Helldivers 2 momentalnie stało się prawdziwym fenomenem. Czy faktycznie jest czym się tu zachwycać?
Kosmiczna dystopia w kolorach tęczy
Helldivers II przenosi nas do futurystycznego i dystopijnego świata, w którym panuje wielka inwazja… gigantycznych robali i robotów. W tym celu potrzebni są tytułowi Helldiversi, którzy będą próbowali wybić wszystkie te paskudne istoty z powierzchni najróżniejszych planet. Brzmi dobrze? To… w sumie nie do końca pytanie retoryczne, bo zależy od upodobań każdego z osobna — dla mnie jednak takie wprowadzenie wystarczy, żebym był podekscytowany.
Do tego świata jesteśmy wprowadzani krótką i humorystyczną scenką, która dość trafnie pokazuje istotę inwazji — a chwilę później kończy się już taryfa ulgowa i trafiamy na poligon, gdzie uczymy się podstawowych rzeczy: strzelania, rzucania granatami, uczenia się manewrów, czyli przyzywania powietrznej salwy czy paczki z zaopatrzeniem, pozbywania się gniazd robali, czołgania się, rzucania się niczym Max Payne w dobie niebezpieczeństwa i tym podobne. Kiedy przejdziemy przez krótki i nadal zabawny samouczek, jesteśmy gotowi do tego, żeby podbijać (a przynajmniej próbować podbijać) kosmos.
Każdy żołnierz potrzebuje swojego wierzchowca
Jako pogromcy całego zła w kosmosie, niezbędny będzie nam statek. Tutaj nie jest jak w Starfieldzie czy No Man’s Sky — nasza kosmiczna fura jest domyślna, my za to mamy wpływ wyłącznie na jej nazwę. Możecie ochrzcić ją bardzo dumnie; ja na przykład zdecydowałem się na „Ojciec Patriotyzmu”. Wiecie, żeby budzić respekt w ślepiach robali od samego początku.
Im dalej jesteśmy w grze, tym statek odgrywa ważniejszą rolę. To właśnie tutaj możemy kupować nowe pukawki oraz nowe możliwości wzywania manewrów, takie jak nowy rodzaj ataku powietrznego. To swoją drogą jest świetny akcent, bo robi się to quick-time eventem przy użyciu strzałek (zarówno na DualSensie w przypadku wersji PS5, jak i na klawiaturze, kiedy gramy na PC), który wymaga od nas sporego skupienia i — na polu walki — najszybszej możliwej reakcji. Helldivers II sprawiło, że poczułem się jak ponad dekadę temu, wpisując kody do GTA Vice City na nieskończoną amunicję i czołg. Niby mała mechanika (której opanowanie do perfekcji okazuje się niezwykle przydatne, trzeba przyznać), a zdecydowanie jest to jeden z pozytywnie wyróżniających się elementów.
Najeźdźcy planet potrzebują drużyny
Jak wyglądają jednak same misje? Z poziomu decku swojego statku wybieramy, na jaką planetę akurat chcemy się udać, na którą dokładnie jej część i jakiej misji chcemy się podjąć. Questy różnią się poziomem trudności, ale nie tylko — czasem musimy pozbyć się jaj robali, czasem pokonać bossa (albo bossów), a czasem wystarczy dotrzeć do kilku punktów, rozłożyć tam flagę i wracać na statek.
Tam czy siak, zawsze otaczają nas przeciwnicy. Będąc szczerym, podczas pierwszej misji byłem w głębokim szoku — od razu po wylądowaniu rozeszła się dookoła mnie horda robali i ginąłem raz za razem, nie do końca wiedząc, co zrobić, żeby wyjść z tej sytuacji. I to jest piękno Helldivers II: ta gra to bowiem nieślubne dziecko Destiny i Dark Souls. Niby kosmiczny shooter, niby wykonywanie co-opowych misji, a jednak mapa jest PRZEPEŁNIONA rywalami, więc bez mocnego teamu albo świetnego planu na wykonanie misji i taktycznego podejścia, raczej możemy zapomnieć o zakończeniu wyznaczonej misji sukcesem.
Tutaj jednak pojawiały się pewne nierówności. Bo z jednej strony w 90% przypadków jest tak, jak napisałem wyżej — lecz zdarzyło mi się kilka misji, w których bez kawy bym usnął przed telewizorem. Rozłożenie flag w dwóch miejscach i poradzenie sobie z mikroskopijnymi grupami robali było dziecinnie proste — za to kolejna misja sprawiła, że wraz z przyjacielem, z którym grałem, byliśmy cali oblani potem, wyczerpaliśmy wszystkie możliwe „wskrzeszenia” i ledwo pokonaliśmy opancerzonego robala-giganta, następnie czując ulgę, wsiadając do statku powrotnego.
Muszę tutaj zaznaczyć, że sięgając po Helldivers II, zdecydowanie powinniście mieć ekipę. Bez drużyny gra jest dość żmudna i zwyczajnie trudna — a elementy zabawne w co-opie, grając w pojedynkę, stają się nudne lub upierdliwe. To zdecydowanie gra, która lubi współpracę; chociaż z tym był taki problem, że w okolicach premiery znalezienie szybkiej gry i dołączenie do czyjegoś lobby było zwyczajnie niemożliwe.
Cena fenomenu
No właśnie — Helldivers II to trochę fenomen znikąd. Gra, na którą raczej nikt szczególnie nie czekał (bo też poprzednia odsłona nie była hitem na taką skalę) stała się absolutnie topową produkcją ostatnich dni. Niestety, ogromne zainteresowanie było widać po kondycji serwerów. Kilka razy zdarzyła mi się nawet sytuacja, w której nie byłem w stanie zalogować się do gry — jej serwery po prostu były już pełne i jedynym sposobem było czekanie, aż ktoś zwolni dla mnie miejsce w kosmosie.
Ze wszystkim trzeba tutaj jednak uważać
Kilka razy wspomniałem już o salwach powietrznych. Te faktycznie pomagają i sprawdzają się doskonale przy walkach — z tym, że musimy uważać na wszystkie swoje ruchy. Podczas pierwszej misji rozgrywanej z przyjacielem brutalnie przekonałem się o tym, że w grze jest friendly fire, więc raczej nie chcecie znaleźć się w linii ostrzału swojego kompana. Do tego należy uważać, jak traktuje się magazynki w swoich pukawkach — jeśli przeładujemy w połowie, to wszystkie naboje, które tam zostały, zwyczajnie przepadają. Oczywiście, można wezwać wsparcie z zaopatrzeniem, ale to też nie jest ekspresowa akcja; a bardzo często będziemy na tyle oblężeni przeciwnikami, że samo wezwanie supportu będzie graniczyło z cudem.
Wspominałem już również, że ilość wskrzeszeń nas czy naszych towarzyszy jest ograniczona. Mamy tu więc do czynienia z prawdziwym chaosem, który wymaga odpowiedniego planowania i mądrego podejścia: mało amunicji, limitowana ilość wskrzeszeń, limitowany czas na wykonanie misji, a do tego również questy poboczne na mapie. 40 minut na zniszczenie kilku budynków i pozbycie się trzech gniazd robali zdecydowanie wystarczy? Też tak myślałem, aż nie sprintowałem zestresowany do ostatniego punktu.
Warto również zwrócić uwagę na takie drobnostki jak to, że poruszając się, celowanie jest dużo trudniejsze i mniej dokładne — i to samo dzieje się wtedy, kiedy ucierpi nasza ręka. Jeśli mamy uszkodzoną którąś z rąk, nie będziemy mogli dobrze wycelować, za to kiedy oberwiemy w nogę, bieganie stanie się zdecydowanie trudniejsze. A ilość zastrzyków regenerujących zdrowie, tak jak wszystko, jest limitowana.
Ładne, ale nieco toporne
Helldivers II wygląda bardzo porządnie i nie zachwyci nas wizualnie, lecz nie ma się tutaj też do czego przyczepić. Samo sterowanie jest dość toporne i początkowo niespecjalnie intuicyjne, lecz da się do tego przyzwyczaić. Uważam, że stwierdzenie, iż jest to mieszanka Soulsów z Destiny, świetnie obrazuje to, jak ta gra wygląda.
Zdecydowany plus należy się również za cenę gry. Nie kosztuje ona tyle, co wszystkie AAA w ostatnim czasie — czyli blisko 350 zł — a jest dostępna już za 169 zł. To niewątpliwie również ma wpływ na popularność najnowszej gry Arrowhead Game Studios.
Helldivers II — podsumowanie
Helldivers II to zdecydowanie mała rewelacja i czarny koń tego roku. Chociaż sam nie do końca rozumiem jej AŻ TAKI fenomen, to cieszę się, że została doceniona w takim stopniu. To świetna produkcja do wspólnego grania ze znajomymi, łączącą w sobie dobrą zabawę i taktyczne podejście z wysokim poziomem trudności. Gracze Xboksa mogą żałować, a Arrowhead Game Studios może z czystym sumieniem świętować. Bo jest co.
Ocena końcowa: 7/10
Grę do recenzji dostarczył polski wydawca, firma PlayStation Polska.
- System manewrów
- Świetna co-opowa gra
- Mimo wszystko możliwość grania solo
- Model strzelania
- Monetyzacja zrobiona ze smakiem
- Rozwój manewrów i uzbrojenia
- Doskonały humor
- Helldivers 2 jest uzależniające
- Wysoki poziom trudności
- Serwery lubią się wysypać
- Nierówność w dynamice misji
- Pojedyncze bugi
- Nieco toporne sterowanie
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu