Gry

I niby gdzie tu Battlefield? Sprawdzamy betę Battlefield: Hardline

Paweł Winiarski
I niby gdzie tu Battlefield? Sprawdzamy betę Battlefield: Hardline
Reklama

Seria, która od samego początku opowiadała o wojnie i żołnierzach, nagle zbacza na zupełnie inny tor. Policjanci i złodzieje to zabawa mojej młodości,...

Seria, która od samego początku opowiadała o wojnie i żołnierzach, nagle zbacza na zupełnie inny tor. Policjanci i złodzieje to zabawa mojej młodości, więc i sam pomysł przyjąłem dość ciepło. Po pierwszej wersji testowej byłem jednak na nie. Aktualna beta utwierdziła mnie tylko w przekonaniu, że nie warto inwestować w ten tytuł.

Reklama

Battlefield: Hardline nie ma łatwego życia. Najpierw sam pomysł spotkał się z raczej średnim przyjęciem fanów serii, później twórcy musieli stawić czoła chłodnym ocenom pierwszej odsłony testowej. Starcia policjantów i rabusiów chciały konkurować z wydanym jesienią Call of Duty: Advanced Warfare, ale ktoś rozsądny zdecydował, że walka nie ma sensu - przynajmniej przy takiej kondycji produkcji Visceral Games. Premierę przełożono na marzec, na początku lutego umożliwiono nam wszystkim sprawdzenie otwartej bety. Zakładam, że niewiele zmieni się już w kwestii samej gry, twórcy testują po prostu tryby sieciowe i odporność serwerów na duże zainteresowanie. Jak najbardziej pochwalam takie podejście. Za dużo dostaliśmy ostatnio gier stawiających na tryby wieloosobowe, w których już w dzień premiery (jak i przez kolejne tygodnie) nie wszystko działo tak jak trzeba lub po prostu działać nie chciało. Tym bardziej cieszy fakt, że już przy otwartej becie, z punktu widzenia samego połączenia, wszystko działa sprawnie - ale tak naprawdę to jeden z nielicznych pozytywnych aspektów Battlefield: Hardline.

Wojna?

Zachodzę w głowę kto wpadł na pomysł żeby starcia policjantów i rabusiów wyglądały jak walka dwóch najsilniejszych organizacji militarnych na świecie. Dobrze, nie ma tu czołgów i myśliwców, ale tony pistoletów, karabinów, granatów czy wyrzutni rakiet, jakie noszą przy sobie przedstawiciele obu stron wpędziłoby w zakłopotanie siły militarne największych światowych mocarstw.

Seria Battlefield znana jest z wojennego rozmachu. Ogromne akcje, w których współpraca ma kluczowe znaczenie. Niesamowite, emocjonujące, długie starcia, gdzie możemy poczuć się jak uczestnik scen przedstawianych w efektownych wojennych filmach. Za to kocham Battlefield i jestem przekonany, że Wy również właśnie dlatego kupujecie kolejne odsłony serii. W Battlefield: Hardline tego nie ma. Ale nie, że jest tego wszystkiego mało. Po prostu nie ma tu Battlefielda.

Nie miałbym problemu, gdyby gra nazywała się po prostu Hardline. To, co pozwoli sprzedać więcej kopii (nazwa niezwykle popularnej serii zrobi swoje) zepsuje markę, szczególnie, że po mającym spore problemy techniczne Battlefield 4 czekaliśmy na kolejną, świetną tym razem, odsłonę.

Tryby

W becie udostępniono trzy tryby rozgrywki. Napad to klasyczne podejście do tematu starć policjantów ze złodziejami. Rabusie próbują obrobić bank, niebiescy mają im przeszkodzić. Rozsądek podpowiada, że bank obrabia się raczej w tajemnicy przed stróżami prawa, starając się nie włączać alarmu. Tu złodzieje idą jednak na prawdziwą wojnę, taszcząc ze sobą tak dużo sprzętu, że amunicja nie skończyłaby się i po 20 godzinach walki. Policjanci podobnie - mamy więc niezłą sieczkę, gdzie jedni próbują obronić, a drudzy zabrać łup. W teorii, bo w praktyce każdy chce po prostu zabijać przeciwników  i przy praktycznie każdym połączeniu trafiałem na ludzi, dla których cele samej misji nie miały żadnego znaczenia.

Decydując się na tryb Fucha, usiądźcie najpierw wygodnie i wyłączcie zdrowy rozsądek. Zdobywamy tu bowiem punkty, pędząc za kierownicami samochodów. Z założenia pomysł fajny, w praktyce bezsensowny. Mapy są ciasne, a my jeździmy w kółko starając się unikać ognia karabinów drużyny przeciwnej. Dodam, że jeździmy w kartonach na kółkach - model jazdy jest bowiem słabiutki. Jedyny sposób, by dobrze się bawić, to przymknąć oko na bezsensowność pomysłu, zapomnieć, że to Battlefield i próbować rozjeżdżać każdego napotkanego przeciwnika.

Najwięcej frajdy dał mi Podbój, czyli dość klasyczne podejście do tematu zdobywania punktów na mapie. Pustynna miejscówka byla największa,najładniejsza i najciekawsza - latały po niej helikoptery ostrzeliwujące fabrykę amfetaminy, można było od razu wskoczyć do aut lub chwycić w dłonie kierownice motorów. Taka namiastka Battlefielda w Battlefieldzie. Ten tryb ostatecznie przekonał mnie, że dwa pozostałe są zwyczajnie słabe i nie ma sensu do nich wracać. Świetnie prezentuje się pomysł z burzą piaskową, podczas której kompletnie nic nie widać, a zdobycie fraga jest taką samą loterią jak przyjęcie kulki prosto w głowę.

Reklama

Mam przymknąć oko na oprawę?

60 klatek animacji na sekundę "robi robotę". I to tyle technicznych plusów. Moglibyśmy grać i w 4k, a Battlefield: Hardline wciąż wyglądałby po prostu przeciętnie, zaryzykuję stwierdzenie, że gorzej niż Battlefield 4. Nie takiej oprawy oczekiwałem po ponad roku od premiery konsol nowej generacji. Skoro zrezygnowano z wojennego rozmachu, ogromnych map i przepięknych krajobrazów, można było zrobić to wszystko zwyczajnie ładniej. Wiem, że to tylko beta, ale premiera już za miesiąc - nie sądzę więc by w kwestii oprawy miało się coś zmienić. Oby chociaż w trybie kampanii oczy miały się czym nacieszyć.

Battlefield: Hardline nie jest grą zrobioną na kolanie. Masa broni, sporo możliwości jej ulepszenia, zdobywanie doświadczenia, odznaki, klasy postaci. Wszystko fajnie, jeśli przebijecie się przez nieintuicyjny intefejs i nieczytelne menusy. Battlefield: Hardline zrywa z dopracowywanym przez lata systemem walki charakterystycznym dla serii idąc w stronę "casuala". Przykład? Rzucanie apteczek czy amunicji nie jest już niezbędne, wystarczy podejść do gracza z danej klasy i nacisnąć przy nim odpowiedni przycisk. To wystarczy by uzupełnić amunicję lub zdrowie. Warto nadmienić, że kuleje trochę balans broni - granatnik czy strzelba w wąskich korytarzach nie mają sobie równych, co psuje zabawę. Do poprawy.

Reklama

Najbardziej rzuca się jednak w oczy chaos panujący na mapach, niezależnie od wybranego trybu. Gra nie zachęca do kooperacyjnej zabawy w grupie, sugeruje wręcz by biegać bezmyślnie po mapach i zabijać przeciwników. Pojazdy wydają się być dodane na siłę. Battlefield, który stawia wyłącznie na starcia piechoty nie jest Battlefieldem. Co chwila miałem wrażenie, że gram w Call of Duty, a przecież nie po to sięgam po gry z logiem BF. EA umoczyło z restartem serii Medal of Honor i umoczy z Hardlinem. Szkoda, bo odbije się to zarówo na marce jak i samym Visceral Games, które dało nam swego czasu świetną serię Dead Space. Jedyna nadzieja w trybie dla jednego gracza, który jeśli wierzyć twórcom, może okazać się najlepszą battlefieldową kampanią z jaką kiedykolwiek mieliśmy styczność. Oby tak było, bo dla samych starć sieciowych nie zamierzam sięgać po ten tytuł.

Testowaliśmy wersję na PlayStation 4.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama