Wiedza to ogromna wartość, a gromadzenie danych przez gigantów technologicznych urosło już do rangi sportu. Przetworzenie owych danych i wyciągnięcie z nich co bardziej interesujących informacji to już sztuka – a w tej Google jest oczywiście mistrzem. Firma dysponuje niezliczoną ilością informacji o użytkownikach, którzy korzystają ze smartfonów z Androidem, skupionych wokół Google usług. To ogromna wartość i Google o tym dobrze wie.
W świecie, gdzie najdroższa jest informacja, oferowanie pewnych danych nie jest niczym dziwnym. Przeklikując się przez umowy licencyjne nie czytamy zapisów mówiących o tym, że takie i takie dane mogą być gromadzone i mogą zostać udostępnione firmom trzecim. Mimo tego cały czas zastanawiamy się, gdzie tak naprawdę trafiają nasze dane po tym, jak oddamy je technologicznym gigantom. Google idzie jeszcze dalej w robieniu z nich pożytku – głównie dla siebie.
„Customer Match” nie jest właściwie niczym nowym – to coś, co działa w Google już od jakiegoś czasu, lecz teraz jest to ubierane w usługę. Sridhar Ramaswamy z Google zapowiedział ją na blogu w poniedziałek. O co chodzi? Dajmy na to sprzedawca kosmetyków będzie mógł wycelować swoje działania reklamowe w konkretnych odbiorców – takich, którzy rzeczywiście korzystają z jego usług i oczywiście powiązani są w jakikolwiek sposób z Google.
Jak to działa? Dajmy na to, że Pani Barbara posiada konto Google i kupuje kosmetyki u producenta X w jego sklepie. Na stronach Google i rzeczonego producenta korzysta ona z tego samego (to ważne) adresu e-mail. Producent wysyła do Google adresy e-mail swoich użytkowników. Wtedy otrzymuje od Google możliwość wycelowania swoich reklam do konkretnych odbiorców w treściach wideo, czy w wynikach wyszukiwania. Istnieje wtedy wręcz pewność, że Pani Barbara otrzyma reklamę producenta kosmetyków w YouTube, czy podczas szukania czegoś w Sieci. Niby nic odkrywczego, ale jednak.
Warto wspomnieć, że Facebook przecież korzysta z podobnej funkcji już od roku 2012 i zasadza się niemal na tym samym. Można tak „ustawić” kampanię reklamową, że trafi ona do konkretnego odbiorcy, zainteresowanego tym i tym, mieszkającym tu i tu i tak dalej. Google wierzy, że to rozwiązanie pozwoli im na rozszerzenie swoich zysków z reklam, co w kontekście tego giganta jest naprawdę ważne. A biorąc pod uwagę fakt, że niedługo YouTube może zostać poprzecinany reklamami w wideo, których będzie więcej i na innych zasadach – ten ruch wydaje się być całkiem sprytnym.
Nowe możliwości dostosowywania kampanii reklamowych w Google będą dostępne w ciągu kilku tygodni – nie zdziwcie się zatem, jeśli ledwo zalogujecie się w dowolnym sklepie internetowym, a zaraz YouTube wyruszy do Was z jego reklamą. Do tego kiedyś musiało dojść – właściwie już doszło na Facebooku. Ruch Google w tę stronę był właściwie jedynie kwestią czasu. Martwi mnie jednak ten ruch w kontekście doniesień nt. YouTube – chociaż i to jest nieuniknione. YouTube to bardzo potężne internetowe medium będące czymś więcej w historii Sieci niż nawet rewolucja blogowa.
Grafika: 1, 2, 3
Więcej z kategorii Biznes:
- Kolejna afera pracownicza w Google, ale tym razem to koncern ma rację
- Slack w rękach giganta w zakresie zarządzania relacjami z klientami. Salesforce finalizuje zakup
- Czy prowizja za polecanie hostingu to już wszystko? Jeden z hostingów pokazuje, że korzyści jest więcej!
- Czeka nas walka w wadze ciężkiej. Google kontra Departament Sprawiedliwości
- Google Workspace odpowiedzią na potrzeby firm i pracowników