Sony nie ma szczęścia ze swoimi smartfonami. W sumie ostatnio nadrobili dzielący ich dystans, ale dalej daleko im do silnej pozycji na rynku. Mimo to Japończycy odegrają niezwykle znaczącą rolę przy kolejnych aparatach w iPhone'ach czy Huaweiach P.
Szkoła Samsunga
Nie jest wielką tajemnicą, że Sony zajmuje się sprzedawaniem matryc do aparatów fotograficznych, której pojawiają się także w telefonach. Zresztą na tym polu radzą sobie wyśmienicie. Ich sensory znajdziemy w smartfonach czy tabletach z różnych kategorii cenowych i pod wieloma względami wydają się być niezagrożeni przez działania konkurencyjnych OmniVision czy Samsunga.
Ten ostatni z wymienionych udowodnia cały czas, że na produkcji podzespołów można znakomicie zarabiać. Koreański koncern dysponuje wieloma wyspecjalizowanymi działami, zajmującymi się, m.in. wyświetlaczami czy procesorami. Owszem, ich główna działalność, przynajmniej z perspektywy przeciętnego klienta, skupia się wokół elektroniki użytkowej, ale ich spektrum akcji jest znacznie szersze. Sony ma podobną sytuację, jednak dotychczas to Samsung lepiej wypadał, jeżeli chodzi o finansową kondycję.
W przypadku smartfonów Sony powoli się uczy. Na pewno na plus można uznać to, że już Xperia XZ3 była prawdziwym flagowcem, bo prawie bez wad, choć ciągłe pozostawanie przy półrocznym cyklu wydawniczym można uznać za zaskakującą decyzję. W obliczu obecnego, coraz wolniejszego postępu to naprawdę kiepska sprawa. Zresztą patrząc na to z perspektywy czysto finansowej, najlepiej wyszłaby im bliższa współpraca z prawdziwym rynkowym gigantem.
Więcej, lepiej, ładniej
Za sprawą stosowania coraz większej liczby aparatów w smartfonach, dział Sony, odpowiedzialny za matrycę, zdołał w 2018 roku odwrócić negatywny trend spadkowy i powrócił na ścieżkę wzrostów powyżej 10%. Sam producent aktualnie kontroluje około połowy całego segmenty. Niewątpliwie pozycja jest silna, jednak wielokrotnie mogliśmy się przekonać, że nie ma lidera na zawsze.
W 2019 roku może okazać się, że kolejnym krokiem naprzód w fotografii mobilnej będą aparaty 3D. Oczywiście jeszcze nie podano dokładnie, kto jako pierwszy będzie z nich korzystał, ale naturalnie w świecie biznesu od razu pojawiły się wiadomości, które pokrywają się z wieloma doniesieniami sprzed kilku miesięcy. Mianowicie możemy być pewni, że nowy sensor zostanie zaimplementowany w nadchodzącym Huaweiu P30 Pro. Do tego Apple rozważa ich zastosowanie, co wydaje się być rozsądnym ruchem, skoro konkurencja dokonuje takiego postępu w tym obszarze, a w Cupertino dotychczas podchodzono do tego z nadmiernym spokojem.
O co jednak chodzi z aparatami 3D? W przypadku rozwiązania Sony, mamy do czynienia z matrycą ToF, co oznacza, że liczony jest czas, w którym światło ze źródła dotrze do danego obiektu i po odbiciu wróci do sensora. Szczególnie duże możliwości ma to dawać w zakresie rozszerzonej rzeczywistości oraz jeszcze lepszego wykrywania głębi ostrości. Na pewno w takich zastosowaniach nowe modele będą radzić sobie znakomicie, ale zaskakujące jest to, jak Google dalej z pojedynczym aparatem rozwiązuje podobne problemy.
Nie zdziwię się tylko, jak w telefonach Sony na coś podobnego będziemy musieli poczekać kolejny rok. Niewiarygodne jest to, że producent matryc do aparatów nie umie ich odpowiednio zaimplementować do własnych produktów, ale taki jest czasami urok współpracy między różnymi działami jednego koncernu.
źródło: Bloomberg
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu