Czara goryczy w końcu się przelała i zgrzytam już zębami, gdy widzę nagłówki dotyczące serialu Gra o tron lub słyszę o tym tytule od znajomych czy na przystanku autobusowym. Wokół obrazu stworzono atmosferę, przez którą można uznać, że mówimy o czymś naprawdę ważnym, doniosłym wydarzeniu na miarę odkrycia cywilizacji pozaziemskiej. I co tydzień dostajemy pakiet informacji na jej temat, a następnie snujemy domysły, świat nagle kręci się wokół tego wydarzenia. Co zrozumiałe, bo to OBCA CYWILIZACJA. Problem polega na tym, że produkcja HBO jest po prostu serialem. Jednym z wielu. I nic tego nie zmieni.
Gra o tron od jakiegoś czasu mnie irytuje, wręcz przeraża. I nie mam na myśli samego serialu, jego treści, lecz to co dzieje się wokół produkcji. Oglądanie GoT przerwałem w połowie drugiego sezonu. Dlaczego? Tak się złożyło. Nie uznałem, że to bardzo złe i szkoda czasu, ale też nie stwierdziłem, że to dzieło wybitne, które po prostu trzeba zobaczyć. Często mam tak, że przerywam serial czy książkę. Do jednych wracam, do innych nie. Na razie niewiele wskazuje na to, bym miał wrócić do flagowej produkcji HBO, bo fani serialu i szeroko pojęte media zwyczajnie mi to obrzydzają.
Poranna prasówka w poniedziałek to nieszczęście, bo trafia się często na dziesiątki tekstów poświęconych wspomnianemu serialowi. Gdy przychodzi koniec sezonu robi się jeszcze gorzej. Przy czym potrafi się to rozciągnąć na kilka dni, bo media podgrzewają temat do granic możliwości. Przed emisją informacje dotyczące tego, gdzie można zobaczyć tytuł, co już wiadomo, jakie są teorie i prognozy. A po emisji weryfikacja danych, krzyki zachwytu lub płacz, kolejne domysły. Są teksty, filmy (najlepsze te z reakcjami widzów na śmierć bohaterów...), grafiki, screeny, memy - pełen pakiet. Ktoś powie: nie jesteś zainteresowany, nie czytaj, nie oglądaj. Nie czytam, nie oglądam. Ale wystarcza samo przewijanie palcem po tytułach artykułów, z których połowa dotyczy serialu telewizyjnego. Najważniejszy temat XXI wieku...
Przyznam, że nie jestem w stanie zrozumieć tego fenomenu. Ileż można rozprawiać o tym jednym tytule? Ciekawa historia? Otwórz podręcznik do historii i znajdziesz jeszcze ciekawsze. A przy okazji dowiesz się, jak autor sagi czerpał z dziejów świata. Tego prawdziwego. Bo smoki? Bo seks i przemoc? Przecież to jest też w innych produkcjach. I trudno mi zrozumieć, że świat oszalał na punkcie tej produkcji, bo leje się krew i są "sceny". Gra o tron naprawdę jest tak wyjątkowa? Nie była w tych odcinkach, które widziałem, może potem coś się diametralnie zmieniło. Ale o ile dobrze pamiętam, kilka lat temu nie było też takiego szału na ten tytuł - odebrano go tak, jak odbiera się seriale telewizyjne. Było normalnie.
Teraz media bombardują mnie informacjami o tym, co zostało napisane w jakimś liście w GoT, że ktoś może jednak żyć, że ktoś powrócił, że ten okazał się zdrajcą, a tamten się "wybielił". Tu zestawienie zgonów z serialu, tam lista osób, które pokazały się w negliżu, tu jakieś wykresy, tam mapy, tu podsłuchana rozmowa, tam powrót do pierwszego sezonu, bo może ma to znaczenie... I powracające pytanie o to, kto zasiądzie na tronie, a kto teraz zginie. Po siedmiu sezonach te egzekucje nadal robią wrażenie? Najgorsze jest to, że ciągle dowiaduję się czegoś o serialu, jestem najzwyczajniej w świecie zalewany spojlerami. I moja niechęć do tytułu narasta. Po co mam go oglądać, skoro już wszytko lub prawie wszsytko wiem?
To nie dzieje się tylko na stronach tematycznych. Żyją tym portale, serwisy technologiczne, media społecznościowe. Niedanowo znajoma wrzuciła na fb film, na którym rzemieślnik pokazuje, jak wytwarza się smocze jajka z GoT. Część znajomych komentuje ostatni odcinek, część pisze o bzdurach z serialu, ktoś płacze bo bohaterze Z, ktoś się cieszy, że w końcu zabili Y. I kłótnie o wydarzenia z serialu. Powtórzę: kłótnie o wydarzenia z serialu. Przecież to jakiś obłęd. Czy czuję, że coś mnie omija, jestem poirytowany, bo wszyscy dookoła rozprawiają o tytule, którego nie widziałem? To nie to - rozprawiają też o innych produkcjach, których nie widziałem. Ale dzieje się to w granicach rozsądku i nie mam z tym problemu.
Po ostatnim odcinku siódmego sezonu na jakiś czas pewnie zrobi się spokojniej, emocje opadną, spekulacji, wywodów i komentarzy będzie mniej. Potem przyjdzie jednak wielki finał, ostatni sezon i aż boję się pomyśleć, do jakich rozmiarów urośnie ta fascynacja serialem. Chyba trzeba będzie wyłączyć się na kilka tygodni (miesięcy?) z życia, opuścić Internet i wyjechać w Bieszczady. Ostatecznie może się jednak okazać, że grupa fanów właśnie tam odtwarza sceny z produkcji HBO.
Intryguje mnie pytanie, czym będą żyli fani i ludzie nakręcający tę machinę, gdy skończy się Gra o tron? Znajdą nowy tytuł czy wrócimy do czasów zwyczajnego oglądania tv?
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu