Gry na wyłączność — kiedyś as w rękawie Sony, a dziś… przestarzała taktyka, która bardziej przeszkadza, niż pomaga?
Gry na wyłączność, czyli kiedyś główny powód wojen konsolowych
Większość z nas doskonale pamięta czasy „wojen konsolowych” i dzielenia się na obozy „zielonych” i „niebieskich”. W sieci swego czasu każdy gracz mógł wziąć tylko jedną stronę i w pełni bronić PlayStation lub Xboksa — i z moich obserwacji wynika, że największy rozkwit tych internetowych wojenek miał miejsce w generacji z PlayStation 3 i Xboksem 360.
Z jednej strony Uncharted, God of War, inFamous, The Last of Us czy LittleBigPlanet, z drugiej Gears of War, Halo, Forza czy Fable. Jedni mają swoje gry na PlayStation Move, drudzy imprezowe propozycje z Kinectem. Nie da się jednak ukryć, że pod tym względem zawsze wygrywało Sony — w późniejszych generacjach pojawiły się jeszcze takie produkcje jak Horizon, Bloodborne, odświeżone części God of War, Ghost of Tsushima, Detroit: Become Human czy Marvel’s Spider-Man. Microsoft powoli tworzył jedną platformę do grania — i gry na wyłączność były grami dostępnymi zarówno na Xboksach, jak i na komputerach osobistych z systemem Windows.
Microsoft zmienił podejście… i okazało się ono bardzo słuszne
Większość tych gier była również dostępna w ramach abonamentu Xbox Game Pass, a także również w xCloud — rozwój chmury sprawił, że doszliśmy do sytuacji, w której do cieszenia się najnowszymi grami nie potrzebujemy konsoli — wystarczy telewizor, telefon, laptop czy tablet i ewentualnie dodatkowy kontroler. I to jest rozwiązanie, którego oczekuje większość graczy.
Wtedy przez jakiś czas fani PlayStation uważali się za wygranych; w końcu oni mieli prawdziwe gry na wyłączność, w które można było zagrać tylko na konsolach Sony. Z czasem jednak nawet tokijski gigant zmienił podejście do sprawy i zaczął wydawać mnóstwo gier na komputery osobiste, lecz z opóźnieniem. W ten sposób, patrząc na listę wcześniej wymienionych gier, na pecetach zagramy… w zdecydowaną większość.
The Last of Us Part I — jest. Horizon Zero Dawn, God of War (2018), Detroit: Become Human, Marvel’s Spider-Man Remastered — wszystko jest, a to wyłącznie kilka przykładów. Niedawno nawet Jim Ryan, szef PlayStation, w wywiadzie dla Famitsu zdradził, że według niego obecna strategia Sony polegająca na wypuszczaniu gier na PC kilka lat po premierze konsoli jest bardzo dobra, a z jego źródeł wynika, że gracze uważają, iż czekanie kilka lat na port na PC jest „akceptowalne”. Warto również przypomnieć sobie stanowisko, jakie tokijski gigant zabrał w zeszłym roku. Sony powiedziało, że spodziewa się, że do 2025 roku gry na PC i urządzenia mobilne będą stanowić prawie połowę wszystkich wydań gier na PlayStation. Jak widać, taki właśnie jest plan.
Gry na wyłączność ma już tylko Nintendo
Można więc dojść do wniosku, że na ten moment prawdziwe gry na wyłączność ma jedynie Nintendo. Japoński producent jako jedyny nie wypuszcza swoich gier poza swoje własne konsole — co ma swój urok, chociaż o jakości tej konsoli lepiej nie wspominać.
PlayStation zrozumiało, że rynek pecetowy to kura znosząca złote jaja, więc planuje coraz bardziej dbać o ten segment graczy — a Microsoft już się nawet nie oszukuje i mówi, że platformy są łączone. Takie gry jak Redfall czy Starfield faktycznie nie są dostępne na PlayStation, ale zagrają w nie posiadacze zarówno Xboksów, jak i komputerów osobistych z systemem Windows… albo smartfonów, telewizorów czy tabletów.
Czasy się zmieniają. Abonamenty, subskrypcje, granie w chmurze — gry na wyłączność to już nie jest karta przetargowa i odpowiadając na pytanie z tytułu: nie, nie ma to sensu. Microsoft zapomniał już, że coś takiego w ogóle istniało, Sony daje graczom tylko chwilową wyłączność, a Nintendo… Nintendo jest w swojej własnej bańce, i chociaż cały czas idzie pod prąd, to sobie radzi zaskakująco dobrze. Ale to już temat na całkowicie inny felieton.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu