Karta Cinema City Unlimited to nic innego, jak abonament do kina. Klient płaci ponad 40 złotych miesięcznie (w Warszawie jest drożej) i ma nieograniczony dostęp do oferty Cinema City. Za część seansów trzeba dopłacić, ale nie są to porażające sumy. No i nie ogląda się wszystkiego w 3D czy w IMAX. Do tej pory dopłacałem raz. A filmów, jak już wspomniałem, obejrzałem w tym czasie 20. Wspomniane cztery dyszki nie są sumą nie do przeskoczenia dla większości z nas, lecz istnieje pewien haczyk: umowę podpisuje się na rok. W efekcie za 12-miesięczny abonament płaci się około 500 złotych.
Nie prowadziłem spisu obejrzanych do tej pory filmów, policzyłem to wczoraj przy okazji rozmowy na temat opłacalności rozwiązania, jego zalet i wad. Akurat okazało się, że przyjmując standardową cenę biletu w CC, wyszło 500 złotych. Wyszłoby, gdybym przy każdej wizycie płacił za bilet. Tym samym, po kilku tygodniach od zakupu, mogę napisać, że wyszedłem na zero: wszystko co obejrzę od tego momentu będzie już „darmowe”. Ciekawa perspektywa. A jeszcze krótko przed zakupem zastanawiałem się, czy to się opłaci.
Komuś może się wydawać, ze 20 filmów w ciągu niecałych dwóch miesięcy to naprawdę dużo, ale zapewniam, że po rozbiciu nie wygląda to tak szokująco. Zwłaszcza, że pięć z nich obejrzałem jednego dnia. Wtedy przekonałem się, że maratony to kiepskie rozwiązanie i potem serwowałem sobie po 2 tytuły w tygodniu. Czasem w pakiecie, czasem rozbite. Podejrzewam, że każdy może poświęcić w tygodniu jeden wieczór, południe czy popołudnie, by zobaczyć dwa filmy. Zwłaszcza, że część seansów odbywa się dość późno i nie koliduje to już z obowiązkami dnia codziennego. Tak przynajmniej jest w moim przypadku – wiem, że u Was może to wyglądać zupełnie inaczej.
Czy zmuszałem się do chodzenia do kina, żeby zobaczyć jak najwięcej filmów i jak najszybciej odzyskać kasę? Nie, to zadziałało trochę inaczej: skoro już zapłaciłem i mogę pójść, to pójdę. Bez patrzenia na cenę biletu i stwierdzania, że trochę szkoda pieniędzy, że mam ważniejsze wydatki na głowie, że film może rozczarować i będę żałował tych dwudziestu kilku złotych. Przestałem patrzeć na kino z punktu widzenia czysto ekonomicznego, teraz kieruję się prostym pytaniem: czy chcę to zobaczyć? Czy poświęcić 2 godziny akurat na ten film?
Na wspomnianych 20 seansów trafiło się kilka gniotów, to trzeba otwarcie napisać. Ale całkiem prawdopodobne, że i tak bym się na nie wybrał, zapłacił za bilet. Jednocześnie trafiłem na kilka filmów, które bym pominął, a które okazały się świetne, a przynajmniej dobre. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, multipleksy nie serwują jedynie blockbusterów i komedii romantycznych. Jasne, te dominują, ale obok znajdziemy kino niszowe, typowo studyjne. Za sprawą karty śledzę teraz dość uważnie, co wchodzi do kin. Cytując klasyka: mam oko i ucho na pulsie spraw. Czasem zaczynam też szperać w informacjach na temat obrazu, bo wiem, że z ocenami na Filmwebie różnie bywa i jest to źródło informacji niepozbawione poważnych wad. A skoro już o wadach mowa.
Karta Cinema City Unlimited zdecydowanie nie jest dla osób, które reagują alergicznie na świat multipleksów. Przed seansem są serwowane reklamy, ale te można oczywiście ominąć przychodząc 10-15 minut po wyznaczonej godzinie. Niestety, w podobny sposób nie rozwiążemy innych problemów, np. baru. Nie jest tak, że zgrywam jakiegoś wielkiego przeciwnika pudełka z kukurydzą – wszystko jest dla ludzi. Jednak nie mogę zaakceptować tego, gdy ktoś je bardzo głośno i rzuca ziarnami dookoła. nie wiem, jak można jeść popcorn oglądając scenę, w której ludzie są pakowani do bydlęcych wagonów i wywożeni do obozów koncentracyjnych. Wywołuje u mnie drgawki sytuacja, gdy sąsiad wylizuje plastikowe opakowanie z naczosami.
Czynnik ludzki to niestety najsłabsza część tej oferty. I nie zgodzę się z opinią, że trzeba lepiej dobierać godziny seansów, wybierać te, gdy ludzi będzie mniej. Bo na 8 osób i tak mogą się trafić dwie czy nawet cztery, które będą rozmawiać, korzystać z telefonu, glośno jeść, wybuchać salwami śmiechu w najmniej spodziewanym momencie (biada Wam, jeśli tak robicie i znajdziemy się w jednej sali). Do tego nie da się przyzwyczaić. Przynajmniej mnie się nie udało, a staram się od lat. Pozostaje zacisnąć zęby albo zabawić się w szeryfa…
Karta okazała się naprawdę dobrym pomysłem – gdybym miał podejmować decyzję zakupową jeszcze raz, nie zastanawiałbym się długo. Teraz zastanawiam się, jaki wynik zdołam wykręcić w ciągu roku…
Więcej z kategorii Felietony:
- Subskrypcje w XXI wieku, które działają jak w średniowieczu. Chcesz anulować? Dzwoń!
- Klienci mBanku to osoby o stalowych nerwach
- Bezdotykowe ładowanie indukcyjne - rewolucja na którą czekam
- Dzień klęski urodzaju, czyli najważniejsza premiera Disney+ w tym roku
- Najbardziej irytujące zakupy? Aukcje, których może nikt nigdy nie wygrać