Nie jestem typem człowieka, który spędza przy grach online każdą wolną chwilę. Rozgrywki sieciowe nie są również dla mnie najważniejszym aspektem gier. Ale zdarza się, że przy jakiejś konkretnej produkcji mam świetną ekipę i wszystkie inne gry idą w odstawkę. Mam tak teraz z Overwatch.
Granie z fajną ekipą to kwintesencja sieciowej zabawy
Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...
Najbardziej oddanym sieciowym potyczkom redaktorem Antyweba jest Grzesiek Marczak. Od dawna gra w Counter-Strike: Global Offensive, interesując się przy okazji całą otoczką gry, w tym również jej aspektem e-sportowym. Zapewne nie zostanie profesjonalnym graczem, spędza jednak z grą sporo czasu, ciesząc się zarówno z postępów, jak i godzin spędzonych ze swoją ekipą. Mi od lat nie udało się znaleźć tej jednej gry, która wciągnęłaby mnie na tak długo.
Co nie znaczy, że nigdy nie skupiłem się na jednym sieciowym tytule. Dawno, dawno temu (w sumie w odległej galaktyce) miałem i świetną ekipę, i świetną grę. Przez wiele miesięcy przy konsoli trzymało mnie Halo 3 i choć pięciokrotnie przeszedłem tryb fabularny, to najwięcej czasu spędziłem właśnie przy rozgrywkach sieciowych. Dobra ekipa do multiplayera to w pewnym sensie coś podobnego jak spotkanie ze znajomymi, gdzieś w weekend w knajpie. Brzmi to trochę nierealnie, ale długie godziny spędzone na wspólnym graniu budują może nie przyjaźń, ale na pewno koleżeństwo. W naszym wypadku nie chodziło wyłącznie o zbieranie się w drużynę i stawanie naprzeciw innym teamom - tworzyliśmy własne mapy do rozgrywek, organizowaliśmy wewnętrzne turnieje. Byli lepsi, byli gorsi, były rozmowy o mechanice gry, było wspólne wyszukiwanie najlepszych taktyk na konkretne rozgrywki i konkretne lokacje. Ostatecznie ekipa się rozsypała, ale z częścią do dziś utrzymuję kontakt, zarówno wirtualny jak i realny.
Nie jest tak, że wraz z porzuceniem sieciowych bojów w Halo 3 zaczęło mi czegoś w grach brakować. Na rynku ciągle pojawiają się kolejne tytuły z wciągającymi kampaniami dla jednego gracza i zamiast skupiać się na jednym tytule, zaliczałem kolejne produkcje. Owszem, grałem w multi, starałem się sprawdzić większość tytułów - ale albo wpadałem kiedy znajomi już się danym tytułem znudzili, albo z mojej strony coś nie zaskoczyło i po kilkunastu godzinach sieciowych starć przechodziłem do kolejnej gry. Na chwilę zatrzymałem się przy Destiny, szczególnie fajnie farmiło mi się przed pierwszymi łatkami uniemożliwiającymi pozyskiwanie engramów w dziwnych miejscach, ale ostatecznie produkcja Bungie też poszła na półkę. Lubię kooperację, gra wynagradza spędzonym przed nią czasem, którego mi jednak brakowało. W którymś momencie zostałem daleko w tyle i ze swoim ekwipunkiem mogłem pobiegać po planetach, o poważniejszym podejściu do raidów nie było jednak mowy.
Nie ukrywam, że uzależniłem się od Overwatch niedługo po premierze i choć nie uważam tego tytułu za najlepszą sieciową strzelankę w jaką grałem - ma w sobie coś przykuwającego do ekranu. W przeciwieństwie do Battlefielda czy Call of Duty nie nagradza czasu spędzonego z grą kolejnymi celownikami czy perkami, ale umiejętnościami i opanowaniem kolejnych postaci. Pisząc recenzję Overwatch oceniałem grę przede wszystkim z perspektywy samotnego gracza, mając za sobą jedynie kilka godzin spędzonych ze znajomymi. Wciąż uważam, że to fajny tytuł dla osoby, która lubi grać z przypadkowymi graczami, jednak prawdziwe skrzydła tytuł ten rozwija tak naprawdę dopiero w zgranej ekipie.
Trochę przypadkiem, ale taka ekipa mi się ostatnio trafiła i od jakiegoś czasu każdy późny wieczór spędzamy przy Overwatch - ostatecznie od konsoli odrywa mnie dopiero zdrowy rozsądek, który każe położyć się spać, by następnego dnia normalnie funkcjonować. Nie jest to może grupa, która będzie startować w blizzardowych turniejach, ale powoli się docieramy próbując coś ugrać w rankingowych starciach. A ja przypomniałem sobie, że wspólne granie przez sieć to również ciekawe rozmowy, wspólne emocje podczas starć i jakaś nić koleżeństwa, która się podczas takich wirtualnych spotkań zawiązuje. Daje to nie tylko inne spojrzenie na grę, ale również inne spojrzenie na elektroniczną rozrywkę. Absolutnie nie uważam, że może to w jakikolwiek sposób zastąpić granie przed blokiem w piłkę czy wspólne ganianie po podwórku - wiem niestety, że masa młodych osób woli ślęczeć przed komputerem ze słuchawkami na uszach niż nawiązywać znajomości w realnym świecie podczas realnych zabaw. A może właśnie takie sieciowe spotkania przy strzelankach są dobre dla growych seniorów pokroju mnie czy Grześka? Zawsze to lepsze niż bezmyślne przeglądanie kolejnych wpisów na Facebooku.
Doskonale wiem, że nie odkryłem tym felietonem Ameryki, a dla części z Was to wirtualna codzienność. Mam jednak wieloletniego przyjaciela, z którym jeszcze w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku spędzaliśmy długie godziny przed 14-calowym telewizorem i pierwszym PlayStation. Wciąż gra, nie dał się jednak przekonać ani do konsol obecnej generacji, ani do rozgrywek sieciowych. Dla niego, jak i zapewne dla wielu innych osób, sieciowy świat gier owiany jest tajemnicą i myślą, że to tylko wyzwiska oraz zabawa z przypadkowymi „hamburgerami” nie mogącymi znieść porażki w grze. Tymczasem to jeden ze sposobów spędzania wolnego czasu w fajnym towarzystwie i jeśli ktoś Was do takiej zabawy zaprasza - warto spróbować. Może złapiecie bakcyla.
grafika: 1
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu