Od premiery nowego flagowca HTC dzielą nas niecałe dwa tygodnie: 25 marca firma zaprezentuje następce modelu One i odkryte zostaną wszystkie karty. No...
Od premiery nowego flagowca HTC dzielą nas niecałe dwa tygodnie: 25 marca firma zaprezentuje następce modelu One i odkryte zostaną wszystkie karty. No, prawie wszystkie – poznamy model w stu procentach, gdy trafi on do rąk testerów, którzy "przećwiczą" go na wszelkie możliwe sposoby i zbadają każdą śrubkę. Dopiero wtedy opadnie kurtyna i wszyscy będą mogli krzyknąć „wow”. Na pewno? Odnoszę wrażenie, że sprawy toczą się w innym kierunku i firma wcale nie będzie z tego powodu zadowolona.
Przywołane przed momentem testy i rozbieranie produktu to rozrywka dla pasjonatów. Nie mówię tylko o ich przeprowadzaniu, ale też o czytaniu tekstów zawierających konkretne wnioski. Dla większości osób zainteresowanych tym rynkiem najważniejsza jest premiera sprzętu oraz pierwsze opinie, jakie można usłyszeć po jej zakończeniu. W tym czasie produkt może zostać okrzyknięty hitem albo klapą, co powinno oczywiście przełożyć się na wyniki sprzedaży. Jeżeli ogólne wrażenie nie będzie dobre, to potem ciężko to nadrobić.
Przejdę do następcy modelu One, który dla tajwańskiej korporacji będzie zapewne niezwykle istotnym produktem w kontekście jej przyszłości. Jeżeli sprawy nie potoczą się po myśli producenta, to sytuacja może się stać bardzo zagmatwana. Niby powtarza się to już od paru lat, a HTC nadal istnieje, ale warto zauważyć, że powoli kończą im się alternatywne rozwiązania, którymi ratują się od pewnego czasu. Nie będą przecież w nieskończoność wyprzedawać majątku i dokonywać cięć, skończą się także oszczędności oraz sposoby na zdobywanie środków zapewniających firmie stabilne funkcjonowanie. To już nie jest etap, na którym producent potrzebuje solidnej lokomotywy dla swojego komórkowego biznesu, lecz moment, w którym taka lokomotywa musi się pojawić.
Celem HTC jest zatem zaskoczenie i oczarowanie mediów oraz ekspertów, a za ich sprawą potencjalnych klientów. I z tym może być spory problem – nawet jeśli następca One okaże się świetnym produktem. Powód? Rynek będzie zmęczony tym sprzętem przed jego premierą. Każdego dnia branżowe media publikują doniesienia na temat smartfonu. Nie są to wyłącznie grafiki wykonane przez pasjonatów czy zdjęcia zrobione cichaczem i w pośpiechu w jakiejś fabryce. To całe pakiety zdjęć, grafik, filmów. Ujawnione zostały parametry techniczne, odrywane są karty dotyczące bonusów (aparatu, dźwięku). I wszystko to jest już omawiane na wszelkie możliwe sposoby.
Po targach MWC 2014 w branży mobilnej zrobiło się znacznie spokojniej – wystarczy wejść na jakiś serwis technologiczny, by przekonać się, że informacji na temat smartfonów i tabletów jest znacznie mniej niż w lutym, zwłaszcza w tygodniu, w którym organizowano branżową imprezę. Mamy informacyjną posuchę, a taki stan długo trwać nie może, więc za wszelką cenę szuka się tematów. Najlepszy to oczywiście HTC i nowy flagowiec tego producenta. To najbliższa nam wielka premiera, model będzie należał do najwyższej półki cenowej, a ta zawsze wzbudza największe emocje, korporacja ma problemy, co dodatkowo podnosi zainteresowanie tematem, nie brakuje także pytań, czy dzisiaj można jeszcze czymś zaskoczyć w smartfonie i niektórzy spodziewają się, że Tajwańczycy udzielą na nie odpowiedzi.
Temat nowego One będzie zatem wałkowany (już jest) i mogłoby się wydawać, że to dla producenta świetna wiadomość – media porzuciły Galaxy S5 i skupiły się na topowym sprzęcie wielkiego konkurenta koreańskiego producenta. Pomysł, by pokazać swój inteligentny telefon aż miesiąc po targach w Barcelonie najwyraźniej był trafiony. Punkt dla HTC, nauczka dla Samsunga, który pospieszył się z premierą. Peter Chou zapewne się uśmiechnie, bo ucichną trochę krytyka i pytania o to, czy firmie jest potrzebny nowy CEO. Świetna promocja i to bez takich nakładów finansowych, jakie na ten cel przeznacza Samsung (wszak HTC wspominało jakiś czas temu o przemyślanym marketingu, bez trwonienia gór pieniędzy). Nie pozostaje już nic innego, jak tylko wykorzystać nadarzającą się okazję, sprzedać ów głośny produkt i ucieszyć akcjonariuszy.
Tak mogłoby się wszystko potoczyć, gdyby nie pewien (przywołany już) szkopuł – premiera smartfonu może się okazać niezwykle nudnym przedstawieniem, na którym trudno będzie poderwać tłum do gromkich braw i okrzyków zachwytu. Jeden z top menedżerów Samsunga musiał niedawno zachęcać ludzi do oklasków, podobnie może być w przypadku urządzenia HTC. Zwłaszcza, że przed nami jeszcze kilkanaście dni, które zapewne przyniosą nowe doniesienia i sprawią, że przewidywalna (nudna) prezentacja stanie się jeszcze bardziej prawdopodobna. Czy to wyłącznie moja opinia? Nie, bazuję na wydarzeniach z przeszłości i to tej niezbyt odległej – Galaxy S5 nie porwał tłumów (na razie) nie tylko dlatego, że w znacznym stopniu przypomina swojego poprzednika, ale też dlatego, że jego mocne strony nierzadko opisywane były przed samą premierą. Teraz podobny scenariusz może nam (i sobie) zafundować HTC.
Piszę to oczywiście ze świadomością, iż pompowane przez media informacje dotyczące nowego One mogą się nie potwierdzić. Firma mogłaby nas czymś zaskoczyć, a przy okazji okazałoby się, że zdecydowana większość publikowanych obecnie wiadomości jest wyssana z palca (część z pewnością jest). Sęk w tym, że taki rozwój wypadków jest mało prawdopodobny. Problemy z utrzymaniem tajemnicy i niespodzianką ma nawet Apple, które jeszcze jakiś czas temu słynęło z budowania napięcia i aury sekretu do ostatnich minut przed premierą nowego produktu. To raz, a dwa: czy jakiś producent może dzisiaj faktycznie zaskoczyć nas czymś przełomowym? I nie mam tutaj na myśli sytuacji, w której korporacja twierdzi, że to przełom, a reszta szeroko pojętego rynku drapie się w głowę z zakłopotaniem albo drwiącym uśmiechem.
Trudno stwierdzić, w jakim stopniu powtarzane obecnie rewelacje są inspirowane przez HTC. Jeżeli większość tych przecieków jest niekontrolowana i firma nie panuje nad sytuacją, to ma poważny problem i zdecydowanie powinna z tym coś zrobić. Jeśli jednak w znacznym stopniu nakręcają całą machinę, to niedługo może się okazać, że trochę przeszarżowali – zamiast zachwytów, 25 marca pojawiać będą się głosy przekonujące, iż zabrakło elementu zaskoczenia, wyczekiwanego motywu "wow". Niby fajna kamera, ale o jej możliwościach czytaliśmy już wcześniej, ciekawa obudowa, lecz znamy ją od dobrych kilku tygodni, interesujące bonusy, choć nie są zaskoczeniem, bo serwisy X, Y, Z pisały o nich tydzień temu.
Na dobrą sprawę, niespodzianką może być dla gości imprezy i osób zainteresowanych branżą, nazwa produktu. Pisałem już o tym wcześniej, od tego czasu pojawiło się oczywiście sporo informacji na ten temat, ale jestem ciekaw, czy ostateczny wybór zostanie przez korporację jakoś sensownie umotywowany. Bo nazwa może być naprawdę piętą achillesową tego sprzętu. Firma ma szansę dołączyć do grona producentów, którzy nie mogą się pochwalić przejrzystą i zrozumiałą dla każdego klienta ofertą. No chyba, że takie zamieszanie jest zamierzone.
Nie wiem, czy pracowników i decydentów HTC cieszy obecne zainteresowanie ich nowym flagowcem oraz przedpremierowy szum informacyjny, ale podejrzewam, że może się on zakończyć dla korporacji niepomyślnie. Nie stwierdzę, iż to przekreśli szansę smartfonu na dobrą sprzedaż, bo to byłaby spora nadinterpretacja. Jednocześnie nie ulega jednak wątpliwości, iż lepiej wprowadzać na rynek nowy model w atmosferze podekscytowania klientów i ogólnego zachwytu niż powtarzanych ostatnio masowo oskarżeń o nudę i totalny zastój. Pytanie, czy w tym przypadku da się jeszcze uratować sytuację?
Źródło grafiki: twitter.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu