Jak to zwykle bywa w przypadku produktów Apple, jeszcze kilka miesięcy minie, nim nowy iPhone ujrzy światło dzienne, a już pojawiają się pierwsze info...
iPhone 6 będzie miał większy ekran. I co z tego? Bateria głupcze!
Jego zainteresowania skupiają się przede wszystkim...
Jak to zwykle bywa w przypadku produktów Apple, jeszcze kilka miesięcy minie, nim nowy iPhone ujrzy światło dzienne, a już pojawiają się pierwsze informacje na jego temat. Ostatnio nie brakuje “przecieków” dotyczących nowych rozmiarów ekranu w kolejnych modelach smartfona od firmy z Cupertino. Ma być, o zgrozo, o Wyrocznio, większy. Szok! Tylko co z tego? Samym ekranem Apple Ameryki nie odkryje. Ale po kolei.
[Podczas tworzenia tego wpisu żadne urządzenie ze stajni Apple nie ucierpiało. Na razie]
Jak donoszą nowe przecieki, już fabryczne linie zaczynają być rozgrzewane pod produkcję nowych ekranów dla iPhone’a 6. A właściwie dwóch. Bo według doniesień, w maju ruszy produkcja ekranów o przekątnej 4,7 oraz 5,5 cala. Jeżeli informacje te potwierdzą się, to na jesieni Apple pokaże nam aż 2 modele do wyboru: jeden do trzymania w ręce, drugi do rzutów frisbee. Ale dość złośliwości, zastanówmy się na chwilę, co to właściwie zmienia?
To, że Apple musi w końcu dostarczyć klientom telefony z większymi ekranami wiadomo nie od dziś. iPhone 5 i 5s, choć z większym, bo 4 calowym rozmiarem szkiełka, raczej nie sprostał oczekiwaniom konsumentów pragnących nieco innego podejścia do wyświetlacza, niż dodanie dodatkowego paska na aplikacje do modelu 4s. Pod tym względem Apple już nie tylko nie nadąża za rynkowymi potrzebami, ale wręcz wydawać by się mogło, że je w sposób wręcz szalony ignoruje. Dlatego iPhone 6 duży ekran mieć będzie. I super. Tylko, że za późno. To już było. To już jest. Na nikim to już wrażenia nie zrobi. I zrozumcie mnie dobrze, bardzo się cieszę, że w końcu ktoś w Apple zauważył (mam taką nadzieję), że 4 długaśne cale to niekoniecznie rewelacja. Z chęcią kupię iPhone’a z większym ekranem. Ale to nie na ekran czekam z utęsknieniem.
Apple, od kilku lat, moim zdaniem, ma problem z zaproponowaniem nowej formuły dla swoich smartfonów. Siri, projekt właściwe niewiele znaczący poza USA, ID Touch i tym podobne “bajery”, to miłe dodatki. Apple potrafiło istniejące wcześniej na rynku pomysły zamienić w działające funkcje, a reszta bierze z nich przykład, tego nie można firmie odmówić. Ale, to, czego ja osobiście oczekuję (tak, to jest felieton, dużo będzie o moich fanaberiach), to telefonu, który potrafi przetrwać na baterii do końca dnia pracy.
iOS 7.1
Lepsza bateria. Tego chce właściwie każdy, kto posiada takiego, czy innego smartfona. Gdy Apple wydało swój nowy system, iOS 7, popełniłem chyba największy z możliwych błędów, który niemal posłał mojego niemłodego już iPhone’a 4s do grobu. Zainstalowałem go. Niestabilny, drenujący baterię, która i tak wiele pozostawiała do życzenia, nawet przed iOS 7. I nagle światełko w tunelu. iOS 7.1. Po aktualizacji, poza zauważalną poprawą stabilności i płynności działania telefonu, dostrzegłem coś jeszcze, co na chwilę przywróciło mi wiarę w to, że jednak można. Telefon zaczął działać dłużej. Przez 2 tygodnie odnotowywałem długość
działania iPhone’a. Średnie zużycie baterii w ciągu 16 godzin nie przekraczało 50%. Oczywiście, przy normalnym użytkowaniu, bez grania. Całkiem ładnie. Jednak ma radość trwała niezwykle krótko. Bo już teraz długość życia baterii w moim iPhonie przywodzi na myśl, szybki, acz krótki żywot jętki. 10-12 godzin i po baterii. Czasami szybciej. Wizja młotka kończącego egzystencję mojego telefonu staje się coraz bardziej realna. Czy to wina systemu? Czy może zużycie samego sprzętu (który jednak był wymieniany niecały rok temu)? Nie wiem. Nie interesuje mnie to. Za ponad 2,5 tysiąca złotych, mam gdzieś, co dokładnie zawiniło. Telefon przestaje spełniać swoje podstawowe zadanie. A to jest spory problem. I powód mej frustracji, oraz tego felietonu.
Apple ma przed sobą ważne zadanie. Pokazać światu, że potrafi jeszcze stworzyć telefon, który wyprzedzi konkurencję, zachwyci klientów, zdobędzie rynki. Tak, wiem, Apple i tak sprzedaje mnóstwo iPhone’ów i zarabia na nich krocie. Ale każdy gigant, wydawać by się mogło, nie do pokonania, z czasem może stracić swe moce oraz portfele konsumentów, że o Blackberry czy Nokii tak mimochodem wspomnę. Przez ostatnie dwa lata Apple odcinało kupony. iPhone 5 nie był ani rewelacją ani rewolucją, ot ewolucją iPhone’a 4. W tym czasie konkurencja pokazała, że można lepiej, szybciej, taniej. Oczywiście, nie napiszę, że iPhone 6, to ostatnia szansa Apple. Bzdura, firma ta dalej produkuje bardzo dobry sprzęt, który chętnie będzie kupowany, wystarczy spojrzeć na zyski. Jednak ten rok to dobry moment, żeby pokazać, że jeszcze można.
Tylko, na nadgryzione jabłko pożerane przez zielonego robota, ekrany, bajery, wodotryski i pulsometry, to nie wszystko. To ładnie się prezentuje na folderach reklamowych, na stronach promocyjnych, spotach reklamowych. Swoje zadanie spełni. Ale może by tak coś innego? Co? Bateria głupcze! Po co mi ekran wielkości boiska, lśniące kolorki obudowy, czytniki linii papilarnych, jeżeli po 2 godzinach gry czy surfowania po internecie będę musiał podłączyć telefon do prądu? Bateria, która pozwoli mi nie martwić się o to, czy jak po pracy pójdę na miasto, to w pewnym momencie “padnie” mi telefon. Bateria, dzięki której nie będę potrzebował powerbanku. Bateria, dzięki której nie będę musiał wyłączać i włączać GPSa co chwila, w obawie, że do wieczora smartfon nie dotrzyma. I nie chodzi o to, by trzymała tydzień, jak pradawne Nokie. 1,5-2 dni wystarczy. Czasami nie trzeba odkrywać Ameryki na nowo, ale wrócić do korzeni. iPhone, który będzie w stanie działać 24-36 godzin na pełnych obrotach, to iPhone, na którego nie pożałuję grosza. I sądzę, że nie tylko ja. Mam więc tylko nadzieję, że “innowacyjność” Apple nie zakończy się na dwóch rozmiarach ekranu i bardziej obłych kształtach urządzenia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu