Autorem artykułu jest Marcin Przasnyski z StockWatch.pl prowadzący również serwis VOD Vodeon.pl. Pisałem w październiku, że światowy rynek gier mobil...
Autorem artykułu jest Marcin Przasnyski z StockWatch.pl prowadzący również serwis VOD Vodeon.pl.
Pisałem w październiku, że światowy rynek gier mobilnych się niebezpiecznie przegrzewa, a rok wcześniej podczas konferencji Games Industry Trends 2011 wyraziłem opinię, że branża gier w ogóle jest passe. Ostatnie lata są bardzo ciężkie i trudno coś zarobić, warto jednak spojrzeć na to co dzieje się na trwających właśnie targach E3. Wygląda na to, że wojna konsol ożywi sytuację i może na jakiś czas wyciągnąć z dołka przynajmniej kawałek branży.
Żeby było jasne, abstrahuję tutaj od jakości gier, wielkości sprzedaży i nagłośnienia poszczególnych tytułów. W moich analizach zupełnie nie interesuje mnie co myślą albo mówią gracze o firmach czy produktach, tylko co kupują i jak to wpływa na finanse poszczególnych spółek z branży gier. Zajmuję się wielkością i dynamiką rynku, wynikami spółek oraz zwrotem z inwestycji dla inwestorów, którzy zaangażowali w branżę swój kapitał. Dzisiaj może to nie interesuje graczy, ale od tego jak rentowny i trwały jest biznes zależy, jakie gry będą pojawiać się jutro. Teraz gracze świętują, bo nigdy nie było tak wielu tak tanich i darmowych gier, a jednocześnie nadchodzą duże produkcje z wielkimi budżetami, które naprawdę mają szansę być fajne. Dla producentów jest to jednak bardzo ciężki czas.
Patrząc biznesowo jest jasne, że na rynku gier trzeba wyróżnić co najmniej trzy segmenty:
- Duże i średnie gry na komputery i konsole, gdzie mamy producentów korporacyjnych i niezależnych (indie), łącznie najwyżej kilkaset firm w skali globalnej
- Gry mobilne w modelu płatnym i free-to-play, które tworzą firmy różnej wielkości, za to jest w samym Appstore jest ich 240 tysięcy (dane 148Apps)
- Gry przeglądarkowe i socialowe, w których liczy się najwyżej kilkadziesiąt firm. Polecam sensowną infografikę opisującą ten segment
Drugi i trzeci segment z pozoru kwitną, ale od strony wyników i wartości przedsiębiorstw są w kompletnym dole. Bańka free-to-play już pękła i został po niej sflaczały balonik. Wskaźnikiem, na który wszyscy patrzą jak zaczarowani jest kurs akcji Zyngi, który od szczytu do dołka stracił 85 proc. i aktualnie znajduje się o 70 proc. poniżej debiutu. Firma cały czas jest wyceniana na 2,3 miliarda dolarów przy 1,2 mld dolarów przychodów za ostatnie 12 miesięcy. Olbrzymie pieniądze za olbrzymi biznes, ale ma dwa problemy. Pierwszy to dość gwałtowna migracja użytkowników na platformy mobilne, które się słabiej monetyzują, a drugi to fatalny obraz branży wśród inwestorów, który blokuje możliwości pozyskiwania kapitału przez kolejne firmy, bo inwestorzy nie mają jak wyjść – w tym klimacie wprowadzenie kolejnych spółek na giełdę jest wręcz niemożliwe. Zmienia się postrzeganie rynku i rośnie presja na zyskowność i wypłaty dywidend – bo model finansowania oparty na szybkim wzroście się skończył. Więcej w arcyciekawej analizie na TechCrunch.
Podobna sytuacja dotyczy segmentu gier mobilnych, ale tam bańka jeszcze się trzyma. Wprawdzie brakuje już siły na jej pompowanie, ale napór nowych produktów nie słabnie. Jak aktualnie podaje serwis 148Apps, cały czas ukazuje się średnio 118 gier dziennie, a całkowita liczba nowych appek to prawie 800 dziennie. Poniżej zestawiłem liczbę miesięcznych debiutów, z której wynika, że liczba nowych gier ustabilizowała się poniżej 5000 miesięcznie. Ale trzeba pamiętać, że 58 proc. aplikacji jest za darmo. Producenci cierpią więc na brak przychodów . O skali realnego biznesu proponuję czytać z pierwszej ręki, na szczęście opisów porażek pojawia się coraz więcej – przykładowa lista tutaj.
Inwestorzy już zaczęli cisnąć spółki o lepsze wyniki, a ponieważ rynek przestał rosnąć i mieć perspektywy, firmy zaczęły ciąć koszty. Wskutek tego dość gwałtownie zaczął się kurczyć rynek pracy dla twórców gier. Tylko dwie firmy: Electronic Arts i wspomniana Zynga zwolniły w ostatnim czasie 1500 osób. THQ w zeszłym roku zwalniało ludzi setkami, a na końcu padło. Na rynek trafiło mnóstwo pracowników, przy czym o dobrych designerów czy koderów nadal jest bardzo trudno i średnie firmy mają autentyczny problem z kadrami. Okazuje się, że zdolni ludzie wolą zaryzykować i dołączyć do grona ponad 200 tys. developerów robiących małe appki na własny rachunek, licząc na wielki sukces i deszcz pieniędzy – który w większości wypadków nie przychodzi.
Tymczasem rynek giełdowy od paru miesięcy gra pod nowe platformy, które w pierwszej kolejności przyciągną hardcorowych graczy, dla których wyłożenie pełnej ceny za ulubione tytuły nie jest żadnym problemem, byle tylko wykorzystać możliwości nowego sprzętu. Duże firmy posiadające znane marki i zespoły potrafiące szybko wypuszczać gierki będą przez jakiś czas beneficjentem nowych platform. Gracze są wygłodniali nowinek, bo przecież Xbox360 i PS3 mają po prawie osiem lat. Na tej fali akcje EA zyskały prawie 100 proc. od dołka w sierpniu zeszłego roku, Take2 jest ponad dwukrotnie wyżej, podobnie urósł Ubi Soft. Trochę inaczej zachowuje się Activision Blizzard, który po kilkuletnie konsolidacji w okolicach 12 USD podskoczył na 14 USD. Inwestorzy czują lepsze zyski, na czym skorzystał też nasz CD Projekt: przez rok w górę o 85 proc. Więcej o fundamentach spółki tutaj.
PS Na jesiennej konferencji Games Industry Trends 2013 postaram się zwięźle przedstawić kilka ciekawych case’ów z branży gier od strony finansowej, wchodząc trochę głębiej w finanse poszczególnych spółek.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu