VOD

John Wick 4 - recenzja. Obawiałem się przesytu, a ja chcę jeszcze więcej!

Konrad Kozłowski
John Wick 4 - recenzja. Obawiałem się przesytu, a ja chcę jeszcze więcej!
Reklama

Gdyby ktoś powiedział mi, że “John Wick 4” będzie jeszcze lepszym filmem, niż poprzednik, nie uwierzyłbym nikomu. Przekonałem się jednak na własnej skórze podczas przedpremierowego seansu w IMAX, że 4 część “Johna Wicka” powstała w konkretnym celu i go zrealizowała.

Spoglądając na serię filmów “John Wick” z pewnego dystansu, nie sposób dostrzec strukturę, która została nakreślona trzy filmy temu. Pierwsza część mogła i zapewne miałą być pojedynczą opowieścią, która pokaże nam profesjonalnego zabójcę, który w reakcji na kolejną stratę rusza w pościg za tymi, którzy zabili mu psa i ukradli auto. To wystarczyło, by John Wick wymordował dziesiątki stojących mu na drodze zbirów, a przecież wiemy, że był to tylko początek. Od drugiego filmu świat urósł, poznaliśmy więcej zasad leżących u jego podstaw i obserwowaliśmy, jak wygląda ich egzekwowanie. Większość z nich działała na niekorzyść tytułowego bohatera, ale tym razem w “Johnie Wicku 4” ma szansę wykorzystać jeden ze starszych zapisów, by położyć kres rozlewowi krwi i ciągłym życiu w ucieczce.

Reklama

Sojusznicy, to znaczy przyjaciele Johna Wicka, pomimo niebezpieczeństwa narażenia się Radzie, wspierają go, choć płacą za to niezwykle wysoką cenę. Niektórzy później zyskują na jego działaniach, ale nie będziemy przechodzić do konkretów, by nie odbierać choćby odrobiny frajdy z poznawania tej historii. Nie ma co jednak ukrywać, że to nie fabuła sama w sobie, ale efekty wizualne nadają rytm i tempo całości. Chad Stahelski już po raz czwarty reżyseruje widowisko z Keany Reevesem jako Wick i widać, że panowie nadal znakomicie bawią się tym rzemiosłem. Aktor pomimo upływu lat stara się zaspokoić oczekiwania widzów na jak najbardziej widowiskowe pościgi, pojedynki i strzelaniny, natomiast Stahelski wręcz przeszedł samego siebie, bo efekt jego współpracy z choreografami i scenografami po prostu zwala z nóg.

Tempo i konstrukcja Johna Wicka 4 są świetnie wyważone

Wiele osób po seansie zwracało uwagę, że zanim przystąpimy do decydującej rozgrywki na terenie Paryża, film nie angażuje tak bardzo i niektóre sceny są wręcz przeciągane. Nie uważam by tak było, ponieważ pierwsza połowa filmu wyśmienicie zarysowuje okoliczności, w jakich znalazł się Wick, a czasami i bez jego udziału odwiedzamy przepiękne lokalizacje, które w oku kamery prezentują się zjawiskowo. Do udziału w filmie zaproszono stałą obsadę, ale i kilka świeżych gwiazd, w tym Billa Skarsgarda, Scotta Adkinsa, Donnnie Yena i Hiroyuki Sanadę oraz Shamiera Andersona. Takie rozbudowanie uniwersum wypadło fantastycznie, głównie dzięki egzotycznym (mniej lub bardziej) wątkom w Osace czy Berlinie. Tu nie tylko wizualnie zostaje zaspokojona ciekawość widza, ale także ta żądza akcji, ponieważ pomimo faktu, że John Wick co najwyżej utyka po tych wszystkich pojedynkach, to każda kolejna scena sprawia, że usta z zachwytu otwieramy coraz szerzej. A oprócz tego, od czasu do czasu, można się szeroko uśmiechnąć lub nawet zaśmiać, bo pomimo powagi sytuacji, nie brakuje humorystycznych wstawek, które nie drażnią, lecz faktycznie bawią. 

Twórcy filmu nie nudzili się pracując przy nowym “Johnie Wicku”, bo niemal na każdym kroku wszyscy starają się wprowadzić coś nowego. Wykorzystywane są nowe rodzaje broni, pojedynki uwzględniają coraz to bardziej wymyślne choreografie walki wręcz, a podczas jednego z pościgów sposoby wykorzystania aut i innych środków lokomocji wykraczają poza wszelkie pojęcie. Strzelaniny nakręcone są w tradycyjny dla serii sposób, ale pojawia się też wiele nowych rozwiązań, jak na przykład sekwencja w opuszczonym budynku w Paryżu. Nie zdradzę do końca, jak to wyglądało, ale nawiązanie do niektórych gier było wręcz oczywiste. To w mojej ocenie najprawdopodobniej najlepszy fragment filmu, a na pewno dający najwięcej frajdy.

Za dużo akcji w Johnie Wicku 4? Nic bardziej mylnego!

Najbardziej obawiałem się jednak, że fabuła filmu zostanie nie tylko zasłonięta, ale wręcz przygnieciona ilością akcji. Tak się nie stało i po wyjściu z sali IMAX ani przez chwilę nie pojawiła mi się w głowie myśl, że scenarzyści wykroczyli poza wytyczone przez siebie granice w poprzednich filmach. Oczywiście, że do kilku zdarzeń musiało dojść, by akcja potoczyła się tak, a nie inaczej, ale nie czuć w tym sztuczności i szycia na siłę. Niektórych może razić widowiskowość filmu, a to dlatego, że film zaczyna zbliżać się do linii, którą “Szybcy i wściekli” przekroczyli jakiś czas temu. Film nie jest samoświadomy, choć nagminnie wykorzystuje działające mechanizmy. Powtarzane przez Wicka “Yeaaaah” za każdym razem widownię, a na ekranie pojawia się ktoś jeszcze, kto korzysta ze scenariuszowej kamizelki kuloodpornej i pozostaje niezwyciężony. “John Wick 4” to cztery razy akcja. Czy to najlepsza odsłona? Zdecydowanie bardziej podobała mi się czwórka od trójki, natomiast z dwójką wygrywa rozmachem realizacji. Część pierwsza pozostaje jednak na szczycie rankingu, za wprowadzenie i klimat, który udało się wtedy wykreować, a który nadał ton pozostałym filmom.

 “John Wick 4” to natomiast najdłuższy film z serii, lecz pomimo niemalże trzech godzin seansu, w fotelu wcale nie odczuwa się aż tak długości filmu, ponieważ nie tylko nakręcono, ale i zmontowano go w należyty sposób. Nie sprawdziły się moje najgorsze obawy - wcale nie mam przesytu Johna Wicka. Wręcz przeciwnie: teraz planuję seans trzech poprzednich filmów, by później móc ponownie złapać Johna Wicka 4 jeszcze w kinach. Dziś odbywają się pokazy przedpremierowe, a od piątku regularnie gości w repertuarach kin w całej Polsce. Jeśli macie taką możliwość, wybierzcie IMAX.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama