Felietony

Jak wprowadzić TTIP? – rzecz o wolnościach obywatelskich

Karol Kopańko
Jak wprowadzić TTIP? – rzecz o wolnościach obywatelskich
24

Wolność w Internecie – być może już za kilka lat z rozrzewnieniem będziemy wspominali ten slogan i rozpamiętywali czasy, kiedy sieć była domeną swobody. Co i rusz słyszymy o propozycjach nałożenia na internautów kolejnych ograniczeń i próbach ich inwigilacji. Jak na razie jednak ludzie pokazują, że...

Wolność w Internecie – być może już za kilka lat z rozrzewnieniem będziemy wspominali ten slogan i rozpamiętywali czasy, kiedy sieć była domeną swobody. Co i rusz słyszymy o propozycjach nałożenia na internautów kolejnych ograniczeń i próbach ich inwigilacji. Jak na razie jednak ludzie pokazują, że w systemie, w którym żyjemy, czyli demokracji, to właśnie demos jest główną siłą decyzyjną. Co jednak stanie się gdy koalicja lobbystów na rzecz tego, czy innego restrykcyjnego prawa urośnie jeszcze bardziej w siłę, tak, że inicjatywy obywatelskie będą paliły na panewce. Niestety, historia zna już wiele wydarzeń, które doprowadziły do uchwalenia prawa, które niegdyś było nie do pomyślenia.

Zacznijmy od krótkiego wprowadzenia w tematykę. Otóż, po II wojnie światowej świat podzielił się na dwa wrogie sobie obszary.  Kapitalistyczny Zachód i znajdujący się za Żelazną Kurtyną socjalistyczny Wschód. Na czele obu obozów stały wzajemnie antagonistyczne mocarstwa: Stany Zjednoczone i Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Jak wszyscy dobrze wiemy z własnego doświadczenia lub lekcji historii, komunistyczna doktryna zakładała pozbawianie obywateli jakichkolwiek praw, w zamian za nakładanie na nich co raz to nowych obowiązków. Każdy miał myśleć tak samo, kochać przywódców narodu i cieszyć się z powszechnej wspólnej własności. Na Zachód zaczęły docierać propagandowe informacje o stworzeniu w ZSRR idealnego świata – „raju na ziemi”, gdzie każdy człowiek jest szczęśliwy. Należy przy tym jasno powiedzieć, że nie wiedziano jeszcze wtedy o pełnej skali zbrodni dokonywanych w ZSRR, niewydolności systemu nakazowo - rozdzielczego i prawdziwym obrazie życia za Żelazną Kurtyną, który to upowszechniony został dopiero po uhonorowaniu Nagrodą Nobla Aleksandra Sołżenicyna, autora „Archipelagu Gułag”.

Zachodnie mocarstwa musiały, więc działać w związku z takim obrotem sytuacji. Skoro więc Stalin i jego następcy zabierali po kolei ludziom kolejne ich przywileje i przypisywali sobie nowe prerogatywy, tworząc faktyczną dyktaturę, to kraje kapitalistyczne rozszerzały stopniowo pole wolności obywatelskich, tworząc krok po kroku państwo opiekuńcze. Wolne wybory – proszę bardzo. Wolne gazety, telewizja, a potem Internet – jak najbardziej. Jawność wszelkich działań politycznych doprowadziła do stworzenia prawdziwie demokratycznych społeczeństw, gdzie każdy obywatel mógł w jakimś (ograniczonym) stopniu decydować o polityce rządu.

Mimo, że trochę idealizuję, to jest to wymagane do pokazania dwubiegunowości świata lat powojennych. Koniec lat osiemdziesiątych i początek dziewięćdziesiątych przyniósł jednak znaczące zmiany; nie tylko na mapie politycznej, ale i w świadomości ludzi, którzy dowiedzieli się, jak kiedyś żyło się na Wschodzie. Dziś praktycznie cały świat (no, może poza Koreą Północną) można nazwać globalną wioską, w której przepływ informacji jest praktycznie niezatrzymywalnym strumieniem pędzącym światłowodami rozłożonymi po dnie Światowego Oceanu.

Krótki przykład - zamach bombowy w Bostonie. Już w kilka minut po zdetonowaniu ładunku wybuchowego, za pośrednictwem Twittera zaczęły pojawiać się pierwsze informacje o szczegółach aktu terrorystycznego. Później dołączyły tradycyjne media, które zaczęły publikować pierwsze zdjęcia i filmy ze strefy zero. Wracając jednak do wcześniejszego tematu, zarówno kraje Unii Europejskiej, jak i Stany Zjednoczone ostały się po zimnej wojnie z dziedzictwem szerokich praw obywatelskich, które zdają się bardzo mocno uwierać polityków.

Teraz, kiedy nie ma już przeciwko czemu/komu chwalić się „swobodą korzystania ze wszystkiego”, rządzący starają się ograniczać nadmiernie rozrosłą machinę wolności, czego przykładem są kolejno proponowane ustawy: SOPA, PIPA i będąca ich ukoronowaniem ACTA, a także będące ostatnio na fali CISPA i TTIP. Należy też zauważyć, że nie dotyczą one jedynie sprawy prywatności w sieci, choć z nią właśnie związane są narastające kontrowersje, ale także handlu (położenie kresu obrotowi podróbek i zalewaniu rynków tanimi wyrobami niskiej jakości „made in China”, których producenci łamią często umowy patentowe) i cyberprzestępstw. Słowem, władze międzynarodowe chcą „położyć łapę” na prawie każdym aspekcie naszego życie i nieustannie go kontrolować, co jest tym bardziej niebezpieczne, że coraz więcej czasu spędzamy w sieci.

Jednak wszystkie te próby jak na razie, na szczęście spełzają na niczym. Społeczne oburzenie póki co nie daje legislatorom szans na wprowadzenie w życie swoich propozycji. Czy jednak można sądzić, że taki stan utrzyma się długo? Chciałbym się podzielić z Wami, drodzy czytelnicy kilkoma spostrzeżeniami na ten temat.

Kiedyś nikomu nie śniło się, że takie procedury jakie obecnie stosowane są przy kontroli pasażerów na lotniskach wejdą w życie. Po prostu nie mieściło się to w głowie, że prześwietlanie naszych ciał będzie konieczne do wejścia na pokład samolotu. Tylko, że jeśli dobrze sięgam pamięcią wstecz, kiedy to prawo było wprowadzane w kilkadziesiąt dni po zamachu terrorystycznym z 11 września, to żadna z organizacji nie podnosiła larum. Każdy w Stanach bał się wtedy powtórki tego feralnego dnia i dzięki fali społecznego strachu wprowadzono tzw. Patriot Act.

Zakładał ona m.in. przetrzymywanie nie-amerykańskich obywateli  w sytuacji, kiedy zostaną oni uznani za zagrożenie dla ładu społecznego. Ustawa miała przestać obowiązywać do końca 2005 roku, jednak mimo dużej krytyki nadal znajduje się w kanonie obowiązującego prawa.

Podobną sytuację do wprowadzenia TTIP mogą wykorzystać w najbliższym czasie politycy. Już teraz wielu z nich sieje defetyzm lub wręcz panikę związaną z zagrożeniami płynącymi z Internetu. Za Oceanem coraz częściej słyszy się o tzw. „cyfrowej bombie”, która ma nadejść… „Kiedy? Nie wiadomo, ale coraz bliżej. Co może nam ona zrobić? Dokładnie nie wiadomo, ale na pewno coś złego”. Tak pokrótce można przedstawić stanowisko osób lobbujących za przyjęciem ustaw regulujących prywatność w Internecie.

Być może rzeczywiście kiedyś nadejdzie taki moment, że działania terrorystyczne z ulic megalopolis przeniosą się do Internetu i paradoksalnie będzie to świetny moment na wprowadzenie ACTA i jej pochodnych, gdyż tak jak w przypadku Patriot Act, ludzie będą bali się powtórki, z dajmy na to, ataku irańskich hakerów na cyfrową infrastrukturę komunalną.

Być może sam zamach w Bostonie, czy wcześniejsze z Madrytu i Londynu posłuży w przyszłości za argument na rzecz wprowadzenia TTIP, gdyż w oczach jej twórców prawo to pomogłoby w schwytaniu terrorystów. Brak jednak na to niezbitych dowodów i cały czas pozostajemy w świecie domysłów, a im dłużej politycy będą wlewali do umysłów wyborców mało prawdopodobne teorie o wielkim internetowym zagrożeniu, tym bardziej łatwo sterowalne masy będą skłonne oddać część swojej prywatności w zamian za ochronę  skrzynki mailowej. Należy się jednak wtedy będzie pogodzić z utratą prywatności poufnych rozmów, a potem każdej formy komunikacji. Czy chcemy żyć w takim świecie?

PS. W jednym z wcześniejszych wpisów poruszałem problem CISPA, czyli amerykańskiej propozycji ograniczenia wolności w sieci. Informowałem także, że ustawa ta przeszła przez Izbę Reprezentantów z korzystnym dla niej rezultatem, teraz jednak zza Oceanu dotarły do nas wiadomości, że Senat nie będzie w najbliższym czasie zajmował się CISPĄ. „It’s dead for now” – słychać głosy z Kapitolu. Wygląda, więc na to, że na placu boju TTIP pozostała już sama.

Foto 1, 2, 3, 4

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu