Za kilka tygodni na rynek powinien trafić smartfon YotaPhone 2 - pisałem o tym wczoraj wieczorem. Sprzęt ma być znacznie lepszy od swojego poprzednika...
Za kilka tygodni na rynek powinien trafić smartfon YotaPhone 2 - pisałem o tym wczoraj wieczorem. Sprzęt ma być znacznie lepszy od swojego poprzednika, zaoferuje nowe funkcje, nowy wygląd i nowe wrażenia. Tym razem celem jest duża sprzedaż i spore zyski. Producent ma co odrabiać: stworzenie sprzętu i rozwój tego biznesu kosztowały dużo. Nawet bardzo dużo.
Niejednokrotnie przy firmach typu Yota Devices zastanawiałem się, ile kosztuje stworzenie i rozkręcenie takiego biznesu? Jaką kasą trzeba dysponować, by myśleć o stworzeniu nowego sprzętu, wypromowaniu go i dostarczeniu klientom? Nawet wczoraj o tym myślałem, gdy pisałem o opóźnieniach, jakie zalicza rosyjski producent oraz o niskiej sprzedaży pierwszego smartfonu - przecież nie zarobili na tym produkcie tyle, by inwestycje mogły się zwrócić w sensownej części. Dzisiaj trafiłem na odpowiedzi wyjasniajace kwestie finansowe.
50 mln dolarów. Taką kwotę podał szef Yota Devices, Vlad Martynow, w odpowiedzi na pytanie o koszty uruchomienia i prowadzenia biznesu. Co się na to składa? Stworzenie dwóch generacji produktu, powołanie odpowiedniej jednostki, która miała się tym zająć, znalezienie specjalistów i wdrożenie ich w projekt (firma zatrudnia 150 osób), zorganizowanie sieci dystrybucji (mają sześć biur na trzech kontynentach), ochronę patentową (zgłoszono 150 wniosków patentowych), marketing. Suma olbrzymia i to nie tylko w mojej opinii - pojawiły się głosy specjalistów, którzy poddali ją w wątpliwość. Martynow w reakcji na te komentarze podkreśla, by nie patrzeć na jego biznes przez pryzmat zwyczajnego producenta sprzętu mobilnego: YotaPhone musiał powstać od podstaw i nie można tego porównywać z zamówieniem w chińskiej fabryce partii smartfonów z katalogu. Zresztą, nawet sumy podawane przez owych krytyków robią wrażenie - i tak wspomina się o kilkudziesięciu milionach dolarów.
Jak już wspominałem, wydaje się mało prawdopodobne, by na pierwszej generacji smartfonu udało się odzyskać solidną część wspomnianej kwoty - sprzęt sprzedawał się raczej mizernie. Teraz nie jest nawet produkowany, firma wyprzedaje to, co ma i przymierza się już do wprowadzenia na rynek dwójki. Dopiero przy tym produkcie liczą na sensowne wyniki sprzedaży. Jest tak, jak pisałem wczoraj - YotaPhone miał przetrzeć szlak, firma nie liczyła na to, że sprzęt zdominuje rynek. Trafił w ręce osób zakręconych na punkcie nowinek technologicznych, nierzadko wpływowych postaci, które nakręcały zainteresowanie projektem. Dwójka ma zgarnąć owoce ich pracy. Czy uda się zarobić większe pieniądze? Podejrzewam, że tak, ale naprawdę duże sumy nadal są przed nimi.
Ciekawostką jest to, co szef Yota Devices powiedział na temat użytkowników sprzętu - podobno 70% właścicieli smartfonów YotaPhone przerzuciło się na ekran E-Ink. To on stal się głównym wyświetlaczem. W przypadku modelu z numerem dwa firma poprawiła ten moduł i poważnie go rozwinęła, by jeszcze bardziej przyciągał uwagę i dawał satysfakcję. To już brzmi ciekawie, podejrzewam, że plan firmy może się udać i przy trzeciej wersji będziemy mogli pisać o wynikach godnych uwagi. Wtedy będzie czego zazdrościć, ale cały czas z myślą, że wydatki na uruchomienie biznesu do niskich nie należały.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu