Technologie

Chińczyk płakał, jak sprzedawał. Kupisz Jumbo Jeta od komornika?

Piotr Koźmin
Chińczyk płakał, jak sprzedawał. Kupisz Jumbo Jeta od komornika?
Reklama

Jeżeli jesteś miłośnikiem lotnictwa, zwłaszcza tego w klasycznym wydaniu, powinna Cię zainteresować właśnie ta oferta. Mając w kieszeni co najmniej 123 mln juanów, czyli ok. 20 mln dolarów, można przystąpić do licytacji Jumbo Jeta, samolotu, który przez prawie pół wieku królował w przestworzach. Oferta wydaje się dość okazyjna, jako że nowy egzemplarz tej maszyny, nazywanej “Queen of the Skies”, uszczupliłby nasz portfel o kwotę nawet dwudziestokrotnie wyższą.

Pisaliśmy już niejednokrotnie na łamach Antyweba o tym, że era Boeinga 747, Jumbo Jeta, obecnie drugiego największego pasażerskiego samolotu świata (po Airbusie A380) wydaje się nieuchronnie dobiegać końca. Z jednej strony to pochodna ogólnego trendu dążącego do zastępowania ultradużych maszyn czterosilnikowych przez nieco tylko mniejsze, za to dwusilnikowe. Ekonomia, wyznaczana głównie przez mniejsze zużycie paliwa, przemawia bowiem zdecydowanie na korzyść twinjetów. Z drugiej strony europejski konkurent, Airbus, ze swoim gigantycznym A380, też dał się Boeingowi mocno we znaki, chociaż po zaciętym pojedynku sam krwawi i redukuje tempo produkcji. Jednak ten schyłkowy okres Jumbo obfituje w wydarzenia, którym powinniśmy przyjrzeć się ze szczególną uwagą. Bo schyłku może wcale nie będzie.

Reklama

Okazja u skośnookiego komornika

Kilka dni temu chińskie media doniosły, że w serwisie aukcyjnym Taobao, będącym własnością Alibaby, chińskiego potentata w handlu elektronicznym, pojawi się oferta sprzedaży trzech Boeingów 747-400F, czyli przeznaczonych do przewozu towarów (cargo). To spuścizna po przewoźniku Jade Cargo International, który cztery lata temu zbankrutował. Platforma Taobao jest powszechnie używana przez chińskie sądy, a sama sprzedaż będzie miała formę aukcji komorniczej. Kto chce spróbować sił w tej transakcji, musi być przygotowany do wysupłania wadium w wysokości 7 mln juanów.

Trump będzie miał Air Force One po … Rosjanach

W związku z lipcową wizytą prezydenta Trumpa w Polsce opublikowaliśmy na Antywebie serię artykułów [1, 2, 3] poświęconych statkom powietrznym, które są do dyspozycji POTUS-a (President of The United States). Dwa zmodyfikowane kosztem setek milionów dolarów Boeingi 747 serii 200 używane przez przywódców amerykańskich pozostają w służbie od początku lat 90-tych, zatem osiągnęły już wiek, w którym konieczność sukcesji stała się oczywista i pilna.

W procesie wymiany maszyn na nowe nastąpił jednak niespodziewany zwrot akcji. Już po wygranych wyborach, a jeszcze przed objęciem urzędu prezydenta Trump oświadczył, w typowy dla siebie sposób - na Twitterze, że gotów jest anulować zamówienie, bo wynoszące ponad 4 miliardy dolarów koszty wymknęły się spod kontroli. W Boeingu powiało grozą.

Był impas, ale udało się - Trump wyznający zasadę, że wszędzie należy zrobić “deal”, dopiął swego. Cena za dwie nowe maszyny przeznaczone na Air Force One skurczyła się prawie siedmiokrotnie, do 600 mln dolarów. Dlaczego? Ponieważ administracja amerykańska zdecydowała się na maszyny po rosyjskim przewoźniku Transaero, który nie zdążył ich odebrać od producenta, bowiem wcześniej zbankrutował. Obecna kwota kontraktu z Boeingiem dotyczy adaptacji seryjnego modelu 747-8 Intercontinental na wersję specjalną, swoisty latający “Biały Dom”, tyleż komfortowy, co bezpieczny i umożliwiający rządzeniem krajem (i de facto światem) z powietrza. Więcej o specjalnym wyposażeniu i właściwościach Air Force One, w tym odporności na promieniowe i impuls elektromagnetyczny, możliwości przeprowadzania zabiegów medycznych na jego pokładzie, tankowaniu w powietrzu itd. mogliście poczytać w czerwcowym artykule opublikowanym tuż przed wizytą prezydenta Trumpa w Polsce.

Jak wygląda obecnie Air Force One zbudowany na bazie modelu 747 serii 200 i jak będzie się prezentował w oparciu o nową serię -8 można porównać na zamieszczonych poniżej zdjęciach. Co od razu zwraca uwagę, to nowe skrzydła, pięknie wyprofilowane ku górze jak w Dreamlinerach oraz nowoczesne silniki w osłonach z charakterystycznym ząbkowaniem od strony wylotowej. I oczywiście mieszczący górny pokład kultowy “garb”, który w stosunku do serii 200 został znacznie wydłużony.

Pożegnania z sentymentem lub bez

W ostatnich miesiącach wiele linii rozstało się z Jumbo Jetami. Jedne bezceremonialnie, inne z gracją. Izraelskie El Al, których Boeingi 747 bywają okazjonalnie na Okęciu, sukcesywnie wymieniają Jumbo Jety oraz Boeingi 767 na Dreamlinery (B787), które mają docelowo obsługiwać całą siatkę połączeń długodystansowych tego przewoźnika.

Zupełnie inne podejście do rozstań zaprezentowała amerykańska linia United Airlines, która jako jeden z pierwszych klientów Boeinga wysłała Jumbo Jety w przestworza na początku lat 70-tych ubiegłego wieku. Ostatni lot, na który bilety zostały wyprzedane w dwie godziny, odbędzie się z wielką pompą. Ta sama trasa, co kilkadziesiąt lat temu - z San Francisco na Hawaje. Załoga w tych samych mundurach, a menu zainspirowane posiłkami z tamtego okresu. Na górny pokład nie sprzedano biletów, aby każdy pasażer mógł go odwiedzić, wczuwając się w klimat prestiżu podróżowania w ekskluzywnych warunkach.

Reklama

Czy Turcy przybędą z odsieczą?

W lipcu Boeing dostarczył ostatnie zamówione pasażerskie Jumbo Jety do Korean Airlines, o czym pisaliśmy niedawno, w bardzo minorowym zresztą nastroju. Boeing nie miał już w portfelu żadnych nowych zamówień na Jumbo Jety w komercyjnej wersji pasażerskiej i dalszy los programu produkcji tej maszyny w tej wersji wydawał się przesądzony. Oczywiście amerykański producent realizuje jeszcze spore zamówienie na wersję cargo, którego odbiorcą jest globalna firma przewozowa UPS. Nie dalej jak we wtorek dostarczył też nowego Jumbo w wersji towarowej dla Katarczyków. Ale żaden nowy pasażerski “Garbaty” miał się już nie pojawić. Jednego z tych ostatnich Koreańczyków w wersji 747-8i udało mi się złapać w obiektyw kilka dni temu na londyńskim Heathrow.

Jutrzenka nadziei zaświtała na wschodzie. To właśnie ta część świata decyduje obecnie o dynamice popytu na nowe samoloty - wskażmy tu choćby na linie znad Zatoki Perskiej, tworzące tzw. “The Big Gulf Three Airlines”. Przewoźnicy ci (Emirates, Qatar, Etihad) cieszą się znakomitą renomą pośród pasażerów. Ale nie tylko Arabowie wypełniają portfele zamówień producentów samolotów, bowiem także linie dalekowschodnie rozwijają się bardzo prężnie. Tym razem w sukurs Boeingowi może przyjść jednak przewoźnik ze znacznie bliższego nam wschodu.

Reklama

Turkish Airlines zamierza negocjować z Boeingiem zakup kilku nowych Jumbo Jetów, ponieważ chce przekonstruować swoją siatkę połączeń w ten sposób, aby do danego portu lotniczego latać rzadziej. Zamiast obecnych trzech kursów dziennie Turkish chce zaoferować pasażerom dwa, a zamiast dwóch - odpowiednio jeden. Samoloty dla tureckiej linii mają otrzymać specjalny układ siedzeń mieszczący 410 pasażerów w 3 klasach, a łączna wartość zamówienia ma opiewać na ok. 3 mld dolarów. O ile dojdzie do skutku, można mieć nadzieję, że program produkcji komercyjnego pasażerskiego Jumbo Jeta nie zostanie rychło zamknięty.

Do tureckich deklaracji należy podchodzić wszakże z dystansem, jako że w tle rozgrywa się wielka polityka. Dyktatorskie zapędy prezydenta Erdogana sprawiły, że ma on nienajlepszy wizerunek w Europie i w USA. A jak inaczej zjednać sobie polityczną sympatię, jak nie przez portfel - pamiętajmy, że przemysł lotniczy to wielomiliardowe zamówienia, zręczni lobbyści i setki tysięcy miejsc pracy, czytaj wyborców. Gdy Erdoganowi zależało na przyjęciu Turcji do Unii Europejskiej, Turcy chętnie inicjowali rozmowy z Airbusem o flagowym A380, gdy z kolei chciał zapunktować za oceanem, jego faworytem stawał się amerykański Boeing. Zabiegi te okazały się na tyle skuteczne, że Donald Trump zaczął go nazywać swoim “przyjacielem”. Tak to koniunkturalna miłość polityków do samolotów potrafi ocieplać relacje.

Pozostaje trzymać kciuki za Turków, chociaż sytuacja finansowa ich narodowego przewoźnika w ubiegłym roku pogorszyła się. Turkish Airlines to niemały przewoźnik, posiada bowiem flotę liczącą 338 samolotów, którymi obsługuje prawie 300 kierunków, a więc kilkakrotnie więcej niż np. dla porównania polski LOT (odpowiednio 57 maszyn na 72 kierunkach).

Wielu entuzjastów lotnictwa marzy o regularnych rejsach Jumbo Jeta do Polski. Obecnie największym samolotem wykonującym rozkładowe połączenia do naszego kraju jest Boeing 777-300ER, obsługujący w barwach Emirates trasę z Dubaju do Warszawy. Ale Emirates nie ma w swej flocie „Garbatego”. Z kolei przewoźnik cargo UPS operujący regularnie na Okęcie ma wkrótce wymienić tyleż wiekowe, co kultowe maszyny McDonnell Douglas MD-11F. To ta sama linia, dla której Boeing obecnie dostarcza towarowe Jumbo Jety. I jak tu nie mieć choćby nikłej nadziei, że jeden z nich zastąpi wysłużony frachtowiec UPS-u i zawita rozkładowo do Polski?

Zdjęcia w tekście pochodzą z archiwum autora.
Zobacz wszystkie wpisy poświęcone lotnictwu.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama