Gry

Jeszcze tylko to jedno osiągnięcie... Czyli o tym, jak przez pół godziny wrzucałem drób do kurnika

Tomasz Popielarczyk

Jestem dziennikarzem z wykształcenia, pasji i powo...

Reklama

Kolekcjonujecie osiągnięcia? Przechodzicie gry na 100 procent, spędzając przy nich dwu - lub nawet trzykrotnie więcej czasu niż potrzeba na przejście ...

Kolekcjonujecie osiągnięcia? Przechodzicie gry na 100 procent, spędzając przy nich dwu - lub nawet trzykrotnie więcej czasu niż potrzeba na przejście kampanii/historii/wątku fabularnego? Mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, jak bardzo destrukcyjne jest to zajęcie.

Reklama

Dramatyczny moment. Przed chwilą połowa Twojego oddziału zginęła w zmasowanym ataku, a najlepszy przyjaciel okazał się zdrajcą. Na domiar złego główny czarny charakter wszedł w posiadanie ostatniego elementu broni, która może zniszczyć cały wszechświat. Co robisz? O, złote monety! Poszukam ich, bo może w okolicy jest więcej!

...

Twórcy gier uciekają się do różnych sztuczek, aby przyciągnąć nas jak najdłużej do swojej produkcji. Wciągającej kampanii towarzyszy multiplayer (obowiązkowo z mikropłatnościami - w końcu serwery się same nie utrzymają...), a wszystko to polane kilkudziesięcioma osiągnięciami, za które otrzymujemy punkty, puchary, odznaczenia, cokolwiek... Niby nic nadzwyczajnego - przecież osiągnięcia funkcjonują w grach od lat. Ja poczułem ich zgubną siłę dopiero teraz.

Mechanizm skonstruowano w sposób niesamowicie przemyślany. Liczba odblokowanych osiągnięć jest przedstawiana jako procent przejścia gry. Po ukończeniu wątku fabularnego w Halo 5 odblokowałem ich kilkadziesiąt, a mimo to licznik pokazuje zaledwie 25 proc. Czy to znaczy, że jeszcze 75 proc. gry czeka na odkrycie? Wszystko by na to wskazywało. Niestety to ułuda. No chyba, że za dodatkowe atrakcje przygotowane przez twórców przyjmiemy konieczność zrzucenia pięciu wrogów z przepaści lub wrzucenia ośmiu kur do kurnika. A właśnie to robiłem wczoraj, chcąc ukończyć wszystkie wyzwania w Rise of the Tomb Raider.

Dążenie do tych nieszczęsnych 100 proc. jest wspomagane przez szereg innych mechanizmów. Oto bowiem otrzymujemy przepiękną stronę z naszym profilem, a tam - lista wszystkich gier i stopień ich ukończenia. Gracz spogląda na te 22 proc., 37 proc. i zachodzi w głowę, że skoro już wydał te 100-200 złotych na grę, warto przejść ją w całości. A to nie koniec - gdzieś z boku widać przycisk "porównaj ze znajomym". Patrzymy zatem z zazdrością na sąsiada, który już ma 86 proc., żeby chwilę później przez trzy godziny biegać za piórkami po historycznym Paryżu.


Co nam to daje?

Kiedyś spotkałem się z opinią, że większe zainteresowanie grami komputerowymi wśród mężczyzn wynika z chęci rywalizacji. Abstrahując tutaj od multiplayera, od którego wielu graczy mimo wszystko stroni, można przyjąć, że to właśnie osiągnięcia są formą rywalizowania ze znajomymi. Forma gratyfikacji w postaci "pykającego zielonego bąbelka" czy wysuwanego z boku/z dołu panelu z ładną ikonką najwyraźniej jest dostatecznie kuszącą perspektywą, aby poświęcić długie godziny na zbieraniu nieśmiertelników. W sieci, a szczególnie na YouTube znajdziemy tysiące filmów z poradami dotyczącymi odblokowywania osiągnięć. Znalazłem człowieka, który pokazuje jak w FIFA 16 obniżyć poziom trudności w taki sposób, aby gra tego nie zauważyła i w rezultacie łatwiej odblokowywać kolejne "achievki".

Stuprocentowe przejście gry lepiej wygląda na profilu, który, jak graczowi się wydaje, odwiedzają pewnie regularnie jego znajomi. I może faktycznie coś w tym jest - taka samonapędzająca się spirala. Bo skoro Heniek przeszedł Tomb Raidera na 100 proc., to dlaczego mi miałoby się nie udać. Na Xboksie jest to szczególnie mocno eksponowane, bo na jednym z głównych ekranów jest strumień aktywności. Wyświetlane są tutaj osiągnięcia odblokowywane przez znajomych. Wcześniej rywalizacja była jeszcze bardziej podkreślana - na głównym ekranie mieliśmy ranking znajomych, którzy w ciągu ostatnich dni zdobyli najwięcej punktów za osiągnięcia. Oczywiście fajnie było być w nim na samym szczycie. Na forach Xboksa trwa obecnie burza, bo w nowej wersji interfejsu ranking zniknął.

Reklama

Zdobycie wszystkich osiągnięć to zapewne również pewna satysfakcja. Kupiliśmy grę, która tania nie była. Teraz wycisnęliśmy z niej wszystko, co tylko się dało. Wniosek - dobrze zainwestowaliśmy pieniądze. Pytanie, w którym momencie, gra przestała być rozrywką, a przekształciła w konieczność "zdobycia jeszcze 18 kart".

A producenci na tym korzystają. Dziś masz 100 proc., ale jutro wyjdzie DLC, które doda piętnaście nowych osiągnięć i zepsuje Ci ciężko wypracowany wynik. Jedyne rozwiązanie zatem to kupno DLC zdobycie brakujących punktów. Błędne koło.

Reklama


A co zabiera?

Czas - to chyba najcenniejsze, co tracimy przez "grindowanie". Zdobycie trzech gwiazdek na każdym poziomie to nie lada wyzwanie, które często wymaga wielu prób. A co gorsza musimy to zrobić na najwyższym, legendarnym poziomie. Raczej wątpliwe jednak, że przejdziemy dzięki temu do legendy. To samo osiągnięcie odblokowało na całym świecie już ponad 17 tys. "legend".

Druga kwestia to przyjemność z gry. Dotyczy to w szczególności sytuacji takich, jak ta powyżej - fabuła robi dwadzieścia trzy zwroty, ginie siedemdziesięciu siedmiu bohaterów, a my mamy w głowie ten jeden medalik, który powinien leżeć trzy kroki w lewo pod murkiem w zachodniej części mapy. Co kilka miesięcy później zapadnie nam w pamięci bardziej? Ta genialna fabuła, przy której dwóch scenarzystów popełniło sepuku czy medalik zlepiony z pikseli przez grafika w 3 minuty?

Mam też wrażenie, ze pogoń za "achievmentami" wypacza postrzeganie gier. No bo po co tak naprawdę gramy? Żeby się rozwijać? Błagam Was... Gry to przecież czysta przyjemność i rozrywka, a logiczne myślenie, wyobraźnia, zręczność, spostrzegawczość to po prostu pomniejsze profity, na jakie przy okazji możemy liczyć. W momencie, gdy rozrywką staje się dla nas wbijanie osiągnięć i tym samym wykonywanie absurdalnych, często bezsensownych czynności, warto się zastanowić, czy faktycznie to jeszcze jest zabawa czy może już jakiś wyimaginowany obowiązek.

Złoty środek

Jasne, każdy ma prawo grać w taki sposób, jaki lubi i żaden Popielarczyk nie będzie mu tu wmawiał, że zbieranie tych kurczaków jest bez sensu. Bo jak może być bez sensu coś, na co poświęciłem właśnie 30 minut? Ja się złapałem na takim podejściu w miniony weekend. Po przejściu gry, spędziłem przy niej jeszcze 3 godziny, odblokowując nowe osiągnięcia. W pewnym momencie przyszło opamiętanie i powyższa refleksja. Jeżeli skłoni ona kogoś z Was do podobnych wniosków, moja misja zakończy się sukcesem. O, chwila...

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama