Chińskie platformy społecznościowe pękają w szwach – zalały je awatary influencerów, wygenerowane dzięki technologii deepfake.
Influencer przyszłości – odporny na hejt, zdolny do reklamowania największego scamu

Zawód influencera to już niejako synonim żywej tablicy reklamowej. Narzekamy, że internetowe gwiazdy reklamują wszystko jak leci, że promocja marek jest nierzadko nachalna i nieoznaczona, że obecne social media w zasadzie już tylko reklamą stoją. Jednak to, co dzieje się w polskiej sieci, nijak ma się do absurdów, które odgrywają się na scenie azjatyckiej. Liczba potencjalnych odbiorców jest tam znacznie większa, a co za tym idzie, firmy marketingowe idą na ilość, a nie jakość, szukając stale nowych metod na zwiększenie intensywności promowania produktów w internecie. Sprawa zaszła już tak daleko, że influencerzy nie muszą już nawet wysilać się przed kamerą – wystarczy, że udostępnią swój wizerunek. Sztuczna inteligencja zajmie się resztą.
Awatary wykonane dzięki technologii deepfake – zastąpią prawdziwych influencerów?
Taobao, Douyin, Kuaishou – chińskie platformy multimedialne, łączące w sobie serwis społecznościowy z zakupowym, stają się głównymi kanałami marketingowymi dla marek cyfrowych i tradycyjnych. Reklama streamingowa, podczas której znani influencerzy na żywo promują dany produkt, cieszy się w Chinach dużą popularnością, dlatego tamtejsi specjaliści od sprzedaży szybko zaczęli kombinować, jak jeszcze mocniej zwiększyć potencjał i wydajność. Pewnie nie będzie dla Was to zaskoczenie, że do pomocy użyli niezwykle szybko rozwijającej się w ostatnich miesiącach AI – a mówiąc konkretniej, wspieranej nią cyfrowych awatarów.
Nawet w środku nocy kanały chińskich platform są niezwykle aktywne. Czy to dlatego, że influencer nigdy nie śpi? Nie – po prostu przestali być potrzebni. No, to może nie do końca prawda, bo ktoś najpierw musi użyczyć swojego wizerunku – wszakże chodzi o popularność – a następnie jego wirtualny klon zajmuje się resztą. Technologia deepfake jest już na tyle zaawansowana, że cyfrowy influ potrafi przyciągać odbiorców równie skutecznie, co jego ludzki oryginał, a przy tym nie męczy się i jest tańszy w utrzymaniu.
Wprowadź dane, określ cenę i patrz jak cyfrowy awatar zachwala produkt
Wystarczy, że dany podmiot zgłosi się do firmy oferujących usługi deepfake’owego klonowania z krótkim filmem pełniącym rolę próbki i wyłoży na stół 1000 dolarów. Otrzymuje w zamian wirtualną kopię osoby z nagrania, zdolną do pracy przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Cena obejmuje także pakiet rocznego utrzymania awatara i może się zwiększać w zależności od wymaganej ilości detali. W podstawowym wariancie ruch ust i mimika w większości przypadków poprawnie odwzorowują oryginał, ale czasem wygląda to nienaturalnie. Jeśli kontrahent oczekuje do awatara zachowania do złudzenia podobnego do prawdziwego influencera, to musi liczyć się z kosztem nawet do kilku tysięcy dolarów.
Pracownicy firmy Silicon Intelligence czy Xiaoice muszą jedynie wprowadzić podstawowe dane, takie jak rodzaj produktu, cena i opis, a następnie wgrać określony wcześniej scenariusz. Później wystarczy już tylko obserwować, jak wirtualny awatar zachwala wybrany produkt.
Tylko czekać, aż ten trend przeniesie się na zachodnie rynki – cyfrowy influencer nie narzeka, nie jest podatny na hejt i nie odmówi reklamowania nawet największego scamu. Czy w ten sposób automatycznie nie cofamy się do czasów telezakupów, od których tak bardzo chcieliśmy w internecie uciec?
Stock image from Depositphotos
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu