Polska

Marzę o tym, by lekcje informatyki w szkole wyglądały właśnie tak

Jakub Szczęsny

Człowiek, bloger, maszyna do pisania. Społeczny as...

Reklama

Ten tekst to swego rodzaju odpowiedź na to, co napisał Maciej Sikorski - bardziej informując, niż opiniując mimo wszystko w sprawie możliwych zmian w nauczaniu informatyki w szkołach. I ja przykładam się do zdania, że w obecnej formie nie przynoszą one niczego dobrego. Do nauki tego przedmiotu zabierają się nierzadko osoby, które wiedzą tylko to, co wyniosły z programu i tak niekoniecznie rozumiejąc, co się w nim znajduje. I co za tym idzie - lekcja informatyki opiera się na graniu w gry, a nie realnej nauce.

Maciej opisując problem z lekcjami informatyki w szkole wspomniał o tym, że one niczego nie dają, bo to, co zawiera się w programie jest już przeważnie znane uczniom, a oni sami są z reguły na wyższym poziomie umiejętności wykorzystania nie tylko komputera, ale i innych sprzętów działających w sieci. Nauka informatyki w szkole wygląda tak, jakby żaden inny sprzęt poza komputerem osobistym nie istniał. Nie robią wrażenia już "nowoczesne" pracownie ze stanowiskami wyposażonymi w najnowsze wersje oprogramowania (przeważnie Windows), nikt nic nie mówi o telefonach komórkowych, tabletach, Androidzie, iOS, macOS, mobilnym Windows, czy też... mediach społecznościowych. Owszem, znajdą się nauczyciele, którzy o te tematy zahaczą, ale liczy się zrealizowanie programu, a nie rzeczywiste przygotowanie młodych do "życia w sieci". Bo tak to się powinno nazywać.

Reklama


Życie w sieci

Nie bójmy się tego powiedzieć. Wiele dziedzin życia przenieśliśmy do Internetu, mediów społecznościowych, komunikatorów. Szkoła jaką znam starała się młodego człowieka odciągnąć od technologii mówiąc, że to przeważnie strata czasu. Dopiero pod koniec liceum, nauczyciele zaczęli zwracać uwagę na to, że Internet to nie tylko siedlisko głupiej rozrywki, ale i świetna baza danych dla uczniów poszukujących informacji. Nikt na lekcjach nie uczył nas tego, jak tych danych szukać, jak korzystać z zasobów Sieci. Ba, inspirowanie się tym, co zostało napisane w Internecie było piętnowane na różne sposoby - sami nauczyciele wymagali zaglądania do książek oczywiście utrudniając proces uczenia się, bo to nie sztuka wprowadzić idiotyczny zakaz. Trzeba mieć ku temu argumenty, a szkołom w nowoczesnym świecie zaczyna ich brakować.

Dlatego marzę o tym, by lekcja informatyki nie była jedynie czasem dla uczniów na "sprawdzenie fejsika", "ogarnięcie Twittera", "oblukanie Instagrama" i tak dalej. To wbrew pozorom jest ważne z punktu widzenia dydaktyki, bo... to jest ważne dla młodych ludzi. Mam wrażenie, że szkoła nie nadąża już nie tylko za zmianami technologicznymi, ale co gorsza - również społecznymi zwiększając dystans między ośrodkiem dydaktycznym (i nauczycielami), a młodymi osobami, które kształcić chce. Nie może to się jednak opierać na skostniałych zasadach, przekonaniach. Szkoła powinna być konkurencyjna, brać pod uwagę to, że zmieniły się nie tylko czasy, ale i również uczeń. Wszystko po to, aby osiągnąć odpowiednie efekty.

Uczniowie klas gimnazjalnych, podstawowych, ale i wyższych nie radzą sobie często z prawidłową obsługą mediów społecznościowych. Co to znaczy "prawidłową"? Chodzi mi o to, że młody człowiek czasami nie zastanawia się nad tym, co publikuje w takich miejscach. Stąd mamy incydenty ze zdjęciami kart kredytowych, klikaniem w złośliwe clickbaity, zafoliowanymi iPhone'ami i tak dalej. Młodzi ludzie chętnie się na to łapią, są niesamowicie naiwni. Dlaczego? Bo nikt ich nie nauczył tego, że w Internecie nie każdy ma dobre zamiary i jeżeli człowiek nie będzie uważać, wpadnie w niebezpieczeństwo. Warto by było również edukować ich z zakresu archaicznej już - jak nam się wydaje - netykiety, która chociaż została nieco zapomniana, powinna zostać reaktywowana. Patrząc na to, co się w Sieci dzieje, mam wrażenie, że ostatnią deską ratunku dla tej społeczności jest już edukowanie, praca u podstaw.


Informatyka w szkołach musi nadążyć za nową rzeczywistością

Żeby dzieciaki nie siedziały przed komputerami, odwrócone do nauczyciela plecami. Nie muszą nawet siedzieć przy komputerze. Ważne, by nauczyciel był osobą kompetentną, wiedzącą "o co chodzi w tym przedmiocie". Żeby wiedział więcej, niż mówi program nauczania. Wdrożył dzieciaki do obsługi mediów społecznościowych, niuansów wyszukiwania informacji, wskazał zagrożenia w Internecie. Pokazał, jak działają media i w jaki sposób przyciągają czytelników. Jak rozróżnić informację prawdziwą od nieprawdziwej. Tyle, że brakuje nam kadry - tego zrobić się nie da od razu. I pewnie nie będzie się dało również za 5, 10, 15 lat. System zawsze jest o kilka kroków za zmianami, niezależnie od tego, jak dobrze by działał.

Wyższe klasy natomiast, szczególnie te ukierunkowane na informatykę, matematykę powinny zostać obdarzone możliwością prawdziwej nauki programowania. Ale nie tylko - znajomość wiodących rozwiązań technologicznych, specyfiki rynku mobilnego i trendów w kręgu high-tech. Tak, żeby ludzie wychodząc ze szkół potrafili nie tylko programować, ale również zaplanować swoją karierę. Ze swojego doświadczenia wiem, że mimo odebranej stosunkowo dobrej edukacji (cały czas według programu), po uzyskaniu świadectwa dojrzałości wiedziałem tylko tyle, że "jakoś to będzie". Dopiero w trakcie studiów udało mi się ustalić, co chcę w życiu robić i zacząłem to robić. Świetnie byłoby, żeby dzieciaki miały plan na siebie już wtedy, kiedy zaczynają stawać się specjalistami.

Reklama

Grafika: 1, 2, 3

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama