak wspominałem na pewnych rynkach tego typu urządzenia są już dostępne, jednak nie są to produkty, na których widniałyby logo jednego z „gigantów”. Nie jest to warunek niezbędny do odniesienia sukcesu przez produkt, proszę mnie źle nie zrozumieć, lecz gdyby to właśnie Amazon postanowił takie urządzenie wprowadzić na rynek to kwestie dostępności aktualizacji, wsparcia technicznego czy kontaktu z firmą za niego odpowiedzialną nie byłyby aż tak dużymi niewiadomymi. Nie wymagam, by cena „Kindlephone’a” była ceną na niskim poziomie – jestem skłonny wyłożyć na niego kwotę podobną do tej, którą zapłacić musimy za smartfon ze średnio-wysokiej półki. W takiej sytuacji byłbym pewien, że kupuję produkt od firmy, która nie zniknie z powierzchni ziemi lada moment, a wraz z nią jakiekolwiek szanse na otrzymanie pomocy, aktualizacji, wymiany czy naprawy sprzętu na gwarancji itp.

Nie tylko Amazon

Amazon dysponuje także „siłą przebicia” jak mało która marka międzynarodowa z branży IT. Ekosystem zbudowany wokół (e)książek robi ogromne wrażenie, a kolejne generacje czytników oraz tabletów tylko potwierdzają ogromne zaangażowanie ze strony sklepu w kategorii hardware. Co prawda w ostatnim okresie doczekaliśmy się jedynie delikatnego odświeżenia Kindle Paperwhite ale jestem pewien, że Jeff Bezos już czuwa nad pracami, których efekt okaże się następcą Paperwhite’a. Marka Kindle jest dla wielu synonimem e-czytnika, jak iPad dla tabletu, a to również istotny aspekt takiego przedsięwzięcia i naprawdę wart wykorzystania.

Reklama


„Kindlephone” ma być po prostu Kindlem (o mniejszych rozmiarach niż Classic czy Paperwhite) z funkcją telefonu. Wiele wskazuje na to, że produkt Amazonu będzie jednakże różnił się niesamowicie od moich życzeń, lecz być może kiedyś się go doczekam.

Reklama

Zdjęcia: 1,2.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama