Kilka godzin temu Tomasz pisał o hiszpańskim pomyśle, który nazwano Google tax. Dla korporacji z Mountain View wprowadzenie nowych przepisów jest niek...
Kilka godzin temu Tomasz pisał o hiszpańskim pomyśle, który nazwano Google tax. Dla korporacji z Mountain View wprowadzenie nowych przepisów jest niekorzystne i trudno dzisiaj stwierdzić, jak zareaguje na to firma, które państwa postanowią pójść śladem Hiszpanii, do czego doprowadzi ta ścieżka. Okazuje się, że to nie koniec złych informacji, z jakimi może się zmierzyć Google.
Trafiłem dzisiaj na opis pewnego sporu, który zakończył się w sądzie. Na pierwszy rzut oka mało istotny, niektórzy stwierdzą nawet, że śmieszny albo kuriozalny. Jeśli jednak dłużej zastanowić się nad sprawą, to można dojść do wniosku, iż jest on w stanie przekształcić się w początek większych problemów internetowego giganta. Sprawa dotyczy serwisu Street View, prywatności oraz narażania na upokorzenie. Przerabialiśmy to już w przeszłości, ale temat nie zniknie dopóki będzie funkcjonować wspomniana usługa Google. O co chodzi tym razem?
Pewna Kanadyjka w roku 2009 przeglądała Street View i szukała swojego domu - standard, pewnie każdy to robił. Kobieta znalazła budynek, a przed nim siebie. Może nie miałaby nic przeciwko, gdyby nie fakt, że uchwycono ją w ubraniu z głębszym dekoltem i na zdjęciach pojawił się w pewnym stopniu odsłonięty biust. Jej twarz była standardowo zamazana, ale znajomym Kanadyjki, jej sąsiadom czy ludziom z pracy nie sprawiało większego problemu rozpoznanie okolicy, domu, samochodu, wreszcie sylwetki kobiety. Co zrobiła ta ostatnia? Nic.
Przynajmniej nie robiła nic przez dwa lata. W końcu jednak zażądała od Google zamazania całej sylwetki, a nawet domu. Domagała się też od firmy ponad 40 tys. dolarów zadośćuczynienia za naruszenie prywatności oraz drwiny ze strony kolegów z pracy. Przekonywała, że wywołało je wspomniane zdjęcie. Firma zgodziła się na zamazanie sporej części fotografii, ale odmówiła wypłacania pieniędzy - stwierdziła m.in., że zdjęcia wykonano w przestrzeni publicznej, a przy tym nie mogą one być powodem rzekomych strat moralnych. Co na to sąd?
Sędzia zdziwił się, że kobieta dwa lata zwlekała z interwencją w Google, ale jednocześnie przyznał Kanadyjce rację. Google musi co prawda w ramach zadośćuczynienia zapłacić ponad dwa tysiące dolarów, a nie ponad 40 tysięcy, czego domagała się kobieta, ale nie suma jest ich problemem. Skoro sąd przyznał Kanadyjce rację i jeszcze stwierdził, że Kanadzie pod względem prywatności i jej ochrony bliżej jest do Europy, niż do USA, to nie należy wykluczać, że pojawią się inne sprawy tego typu. Ludzie zaczną wnikliwiej przeglądać Street View i sprawdzać, czy przypadkiem samochód Google nie uchwycił ich w dziwnej/niecodziennej/wstydliwej pozie, w kusym stroju albo w miejscu, w który nie chcieliby być widziani. Nagle okaże się, że sporo ludzi poniosło szkody moralne za sprawą pojazdu internetowego giganta. Sprawdźcie i Wy - może akurat staliście na balkonie tylko w skarpetkach...
Źródła grafik: journaldemontreal.com, youtube.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu